AKTUALIZACJA

Prawdopodobnie nikt tu nie wchodzi poza mną raz na miesiąc i jakimś zbłąkanym wędrowcem, ale chce powiedzieć, że cała lista odcinków WRÓCIŁA. Można czytać to opowiadanie jeżeli ktoś zapragnie do woli, za moją całkowitą zgodą.

Czasem jeszcze tęsknię.

sobota, 4 kwietnia 2015

18. Nienawidzę tego, jak bardzo cię potrzebuję

Dla 20.08 i 28.12.2010r.

„Jest tak wiele chwil, którymi możesz dzielić się z innymi, ktoś inny i ty czujecie, że ta chwila może trwać wiecznie, kiedy to tylko noc, to tylko chwila.”*

Rok później, 9. stycznia 2004r., Los Angeles.

- Popraw sobie krawat - zaczęła uciągać materiał srebrnego krawatu bardzo mocno.
- Zaraz mnie udusisz! - zawołał, rozluźniając go, na co Sonia fuknęła.
- Masz wyglądać jak człowiek, to w końcu ślub twojego przyjaciela! - znowu go mocniej uciągnęła, na co Jared wywrócił oczami. - Kupiłam ci tą koszule żeby pasowała do mojej sukienki, a wygląda jak wyciągnięta psu z gardła.
- Oj nie przesadzaj... - odetchnął, czekając cierpliwie aż skończy go poprawiać i da mu wreszcie spokój. Jej niebieska sukienka kończyła się przed kolanem i była bardzo rozkloszowana. Idealnie uwydatniała jej atuty, które zresztą prezentowała bardzo chętnie. Położył jej dłonie na biodrach i przyciągnął do siebie, całując w skroń. - Wiesz, że mamy zarezerwowany pokój - zamruczał jej do ucha, a dłonie skierował trochę niżej. - Możemy...
- Nawet na nic nie licz - powiedziała twardo, odsuwając się na odległość metra. Zarzuciła na siebie marynarkę i chciała już wychodzić, gdy...
- Masz PMS, że jesteś na mnie taka cięta? - zapytał, doganiając ją i chwytając za rękę. Miał wrażenie, że chciała strzepnąć jego dłoń, ale ścisnął ją mocniej. - Od dwóch tygodni każesz mi siebie nie dotykać, no co jest do cholery?! - odwrócił ją do siebie przodem. Jej blond fale okalały jej delikatną buzie, teraz upięte w frywolnego koka. Zmrużyła oczy, zagryzając pełne wargi.
- Jak coś ci nie pasuje, to znajdź sobie inną. Kłopot z głowy!
- No wiesz co! Przeginasz... - zacisnął mocniej palce na jej dłoni. Sonia uśmiechnęła się krzywo.
- To ty przeginasz! - odwarknęła, próbując wyswobodzić dłoń z jego uścisku. Jared wpatrywał się w jej spochmurniałą twarz bardzo dokładnie.
- O co teraz chodzi?! Czy w końcu mi wytłumaczysz?! - patrzył się jak zaciska mocno usta, a potem odwraca głowę w bok. Westchnęła.
- O co? O co do cholery? A ta cizia co się do ciebie ostatnio dowalała to może nic nie było?! Byłeś z tego powodu baaardzo zadowolony! Widziałam jak się patrzyłeś na jej tyłek! - w końcu udało się jej wyrwać. Zgarnęła z garderoby klucze do auta i go wyminęła, nawet nie zaszczycając spojrzeniem. Jared złapał się za włosy, robiąc ruch, jakby chciał je wyrwać.
- Do niczego nie doszło! - chwycił ją za ramiona, a potem przycisnął do ściany. Nie chciała na niego patrzeć, a tym bardziej słuchać. - Popatrz na mnie! - ujął jej twarz w dłonie, zmuszając do tego, żeby spojrzeć mu w twarz. Jej brązowe oczy były wzburzone. - Coś ty sobie ubzdurała? Przecież wiesz, że bym cię nigdy, przenigdy...
- No nie wiem właśnie, po tym co widziałam, zaczynam mieć wątpliwości! - odwarknęła, czując jego ciepły oddech na policzku. Niebieskie tęczówki wpatrywały się w nią z jakimś zawodem. Przełknęła ślinę, nie wiedząc co myśleć.
- Kocham ciebie i tylko ciebie, Sunny. A ty masz wciąż jakieś chore wątpliwości...
- Tylko nie cho... - nie dokończyła, bo wpił się w jej wargi bardzo zachłannie. Oddała mu pocałunek, który różnił się czymś od innych. Był bardziej nerwowy i jakby nim chciał udowodnić swoje słowa. Serce zaczęło bić jej szybciej, kiedy jego dłonie obniżyły się nieco. Może po prostu potrzebowała dowodu, a nie samych gestów czy słów zapewnienia. Chociaż uwielbiała się z nim droczyć.
- Chodź, bo się spóźnimy – mruknęła, ciągnąc go za rękę. Nacisnęła na przycisk odblokowujący zamek i żółte światła samochodu mrugnęły dwa razy.
Zatrzymała się z piskiem opon przed małą kaplicą na obrzeżach miasta. Zwróciła tym na siebie uwagę przechodniów, którzy zatrzymali się jakby na komendę. Jared trzymał się kurczowo pasa i wpatrywał przerażony w jej twarz.
- Ej, kolejne z nas ma stracić prawko? Tu chodzą ludzie!
- Aj tam głupio gadasz. Wysiadaj! – otworzyła drzwi i wygramoliła się z auta. Zamknęła je za sobą z hukiem, a potem się oparła łokciami o dach samochodu. – Jesteśmy pierwsi...
- Nie, Matt już jest – odpowiedział jej, a Sonia obeszła auto i stanęła obok niego. Złapał ją za rękę i splótł ich palce. – On potrzebuje natychmiastowego usta-usta.
- To na co czekasz?
Nie odpowiedział jej, tylko szorstko ją pociągnął w stronę wejścia do kaplicy, w której jednak ktoś już był. Zajęli miejsca w przedostatniej ławce, prawie się o to sprzeczając. Sonia usiadła ciężko, nawet na niego nie patrząc, tylko zaplotła dłonie i odwróciła głowę, wyczekując reszty gości. Shannon usiadł dwie ławki przed nimi, prowadząc pod rękę Chloe, z którą... chyba było coś na rzeczy. W każdym razie, po czasie docierania się ich znajomości zaczęli być w końcu razem.
Jakieś dziesięć minut później, pojawiła się Libby, wprowadzona przez swojego ojca do kaplicy, gdzie u szczytu drogi, którą miała pokonać stał wystraszony i blady Matt.
Jared mimochodem złapał Sonie za rękę, a ta już nie miała jak jej wyrwać. Zacisnął na niej palce, uśmiechając się pod nosem, kiedy pastor kazał Libby powtarzać słowa przysięgi. Gdy wreszcie się pocałowali, ucementowując w ten sposób ich związek, zaraz potem prawie wybiegając opuścili kaplicę. Płatki róż były ostatnim, co spadło na ich głowy dzisiejszego dnia.
Pół godziny później, na szczycie wieżowca będącego jednocześnie hotelem, zebrała się rodzina i przyjaciele.
- Ty sobie nie zapominaj, że mamy twoją sex taśmę - mruknął kilka godzin potem Shannon, opierając głowę na ramieniu Chloe, która poprawiała fałdy swojej kremowej sukienki.
- Jaką znowu? - ożywił się Jared, podnosząc na niego ciężkie powieki.
- A były jeszcze jakieś? - pochwycił Shannon, uśmiechając się głupio. - Nie wiesz jaką? Tą co nagraliście w naszym studio - zaśmiał się gardłowo, a Jared spoważniał.
- Gdzie to jest?!
- Ładny popis daliście, huhuhuhhh - mówił dalej swoje Shannon, kompletnie ignorując brata, który miał niezbyt ciekawą minę. Sonia po tych słowach automatycznie zalała się rumieńcem. Ścisnęła jego dłoń pod stołem, bo przeczuwała zbliżającą się wojnę. Jared cały się spiął, a jej uścisk zrobił się silniejszy.
