AKTUALIZACJA

Prawdopodobnie nikt tu nie wchodzi poza mną raz na miesiąc i jakimś zbłąkanym wędrowcem, ale chce powiedzieć, że cała lista odcinków WRÓCIŁA. Można czytać to opowiadanie jeżeli ktoś zapragnie do woli, za moją całkowitą zgodą.

Czasem jeszcze tęsknię.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

7. Skrzywiony obraz własnych marzeń

31. marca 1999r. Los Angeles.
 
Najgorszy dzień jego życia zaczął się normalnie; od przebudzenia.
Najpierw dotarło do niego, że leży na podłodze, a nie na łóżku, a potem, że jego głowa waży chyba tonę. Podciągnął się do góry, konstatując, że cała pościel jest zrzucona z materaca. Przystawił rękę do czoła i jęknął boleśnie, opierając się plecami o róg łóżka. Wyprostował nogi w kolanach i niedbale odrzucił kołdrę na bok. Przetarł dłońmi oczy, na które słabo widział. Trochę go piekły, a koszulka, jaką miał na sobie, była wilgotna od potu.
Usłyszał po drugiej stronie drzwi jakieś przytłumione głosy i na czworaka, przesunął się w ich stronę. Dotknął dłonią drewna i przycisnął do niego ucho. Wytężył słuch, żeby cokolwiek usłyszeć, ale i tak nie musiał za bardzo się wysilać. Jared syknął, gdy poczuł nową falę pulsującego bólu, która przeszła przez jego głowę. Głosy nagle ucichły i usłyszał szybkie kroki stawiane na posadzce. Nie do końca wiedział, co się dzieje; ból głowy i zaspanie, wytrącały go z całkowitej równowagi. Potem jeszcze dotarł do niego głośny trzask i wrodzona ciekawość nie pozwalała mu siedzieć w miejscu bezczynnie. Uchylił lekko drzwi i wystawił głowę. Było nienaturalnie cicho, a w powietrzu unosił się papierosowy dym, który od razu dotarł do jego nosa. Miał dziwne wrażenie, że coś ważnego go ominęło i jak zwykle, o jego zdanie nikt nie zapytał. Może to i lepiej, bo w takich sytuacjach wybierał zawsze najgorzej.
Przeklął pod nosem, prawie się potykając o porozrzucane ciuchy na podłodze. W całej tej kupie ubrań, dostrzegł nie tylko męskie ubrania. Trochę go to zdziwiło, bo nic mu nie było wiadomo, żeby Shannon kogokolwiek do nich sprowadzał. Albo był tak zjarany, że po prostu tego nie pamiętał.
Złapał się znowu za głowę, a przed oczami zobaczył białe plamki. Odetchnął kilka razy, tak jak zawsze to robił, kiedy się pojawiały. Tym razem mógł przysiąc, że widział je o wiele za długo. W głębi siebie poczuł dziwny strach, że dzieje się coś naprawdę złego i jak tak dalej pójdzie, to kawałek po kawałku będzie upadać. Ale, gdy białe plamki rozmazywały się i znikały bezpowrotnie, zapominał o tym uczuciu i już więcej do niego nie wracał.
Tak było i teraz.
Przeszedł obok beżowej sofy, sunąc po jej wierzchu otwartą dłonią. Gdy znalazł się przy oknie, jednym, zamaszystym ruchem odsłonił firankę i otworzył je na oścież. Usiadł na parapecie, krzyżując nogi i opierając się o ziemną ścianę. Wychylił się delikatnie, słysząc znajomy głos. To, że mieszkali na drugim piętrze podobało mu się najbardziej. Zawsze miał dobry widok na świat, gdy leniwie odpalał papierosa i karmił nim siebie. Shannon w miłosnym uścisku, stał na schodkach przed wejściem do kamienicy i zdawał się nie zwracać uwagi na to, co się dookoła niego dzieje. Dziewczyna miała wzburzone włosy i z profilu wydała mu się dosyć znajoma. Chyba rozpoznał w niej tą, którą Shannon poznał jakiś czas temu w klubie, gdy on zalany nie pamiętał jak ma na imię.
- OCH! – wyrwało mu się niby nie specjalnie. Shannon oderwał się od szokowanej dziewczyny i automatycznie spojrzał w górę. Jared uśmiechnął się do niego kpiąco. – Nie przeszkadzajcie sobie – wysyczał, przenosząc wzrok na co innego, niż na parę na dole. Jeszcze zdążył zauważyć wściekły wzrok Shannona i niekryjące się zdziwienie na twarzy dziewczyny.
- Spierdalaj – usłyszał z dołu, doskonale wiedząc od kogo. Nie przejął się tym jak zwykle. Zgasił niedopałek na parapecie, tworząc na nim trwały, wypalony ślad. Wyrzucił go przed siebie, nie patrząc czy nikogo na dole nie trafił.
Zeskoczył na równe nogi, kątem oka zerkając na zegar na ścianie. Swoje lustro zakrył jednym z białych prześcieradeł, by nie musieć w nie patrzeć. Tylko czasami miał ochotę je z powrotem odsłonić.
Pociągnął za metalowy uchwyt od szuflady, szukając czegoś w panice. Jeszcze nigdy nie czuł się tak podle jak dziś. Musiał... musiał przerwać to już teraz! Między stosem zapisanych kartek, skarpet i innych mało ważnych rzeczy, odnalazł to, czego tak uparcie szukał. Mały, plastikowy woreczek z białym proszkiem w środku. Uśmiechnął się lubieżnie pod nosem, widząc to, co miał przed swoimi oczami.
Gdy w końcu poczuł to, na co tak długo czekał, w swoim nosie, a potem jak spływa gardłem w dół, raniąc boleśnie jego przełyk, wiedział właśnie teraz, że ostatni z puzzli wskoczył na swoje miejsce. Oparł się skołowany o szafę i wciągnął głęboko powietrze. Jego źrenice zaczynały się rozszerzać, a krew w żyłach szybciej płynąć. Wziął jeszcze jeden głęboki oddech i osunął się plecami w dół po meblach. Zamrugał kilkakrotnie powiekami, przecierając twarz dłońmi.
Odetchnął.
Pomału zarzucił na plecy swoją czarną bluzę i wyszedł z mieszkania. Przeskakując po dwa schodki, wypadł na zewnątrz. Shannon nawet się na niego nie spojrzał, a jego dziewczyna tym bardziej. Prychnął pod nosem i rzucił jakimś słowem w ich kierunku, co zdawało się przemknąć bez odpowiedzi.
Stanął na krawężniku, zaciskając pięści i powoli prostując palce tak kilka razy na zmianę. Czuł się tak, jakby wstąpiło w niego nowe życie. Mógł przenieść góry, mógł robić dosłownie wszystko! Odwrócił głowę w lewo, patrząc czy coś nie nadjeżdża. Żółta taksówka sunęła gładko po jezdni, a gdy uniósł swoją prawą dłoń do góry, zatrzymała się metr przed nim. Jared uśmiechnął się pod nosem, chwytając za klamkę. Pociągnął ją do siebie i sekundę później, siedział już we wnętrzu samochodu. Oparł łokieć, a głowę położył na dłoni i roziskrzonymi oczami, wpatrywał się w mijane przez niego krajobrazy. Niby jechał tak jak zwykle, ale zdawało mu się, że pokonuje tą drogę o wiele szybciej. Może to przez to, że jego rzeczywistość była teraz lekko zakrzywiona, a czas płynął zupełnie inaczej.
Może...