- Gdzie to jest?! - powtórzył, wpatrując się w ucieszonego Shannona. Ten pokręcił z rozbawieniem głową, a Chloe szturchnęła go w bok, żeby dał na luz.
- No jak to gdzie? - spytał jeszcze głupkowato, z tym samym denerwującym uśmieszkiem. - Na You Tube!
- Jared, proszę - mruknęła Sonia, widząc, że jest coraz bardziej wściekły. - Nie rób głupot - wiedziała, że był zdolny rzucić się na niego z pięściami, mając kompletnie gdzieś to, że wszyscy się na niego patrzą.
- Czy na każdym weselu - czysto statystycznie - musi się ktoś pobić? - odezwała się Chloe, wywracając oczami.
- Chodź na górę - szarpnęła Jareda blondynka, nie mogąc na to dłużej patrzeć. Wypuszczając ciężko powietrze i na odchodne posyłając Shannonowi mordercze spojrzenie. W końcu wstał z miejsca i poszedł za nią w kierunku wyjścia z sali.
Nacisnęła na podświetlony guzik w windzie i chwilę się wpatrywała, jak zmieniają się po kolei numerki. Potem poczuła jego ciepły oddech na swojej szyi, a następnie muśnięcie warg na skórze. Nie odwróciła się, tylko czekała na ciąg dalszy, jak jego dłonie zaczynały wodzić po jej odkrytych ramionach, schodząc niżej na talię, biodra... Wreszcie odwrócił ją do siebie przodem, wpijając się w jej usta. Zarzuciła mu ręce na kark, czując jak wgniata ją w ścianę windy, a jego pocałunki robią się bardziej odważne i namiętne.
Winda stanęła i otworzyły się drzwi, na rozświetlony korytarz. Jared uniósł brwi, przyciągając ją do siebie i ciągnąc w kierunku ich zarezerwowanego pokoju.
- Dalej masz jakieś... wątpliwości? - mruknął jej na ucho, otwierając kartą drzwi. Trzasnęły, a Sonia mu nie odpowiedziała. Zabrała ze stolika to, co potrzebowała i nawet na niego nie patrząc, weszła do łazienki. Jared widząc jej zachowanie, usiadł ciężko na łóżku i położył się na plecach, ze zrezygnowaniem wpatrując w sufit.
Rozebrała się do samej bielizny, a potem obejrzała się w lustrze wiszącym nad umywalką. Wyciągnęła z włosów wszystkie wsuwki, a jej misternie ułożona fryzura rozpadła się i teraz poskręcane, blond fale opadły jej na nagie ramiona. Przetrzepała je palcami, a potem rozbierając się już do zupełnego naga, weszła pod prysznic. Odkręciła kurek z ciepłą wodą, regulując jej temperaturę. Zmoczyła się cała, wyciskając na dłoń truskawkowy szampon. Namydliła nim włosy, a potem opłukała go dokładnie, zamykając oczy.
Szum prysznica był na tyle głośny, że nie usłyszała jak drzwi się uchylają i Jared wchodzi do łazienki. Ostawiła słuchawkę prysznicową na wysięgnik i przetarła dokładnie twarz. Usłyszała, już tylko jak drzwi kabiny się otwierają, a potem stanął przed nią w samych bokserkach i zmierzył krytycznie wzrokiem. Zamarła, widząc jak się do niej zbliża, patrząc z uwagą w jej twarz, do której były przyklejone włosy.
- Jak możesz mieć jakieś wątpliwości - powiedział, wchodząc pod prysznic i łapiąc jej mokrą twarz w dłonie, tak, żeby na niego spojrzała. Oddychała szybciej, woda wciąż leciała, teraz i jego mocząc, ale to mu już nie przeszkadzało. - Jak możesz wątpić w to, że cię kocham? - dalej ciągnął, patrząc w jej brązowe oczy. - Kocham cię nad życie, jesteś tylko ty, żadna inna. Nikt inny, rozumiesz?
- Ale, ale czasami mam wrażenie, że tak nie jest. Nie mówisz mi tego... - wyszeptała, zaciskając wargi. Pogładził jej mokry policzek kciukiem, na co zadrżała.
- Mogę ci to mówić codziennie jak się obudzisz i będziesz zasypiać. Wystarczy, że mnie poprosisz...
- Codziennie? - spytała, upewniając się.
- Tyle razy ile zechcesz, aż do obrzydzenia, aż będziesz mieć mnie dość - uśmiechnął się lekko, nie przestając gładzić jej policzka. - A jak mi nie wierzysz, to możemy zaraz polecieć do Las Vegas i się z tobą ożenię, w tej chwili! Już zaraz, pakuj się! - chciał ją wyciągnąć, ale go zatrzymała i przyciągnęła do siebie.
- Nie, to nie jest konieczne - musnęła jego wargi, opierając się o zimne kafelki plecami. Zarzuciła mu ręce na ramiona, całując coraz bardziej zachłannie. Zamruczała mu do ucha, wędrując palcami do brzegu jego bokserek i wsadzając w nie rękę. Wypuścił ciężko powietrze, czując jej gorący dotyk. Chwilę później, jego dłonie znalazły się na jej pośladkach i uniosły ją do góry. Stopami próbowała ściągnąć niepotrzebną garderobę, ale widząc jej zamiary, zrobił to za nią i mokre bokserki opadły na dół. Przywarł do niej, napierając na jej pełne piersi, na które teraz miał idealny widok. Oblizał koniuszkiem języka swoje wargi, widząc jej wyczekujące spojrzenie. Po tym jak kazała mu siebie nie dotykać przez dwa tygodnie, jedyne na co mu pozwalała to przytulić się do siebie i tak zasnąć... a teraz pragnął jej tak samo mocno, jak za pierwszym razem.
Podrzucił ją pod ścianą, a jej łydki oplotły go mocniej na plecach. W końcu poczuła go w sobie, jak porusza się powoli i jakoś tak... niezgrabnie. Zacisnęła wargi, odchylając głowę do tyłu i opierając ją o ścianę. Przyspieszył, a potem poczuła, że coś jednak nie wyszło. Otworzyła oczy i spojrzała mu w twarz.
- Chyba wyszedłeś z wprawy - powiedziała, unosząc brew do góry.
- Jesteś pewna? - jego oczy pociemniały i były teraz granatowe. Uśmiechnęła się troszkę wrednie, cały czas czekając.
- Coś ci nie wychodzi - mruknęła mu do ucha, a potem poczuła jak znowu w niej jest, ale tempo już było znacznie szybsze. Jęknęła mu do ucha, napinając mięśnie. Teraz wpadli w jeden rytm. Przytuliła go mocno do siebie i zdawało jej się, że stracił nad sobą kontrole. Albo wziął sobie za punkt honoru to, że weszła mu na odcisk. Podrzucił ją jeszcze raz, a potem już czuła go całą sobą, jak się coraz szybciej porusza, a jej palce zaciskają na jego ramionach. Wdychała zapach jego skóry, całując po ramieniu. Fala dreszczy wstąpiła na jej ciało i teraz odchyliła się i jęknęła mu prosto w usta, a potem ją pocałował... długo i namiętnie. Oparł się plecami o drzwiczki kabiny i zaczął głośno dyszeć. Trzymał ją wciąż na rękach, a drobna dłoń Soni oparła się o zaparowane drzwiczki i zostawiła na niej ślad.
Chwilę później ułożył ją na łóżku, przykrywając kołdrą, a blondynka przytuliła się do niego, łapiąc za rękę. Zaczęła się bawić jego palcami, uśmiechając do siebie.
- Ty tak na poważnie? - zagadnęła, spoglądając na jego twarz.
- Z czym?
- No z tym Vegas - uśmiechnęła się szeroko. - Zaskoczyłeś mnie.
- Ta propozycja jest nadal aktualna - zgarnął jej wilgotne kosmyki z twarzy, sunąc palcem po jej ręce aż do ramienia.
- Wolałabym cię zatrzymać na noc w łóżku - odpowiedziała, a jego dłoń ścisnęła jej krągłą pierś.

*
13. stycznia 2004r., Los Angeles.

Nałożyła szybko na głowę kaptur swojej ciemnej bluzy i wyskoczyła z auta. Rude włosy wystawały jej spod kaptura, a biegła tak szybko jak to było możliwe.
Wpadła szybko do przydrożnego sklepu i rozejrzała się w popłochu dookoła siebie. Chłopak, który biegł za nią dorównał jej teraz kroku. Kiwnął głową, co Alex zauważyła tylko kątem oka. To był znak.
Nie mieli pieniędzy. Mieszkali w cztery osoby w małym mieszkanku na piętrze, a jej chłopak właśnie stracił robotę u mechanika. Jej marna pensja kelnerki, starczała tylko do co miesięcznej zrzutki na opłatę za czynsz. Więc albo chcieli mieć dach nad głową, albo co jeść... więc musieli radzić sobie inaczej.
Nie robiła tego pierwszy raz, ba, któryś raz z kolei, ale teraz coś męczyło ją złe przeczucie. Rozejrzała się jeszcze, patrząc po półkach, z których zaczęła ściągać jakieś produkty; puszki, płatki, karton mleka i jakieś chrupki. Nie liczyło się co - ważne, że w ogóle było do jedzenia.
Biegnąc prawie na oślep przed siebie, nie spostrzegła już, że cały czas byli obserwowani, a każdy ich ruch zapisywany na monitoringu. Ale to było teraz już bez znaczenia.
- Uważaj! - tylko jeszcze usłyszała, kiedy zatrzymali ją, wyrywając jej paczki z rąk i wykręcając do tyłu ręce. Alex musiała przyznać, że w końcu się pomyliła, a jej kradzieże wyszły na jaw. Ochroniarz trzymał ją mocno, a drugi z nich dzwonił już na policje.
Cały, misternie zaplanowany układ, teraz był już na nic i wszystko się posypało.
Prychnęła oburzona, chcąc wyrwać dłonie z silnego uścisku i poczuła jeszcze jedno szarpnięcie, teraz kaptura. Jej ogniste, rude włosy ujrzały światło, a ochroniarz zaczął się głupio uśmiechać pod nosem.
- Taka lalka, a kradnie? Pewnie na prochy, kolejny ćpun, który nie ma pieniędzy na żarcie - zaczął, wpatrując się w jej butną minę. Nie dała po sobie poznać, że jest wściekła i zła.
- Nie jestem ćpunką! - warknęła i ponownie chciała się wyrwać z mocnego uścisku. Ochroniarz szarpnął ją do tyłu, jeszcze bardziej wykręcając jej ręce.
- Och, gadanie! Wyglądasz jak jedna z nich i zachowujesz się jak jedna z nich! Zresztą zaraz będą gliny, przeszukają cię i wsadzą do aresztu, a wątpię, że masz pieniądze na to, żeby wpłacić za kaucję - po tych słowach usłyszała stłumiony głos syreny, która coraz szybciej się zbliżała. Jej niebieskie, pulsujące światła były już widoczne i przemieszczały się.
Kiedy policjant wziął ją od ochroniarza, wcale nie był delikatniejszy. Wrzucił ją na tylne siedzenie, zamykając z hukiem drzwi, które od razu się zabezpieczyły. Gdy wieźli ją w stronę aresztu już nie odpowiedziała im na żadne z zadanych pytań.
Uznała to po prostu za zbędne. A świadomość tego, że wpadła po uszy była coraz bardziej ciążąca. Zatrzymali się jakieś kilka minut później, pod szaroburym budynkiem i wyprowadzili ją, jak jakiegoś mordercę. Przynajmniej tak się czuła, a co za tym idzie, stawiała pozory, że będzie dobrze, że... no przecież będzie, prawda?
Ciężkie kraty zamknęły się ze zgrzytem, a potem usiadła na podniszczonej pryczy. Nie płakała, łzy uznawała od zawsze za coś zbędnego i okazującego ludzką słabość. Podkuliła tylko pod brodę nogi i westchnęła głośno.
 
*
15. stycznia 2004r., Paryż, Francja.

Otworzyła laptopa i odczekała aż załaduje jej się system. Kiedy znana melodyjka zakomunikowała, że już wszystko jest gotowe do pracy, postukała paznokciami po blacie stolika, gdzie położyła laptopa i wzięła głębszy wdech. Jej włosy – niezmienne bordowe – zasłoniły jej twarz, ale szybko je założyła za uszy.
Emily jeszcze raz odetchnęła, a potem przyłożyła opuszki palców do komputerowej klawiatury i zaczęła szybko pisać;

Od: emily.sulivan@gmail.com
Do: jared2612@gmail.com
Temat: (brak tematu)

Przepraszam.
Wiem, że wolisz to słyszeć na własne uszy, ale po prostu jestem za daleko, a z Francji do USA połączenia są koszmarnie drogie. Zresztą, dobrze wiesz, jak dzwoniłeś w maju złożyć mi życzenia urodzinowe, a ja Tobie jeszcze niedawno.
Wiesz, Ty uratowałeś mnie, ja Ciebie. W pewnym sensie. Kazałeś zacząć mi spełniać marzenia. A ja wyrzuciłam Cię na odwyk. Wiem, że nie lubisz tego tematu i najchętniej byś do niego nie wracał, ale... przez to, że się przeprowadziłam tak daleko, wy nie dajecie tutaj koncertów, widziałam Cię prawie dwa lata temu... nie widzisz, że nawet przestaliśmy do siebie pisać? Że się od siebie oddalamy...?
Nie winię tu Ciebie ani nikogo, bo wiem, że teraz nie masz czasu i jesteś szczęśliwy, i powoli zbieracie materiały na nową płytę, ale... Boże, tak ciężko mi to przechodzi przez palce, a to jest durne. Stara już jestem, mam prawie dwadzieścia dziewięć lat, a nie wiem czego chce. Wiesz jakie to głupie? I naiwne też. No, bo w końcu maluje... szkicuje... nawet za lepienie w glinie się zabrałam, ale wiesz co? Jakoś już tego nie czuję, mam wrażenie, że się wypaliłam. Ale przecież nie rzucę tej szkoły, nie po takim czasie. Wygrałam jeden konkurs, chcą mnie na przetargi, jestem wreszcie kimś przez swoją pasję, widzisz to? Paryż mi się pokłonił. Ale wiesz co... między tymi płótnami, farbami i całym tym, mam kogoś.
Keith, ten sam co mnie potrącił pod Eifflem. Widzisz jakie to płytkie? Jak z romansu. Ale potrzebuje w tym czegoś. Chyba naszych rozmów.
Brakuje mi Ciebie.
Emily.

Nacisnęła na kwadracik z napisem ‘wyślij’ i odczytała na ekranie, że wiadomość została pomyślnie wysłana. Słońce dopiero wschodziło, odbijało się od paneli, kiedy wpadało przez odsłonięte rolety. Był jakiś kwadrans po siódmej. Było bardzo wcześnie, a ona już nie umiała spać.
Coś ją gryzło. To nie była świadomość, że za ścianą śpi Keith, ani to, że jak odwróci głowę w bok i spojrzy przez okno, zobaczy zarys wieży Eiffla.
Chyba w pewien sposób, którego nie okazywała, smuciło ją to, że jej przyjaciel zdawał się mieć ją gdzieś i odzywał się tylko wtedy, kiedy napisała. Albo... tylko wtedy, kiedy on napisał, ona raczyła mu w końcu odpisać po jakimś długim czasie, a czasami zapominała o tym kompletnie.
- Dlaczego już nie śpisz? – usłyszała za plecami cichy głos. Wzdrygnęła się, przestraszona.
- Musiałam coś pilnego załatwić.
- Może, polecisz na tydzień do Stanów po prostu? – podrzucił, a Emily automatycznie zatrzasnęła laptopa. Znał Jareda tylko z opowiadań; jak się poznali, co dla siebie zrobili i ile dla niej znaczył. A teraz znowu zaczęło coś się dziać. Negatywnego.
- Oni są w ciągłej trasie.
- Chyba teraz skończyli. Widziałem w jakiejś gazecie – rzucił, siadając obok i obejmując ją ramieniem. Emily westchnęła, zrezygnowana.
- Gdyby to wszystko było takie proste – odparła, kładąc głowę na jego barku i cicho nabierając powietrza do płuc. Keith pogładził ją wierzchem dłoni po bordowej głowie.

W tym samym czasie, Los Angeles, Kalifornia.

- No to co? Będziesz tu siedzieć, czy ktoś cię wyciągnie? – wredny komisarz, wspiął się na palcach, żeby lepiej widzieć rudowłosą. Alex nie odzywała się do żadnego z nich, odkąd tu ją wsadzili. Szurała po podłodze, przetartym trampkiem w podeszwie i uniosła oczy, zadzierając zadziornie głowę.
- Nie wiem. – Odpowiedziała. Komisarz miał jeszcze wielką uciechę, że jednak będzie musiała odpowiedzieć za swoje czyny, a nie ujdzie jej to płazem za sprawą wpłaconej kaucji.
- Może się dowiedz w końcu, co? – warknął, a Alex nie opuściła wzrok na dół. Patrzyła na niego z obrzydzeniem, przyglądając się dokładnie jego pulchnym policzkom i źle ogolonemu zarostowi. Był po prostu obleśny, a do tego wpakowali ją do takiej celi, gdzie nawet nie miała z kim pogadać, chociaż właściwie skora do rozmów nie była.
- Macie tu książkę telefoniczną? – zapytała po chwili. Policjant popatrzył na nią zaciekawiony, do czego dąży. Chwilę się ociągał, a potem bardzo niechętnie, odwrócił się na pięcie i odszedł w swoją stronę.
Podszedł do jednego z metalowych regałów, zawalonych jakimiś segregatorami z różnymi aktami i innymi ważniejszymi rzeczami. Z dolnej półki, ściągnął dużą książę telefoniczną, najpierw przecierając otwartą dłonią z jej wierzchu, kurz. Uniósł się w powietrze, na co głośno zakaszlał. Chwycił ją w obie dłonie, a potem wsadził pod pachę. Z niezbyt zadowoloną miną, wrócił do siedzącej i wpatrującej się w jeden punkt, dziewczyny i rzucił ją na pryczę.
- Jak znajdziesz odpowiednie nazwisko, to daj znać – mruknął pod nosem, wycofując się do tyłu. Alex powoli otworzyła książkę i zaczęła ją wertować. Musiała sobie przypomnieć adres, chociaż nazwę ulicy. Myślała w skupieniu, jeżdżąc palcem w górę i w dół po poplamionych kawą na rogu papierowych kartkach. W końcu coś jej błysnęło, że może to o tą ulicę chodzi, może jednak pamięta. Może jeszcze ją pamięta, chociaż minęło już dosyć sporo, odkąd bywała tam, gdzie mogła go spotkać. Przecież nie miała już na to, w ogóle pieniędzy. Po tym, jak wyprowadziła się od matki, która przez to, że rzuciła szkołę wcale jej nie pomagała, nie mogła sobie pozwalać na różne wygórowane rozrywki, takie jak koncert.
Mimo, że jego numeru tam nie znalazła, bo odkąd stali się osobami medialnymi nie był tak łatwo dostępny. Sam fakt, że kiedyś napisał jej go na biuście był już tak odległy, że nie była pewna czy jeszcze go pamięta. Wytężyła pamięć, a cyferki zaczęły jej się pojawiać w głowie. Nie była pewna czy dobrą konfiguracje zna bo były śmiesznie do siebie podobne. Ale książka telefoniczna musiała jej pomóc, bo chociaż znalazła tam kierunkowy na odpowiednią dzielnicę.
- Mam. Mogę skorzystać z telefonu? – policjant już tego nie skomentował. Pociągnął ją niezbyt delikatnie za ramię i wskazał miejsce, gdzie były telefony. Poszedł do jednego z nich i odetchnęła. Jedna, jedyna szansa. Ma w kieszeni dwie ćwierć dolarówki i musi jej to wystarczyć chociaż na pięć minut, bardzo zwięzłej rozmowy.
Wrzuciła monety do aparatu i wpisując szybko numer, miała nadzieje, ze odbierze telefon, a co lepsze, że jest ten numer wciąż aktualny i nie zmienił go z powodu jakiegoś dziwnego nachodzenia. Sygnały w czarnej słuchawce, na której miała mocno zaciśnięte odrapane palce, dłużyły się niemiłosiernie, ale w końcu usłyszała jego zaspany głos. Nie miała przy sobie nawet zegarka, skąd mogła wiedzieć, która jest godzina!
- Halo? To ja... Alex. Nie wiem czy mnie pamiętasz, ale kiedyś przychodziłam na każdy twój koncert. Spotkaliśmy się też kilka razy poza sceną. Raz mnie nawet pocałowałeś. Może sobie tego nie przypominasz – mówiła na jednym wydechu, tak szybko, że sama się sobie dziwiła, że jeszcze niczego nie poplątała. – Mniejsza z tym. Jeśli jesteś w Los Angeles, mógłbyś mnie odebrać... z komisariatu – tu ciężko przeszło jej słowo przez gardło – bardzo cię proszę, to głupie, prawie wcale się nie znamy – miała przez chwilę wrażenie, że wcale jej nie słucha, bo do tej pory w ogóle się nie odezwał. – Przy trzeciej alei, tyle udało mi się zapamiętać, jak mnie tu wieźli. Wszystko ci oddam, tylko proszę o jedną, drobną, przyjacielską przysługę... – i się rozłączyła. Nawet nie znała odpowiedzi, czy przyjedzie, czy ją oleje, czy po prostu uzna ją za zdesperowaną wariatkę, która nie ma już do kogo dzwonić i chwyta się dosłownie wszystkiego, aby ratować sobie dupę.
Ale w tamtej chwili, to ją raczej mało obchodziło. No bo po co? Raz na wozie, raz pod wozem, może się uda. Może... a może będzie musiała siedzieć tutaj jeszcze trochę, o ile ktokolwiek inny się nad nią zlituję, a na matkę nie miała co liczyć. Nawet jej nie przyszła do głowy, żeby poprosić ją o pomoc, bo wiedziała, że jej od niej nie dostanie.
- I lalka, przyjedzie twój alfons? – zapytał wrednie komisarz Smith, jak miał napisane na przyczepionej plakietce do munduru. Zagryzła mocno wargę, kiwając na boki głową.
- Może. Nie wiem – odpowiedziała cicho i dała się poprowadzić z powrotem do celi. Ciężkie kraty zasunęły się zaraz po tym, jak przekroczyła jej próg, tak samo jak zamknęły się jej oczy, gdy ułożyła się zwijając w kłębek na niezbyt wygodnej, więziennej pryczy.

Nienaoliwione kraty skrzypnęły okropnie, kiedy ponownie stanął w nich ten sam policjant. Popatrzył się na rudowłosą z nieskrywaną złością. Jeszcze nie wiedziała, co ją czeka. Wszedł do obskurnej celi i nawet nie przewidując żadnego jego ruchu, pociągnął ją ostro za rękę.
Syknęła z bólu, czując, jak naciąga jej mięśnie. Uśmiechnął się znowu, ale wcale nie inaczej. Pociągnął ją za sobą, a Alex wleczona przez postawnego mężczyznę, poddała mu się całkowicie.
Dopiero gdy ciągnięta za sobą, wpadła na niego i odbiła się od pleców policjanta, przejrzała na oczy. Stał obok jednego z ich biurek. Chłód bił od zewnątrz, w końcu była kalendarzowa zima. Wzdrygnęła się, kiedy przez niezbyt szczelne okna powiał podmuch zimnej nocy. Los Angeles czasami też bywało zimne.
Miał na sobie jakąś wełnianą czapkę, wyglądał w niej dosyć groteskowo, zważywszy, że resztę ubioru miał nad wyraz elegancką. Przez chwilę pomyślała, że wrócił z jakiejś gali MTV, ale w porę odrzuciła tę myśl, gdy w końcu się odezwał.
- Wisisz mi trzy stówy – powiedział, nadal na nią nie patrząc. – Będziesz musiała...
- ...ci oddać, tak wiem – odpowiedziała mu w połowie zdania, ale zdawał się jej nie słuchać.
- ...zrobić dla mnie przysługę – dopowiedział, dopiero podnosząc na nią oczy. Policjant chrząknął znacząco, jakby każąc im się tym gestem wynosić. Naciągnęła na siebie kaptur, pozwalając swobodnie opadać swoim rudym włosom na ramiona. Pocierała rękoma o swoje przedramiona, chcąc się w ten sposób ogrzać. Zimne powietrze uderzyło w jej twarz, kiedy przekroczyli w końcu próg komisariatu. Alex popatrzyła na Shannona, który śmiał się pod nosem.
- Z czego ryjesz? – zapytała, ale wyminął ją i szedł dalej przed siebie. Stała zaskoczona w miejscu, a nieliczne drobinki mżawki opadły na jej głowę. Wstrząsnął nią silny dreszcz z zimna. W końcu miała na sobie tylko cienką bluzę i była niedospana.
- Kiedy na to wpadłaś? – nie przestawał się do niej uśmiechać. Dalej nie wiedziała o co mu chodzi. Poprawił tylko czapkę na głowię, a dłonie wcisnął w kieszenie płaszcza. Stanął w miejscu. Pomału odwrócił się do niej na pięcie, udeptując buty.
- Na co?
- Albo oni są tak durni, albo jednak są idiotami. – Mówił swoje, a Alex stojąc od niego w odległości pięciu metrów, powoli zaczynała sobie uświadamiać, o co mu od początku chodzi.
- Nie wiedziałam co mam powiedzieć – zaczęła się usprawiedliwiać, co przyjął jeszcze większym uśmiechem.
- Ja rozumiem, żona, dziewczyna, narzeczona – ostatnie przeliterował, jak do mało kapującego jeszcze dziecka. – Ale wiesz co? Nie jesteś jeszcze pełnoletnia chyba, że…
- No co, mam ledwo skończone dwadzieścia lat! – nabrała powietrza w usta. – Jaka to przysługa? – zapytała jeszcze, czując coraz bardziej dotkliwe zimno na swojej skórze.
- Czy ja wyglądam na twojego ojca? Serio? Aż taki stary ze mnie dziad?
- Nie, skąd… Mój ojciec wygląda lepiej – zagryzła wargę, czując jak coraz mocniej ją zaciska. Miała wrażenie, że się jej przygląda, a tym, że gryzie usta w jakiś swój sposób go drażni. – Mam spełnić ci jakąś przysługę? Klęknąć na kola…
- Nie! I kto tu mówi, że jestem zboczony – powiedział bardziej sam do siebie. – Alexandro, mój brat serio ostatnio zgłupiał i szuka napalonych –
- Nie jestem napalona!
- …Lasek, napalonych lasek według niego do teledysku, gdzie chce dać popis swoich hmm… uwodzicielskich zdolności…
- To on takie rzeczy potrafi? – zaśmiał się pod wpływem jej słów. – Byłam przekonana, że nie. I ja mam grać niby napaloną na niego czy on na mnie?
- Napaloną na niego to już mamy, tylko potrzebujemy asysty… Twój kolor włosów powinien mu się spodobać – puścił jej oczko. – Jak będziesz wystarczająco przekonująca, to te trzy stówki ci daruje i uznam, że nie miało to miejsca…
- Jesteś uroczy.
- To zbyt wielkie słowo, jestem po prostu miły. – Zawołał taksówkę, która zatrzymała się zaraz obok nich. Pomógł jej wsiąść i ledwo zdążył się odwrócić, to już odjechała.

*
20. sierpnia 2010r., Kraków, Polska.

- Zapewne długo na to czekałeś, aż w końcu dojdziemy do tego momentu, prawda? – spytał Jared, uśmiechając się tak samo, jak sześć lat temu. Dokładnie tak samo.
- Momentu początku końca, tak? – odpowiedział pytaniem Will, nie ujawniając do końca swojej ciekawości. Jared znowu się uśmiechnął, ale zaraz potem spoważniał.
- Ciągu kilku wydarzeń. Dla niektórych całkiem zwyczajnych, zaś dla innych bardzo przesadzonych. Jak tak czasem nad tym myślałem, mogłem zrobić z tego całkiem niezły scenariusz. Ale, równie dobrze zniszczyłbym tym swoją prywatność, co właśnie teraz robię, opowiadając ci krok po kroku, trzynaście lat swojego życia.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Tylko tyle, że sierpień dwa tysiące czwartego roku był bardzo gorący i parny. Chociaż był to koniec lata. Pamiętam też doskonale, że wtedy chciałem zacząć budować swoją przyszłość, nie tylko karierę. To był naprawdę piękny miesiąc, równie dobry, jak kilkanaście następnych. Czasem chcę cofnąć czas, żeby nie spotkać tych kilku osób, które tylko ułatwiły mi to, że spadałem. Coraz niżej... i niżej.
Może po prostu gdzieś, jak niektórzy wierzą, wszystko jest zapisane. Niektórzy nazywają to przeznaczeniem, ja to nazywam tylko swoimi błędami i kłamstwami. Większość wierzy, że tego nie idzie zmienić, oszukać albo uciec. Według mnie, przeznaczenie górnolotnie nazywane równie nieuniknionym jak śmierć, jest tylko tym, co sami robimy. Ciągiem popełnionych i wyrządzonych krzywd, które w końcu się na nas odbijają. To skutki wypowiedzianych kłamstw, zatajonych prawd i ukrytego, głęboko zapomnianego, własnego sumienia.
Teraz na to patrząc, w przeciągu tych kilkunastu lat, jak zaczynałem, jak byłem u progu szczytu, a potem tak nagle mi go zabrano, myślę, że moje życie – jakkolwiek okropne by nie było – musiało pobiec właśnie takim torem, żebym mógł znaleźć się tutaj i właśnie teraz siedząc przed tobą.

17. stycznia 2004r., Los Angeles, Kalifornia.

kilka tysięcy mil od Ciebie,
nie czuję
to po prostu znaczy, że...
nienawidzę tego, jak bardzo Cię potrzebuję.

Wrócili do Los Angeles późno w nocy. Wszedł jak na ścięcie do mieszkania, powoli rozbierając buty i kurtkę. W mieszkaniu było cicho, żadne światło się nie paliło, co było znakiem, że musiała spać. Otworzył drzwi do sypialni i zobaczył jak leżąc do niego plecami, przykryta kołdrą oddycha spokojnie. Rozebrał się z reszty ubrań i unosząc kołdrę, wśliznął do łóżka. Przytulił się do jej pleców, a potem mocno objął w pasie.
- Wróciłeś - szepnęła sennie, odwracając się do niego twarzą. Dotknęła jego policzka i uśmiechnęła tak, że aż coś ścisnęło go za serce. Wtuliła się mocno w jego tors, muskając ustami jego gładką skórę. - Wiesz jak było mi zimno w nocy bez ciebie?
- Wiem, mi też... Bardzo - pocałował ją w czoło, a potem jeszcze mocniej przytulił. - Śpij...
- Ale...
- Śpij - i zamknął jej usta pocałunkiem, na który odpowiedziała ze zdwojoną siłą. Przyciągnęła go do siebie, tak, że zawisł nad jej twarzą, wgniatając w materac.
- Nie - szepnęła, odrywając się od niego. - Jared... Kochaj mnie - powiedziała jeszcze ciszej, ale usłyszał. Jej dłonie dobrały się do jego bokserek pod kołdrą, a potem jednym zwinnym ruchem szarpnęła je w dół. Zaczął na powrót całować jej gorącą skórę, chłonąc jej kuszący, truskawkowy zapach. Zsunął dłonie na jej uda, a potem powoli, jakby się z nią drocząc, ściągał z niej bieliznę, wyrzucając ją spod kołdry gdzieś w głąb pokoju. Oplotła go rękoma za szyję, czując jak powoli ich ciała złączają się w jedno. Głęboko westchnęła, a jego ruchy zwiększyły tempo. Zagryzła mocno wargi, a jego usta sunęły po jej odsłoniętej szyi. - Tęskniłam - wysapała, między jednym wdechem a drugim.
- Ja mocniej - przygryzł płatek jej ucha, na co warknęła z zadowoleniem. Pchnął mocniej, a felerne łóżko, które mieli już dawno wymienić, zaczęło znowu skrzypieć. - Za tym dźwiękiem też - zaśmiał się jej do ucha, coraz bardziej przyspieszając. Szarpnęła go za włosy, jak robiła to zawsze, gdy było jej dobrze. - I za tym - teraz to Sonia zachichotała, ciągnąc go jeszcze bardziej, już nie panując nad sobą kompletnie. Jej piersi unosiły się i opadały, schowane pod bluzką, kiedy wciąż przyspieszał, aż wreszcie usłyszała jego jęk, a potem poczuła przyjemne ciepło w sobie. Chwilę później naprężyła się i wstrząsnął nią silny dreszcz, który rozlał się po całym ciele.
Opadła na poduszki, a Jared dołączył do niej sekundę później, łapiąc jej małą dłoń i zaczynając całować po kolei każdy z opuszków palców.
- Brakowało mi ciebie - westchnęła, odgarniając przyklejone kosmyki z twarzy. - Było tak zimno, nikt mnie nie przytulał, nie śpiewał na dobranoc... - na moment przestał całować jej palce, aby móc spojrzeć jej w oczy. Były błyszczące i radosne. - Czułam się tak cholernie sama wśród tych czterech ścian, kiedy ty szalałeś na koncertach...
- Wiem, ale teraz już jestem - musnął ostatni raz jej opuszek, a potem pozwolił się wtulić w siebie, obejmując ją bardzo szczelnie.
Chyba nigdy nie wyzbył się tego uczucia, że kiedyś może mu uciec z tego uścisku.

„Chcę dziewczyny z ustami jak morfina
Muśnięcie ust, które pozbawia mnie tchu”**

 ___
*- z teledysku Closer to the edge.
**-Kill Hannah - Lips like morphine

Okej, moja szalona twórczość, którą napisałam mając 17 lat, a porzuciłam mając 19 (o boże), dobiegła końca. W tym momencie kończy się moje mentalne uwielbienie do Paryża, Los Angeles, które jest dla mnie nadal czymś niedoścignionym, kurcze.  Żadne miasto, co się pojawiło tutaj nie było zwykły wymysłem. Tym odcinkiem kończy się coś, co było w mojej głowie, a nie umiałam się tego pozbyć. Nie, nie, nie, nie to nie pożegnanie! (no,no,no,no :D) Chce tylko powiedzieć, że teraz będę pisać na bieżąco całe posty, a nie tylko część i jest to trochę wymagające mojego czasu, którego wciąż mam za mało. Ale do rzeczy!, co tydzień, dwa będzie tu nowość, mogę chociaż starać się to obiecać. Po tak długiej przerwie będę musiała przypomnieć jak to jest być tym Jaredem, którego tak poronionego wykreowałam i którego kocham całym sercem. Starałam się, żeby był po prostu realny. Jest niby fikcyjny, ale jest mi tak bliski jak żaden z tych bohaterów. Może, że jest trochę mną samą. 
Naprawdę to trudne wrócić do tego świata, sprawdzałam ostatnio jaka jest pogoda w L.A i Chicago, to było... interesujące. Musiałam też całość przeczytać, stwierdziłam, że mając 17 lat serio byłam niezła i przypomnieć sobie, bo większość zapomniałam. 147 stron A4 tylko po to, żeby zmienić fabułę i zakończenie, które było na starym blogu. Tamto wszystko jest już nieważne - co nie znaczy, że tego w jakiś sposób nie wykorzystam. ;) Wymyśliłam niezły rozpierdziel, który mnie aż samą zadziwił. To pewnie też przez to, że oglądałam dużo romantycznych filmów. Mimo, że pierwotnie w 2010 miało to być opowiadanie o dążeniu do sławy i pokonywaniu własnych słabości, romantyczny wątek zakochanego Dżarka zwalił się nagle, ale kurcze, niech facet też ma coś od życia. Nie powiem, że romantyczny wątek i pisanie o miłości jest moją mocną stroną, ale to nadaje głębszy sens. Przydało mi się i jeszcze przyda do ukazania wewnętrznej przemiany Dżarka. Bo pisanie jak on śpiewa, jak widzi fanów jest tym co serio uwielbiam.
Zmieniłam całą koncepcje, przez chwile nawet rozważałam zakończenie historii w 2015, ale jeszcze muszę przemyśleć czy chce tak to rozwlekać. Dżarek jest postacią, która w zasadzie żyje jak chce, sama nie wiem co on do końca robi, to się po prostu dzieje. 
Pisze trochę to opowiadanie od dupy strony, ale może tak zawre w nim wszystko.
Mam nadzieje, że jeszcze ktoś będzie chciał poznać losy Jareda, które przerwałam pisać w 2012 i zakończę to jak człowiek.
Pozdrawiam,

2 komentarze:

  1. czytałam ten rozdział dosłownie chyba trzy godziny. miałam tyle roboty, zajęć itd. a mimo to, w każdej wolnej chwili czytałam kawałek dalej, tak to opowiadanie wciąga.
    cóż, od początku myślałam, a raczej miałam nadzieję, że alex nie jest zła/dziwna/inna pod każdym względem. może bycie złodziejem to nie zaleta, ale zaletą na pewno jest fakt, że robi to, by pomóc rodzinie. bardzo mi się to u ciebie podoba, że każde działanie ma jakiś powód, a nie jest jakimś wymysłem z kosmosu. związek przyczynowo-skutkowy, niby nic, a tak rzadko ostatnio jest stosowany... nie wiem co znów zrobi jared, ale czuję ciemne chmury nad nim. wspominałam już, że uwielbiam te momenty wywiadu, gdy on tak szczerze mówi o swoim życiu? nie? no to właśnie, uwielbiam te momenty.
    przejdźmy teraz do kwestii, którą chciałam dzisiaj tu poruszyć. mianowicie, marsowe opowiadania to ostatnio praktycznie dno dna. a obok jesteś ty i TO opowiadanie. cudownie napisane, genialne dialogi i bohaterowie wykreowani tak, iż można zbudować ich portret psychologiczny. naprawdę, w marsowych opowiadaniach jest to wyjątkowe, bo z reguły wygląda to tak: nieśmiała dziewczyna i on - jared, który obraca ją przez 90% tekstu, a w pozostałych 10% mówi jej, jaka jest piękna. każdy ma szablonowe cechy, albo jesteś dobry, albo zły (jak w nad niemnem trochę, ale gorzej od orzeszkowej).
    miałaś 17 lat, gdy to pisałaś - byłaś więc w moim aktualnym wieku (no dobra, w listopadzie skończę 18, ale prawnie jestem nieletnia), a ja nie pojmuję jak to zrobiłaś. czuję się troszkę mała (a mam 183 cm wzrostu!) i słaba, ale czego ja oczekuję - jestem matematykiem.

    wielbię to opowiadanie, wielbię bohaterów. nie wiem czy istnieje sensowny powód, bym zaprzestała to czytać, nie licząc śmierci (mojej, bądź blogspota).
    pozdrawiam, ściskam i życzę weny aż do końca, x

    OdpowiedzUsuń
  2. Może to że piszesz od dupy strony sprawia że jest oryginalne, nieprzewidywalne, jedyne w swoim rodzaju - pozostawiasz historię w takim miejscu że w zasadzie można spodziewać się wszystkiego - to lubię najbardziej kiedy żeby Wiedzieć co będzie musisz przeczytać wszystko od początku do końca - wtedy dopiero widać nie tylko Love ale cały kalejdoskop ludzkich uczuć towarzyszący przy względnej stabilność, wzlotach, upadkach, na samym dnie
    Ps liczę że jednak jeszcze chwilkę będę mogła cieszyć się nowymi rozdziałami
    Pozdrawiam
    -K.B,

    OdpowiedzUsuń