*
Kilka godzin później, gdy odpalał kolejną fajkę, a ręce zaczynały mu niebezpiecznie drżeć, oparł się plecami o barierkę. Jedną dłoń zacisnął na niej, a drugą przystawił z papierosem do ust.
- Palisz? – zagadnął, widząc Sonię obok siebie, która wyszła akurat z planu. Miała podkrążone oczy i nieudolnie zapalała papierosa. Przeklęła na felerną zapalniczkę i w końcu na niego spojrzała.
- Przestań zadawać głupie pytania i daj mi ognia – warknęła, trzymając między palcami papierosa i patrząc na niego prowokacyjnie, wystawiła przed siebie rękę. Chcąc nie chcąc, wygrzebał z tylnej kieszeni spodni zapalniczkę i z bardzo widocznym ociąganiem podał ją dziewczynie. Sonia szybko odpaliła i dmuchnęła mu specjalnie dymem prosto w twarz.
- Za trzy minuty muszę cię pocałować – powiedział twardo, odchylając się trochę do tyłu. Zmrużył oczy i zacisnął usta w wąską kreskę. Sonia prychnęła pod nosem.
- Wiesz, zawsze o tym marzyłam – odparła, już bez większej niechęci w swoim głosię. Skrzyżowała dłonie na piersiach i przerzuciła ciemne włosy na plecy. Przez moment wpatrywała się w czubki swoich butów i pomału podniosła do góry głowę. Napotkała jego lekko zdziwione spojrzenie.
- Naprawdę? – zapytał, udając, że nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Ale coś tak czy owak, poruszyło się w środku. Jej brązowe oczy, wpatrywały się wprost w niego i pod wpływem tego wzroku, aż zaschło mu w gardle. Przełknął ślinę i koniuszkiem języka zwilżył dolną wargę. Na jej ustach wykwitł delikatny uśmiech i zdał sobie sprawę, że chyba zabrakło mu powietrza w płucach. Przez kilka długich sekund, które ciągnęły się w nieskończoność, zabrakło mu tchu.
- Nie – odpowiedziała twardo, a Jared powrócił na powierzchnię. Przybrał jedną ze swoich masek ‘pana, co go nic nie rusza’ i uśmiechnął się krzywo. Zgasił czubkiem buta niedopałek i odepchnął się od barierki. Jeszcze tylko spojrzał na nią ostatni raz, jak z założonymi rękoma, stoi trzymając w swoich smukłych palcach, nadal żarzącego się papierosa.
- Minuta – rzucił na odchodne, przechodząc obok ludzi, których minął w progu. Wykrzywił usta, tworząc na nich coś na kształt uśmiechu. Odpowiedzieli mu tym samym, choć już tego nie mógł zobaczyć.

Światła, pełno reflektorów. Dziesiątki par oczu zwróconych dokładnie i wyłącznie na nich. Wyuczone słowa i typowe gesty, byli w samym centrum uwagi. To tak, jakby stać pod ścianą i wiedzieć, co zaraz się stanie. Znać swoją przyszłość, doskonale przewidzieć każdy swój ruch.
Uśmiech. Jedno, drugie spojrzenie. Reżyser coś powtarza, a oni jakby całkowicie gdzieś poza tym, robią swoje. Jego głos już nie dobiega tak czysto, jak na początku. Coś się dzieje. Jeszcze nie wiadomo, do końca co.
Stop klatka. Inne ujęcie, druga perspektywa. Minuta przerwy, by przypudrować nos. Scena posuwa się naprzód. Od nowa powtarzane te same wymyślone, nierealne uśmiechy i głębokie patrzenie sobie w oczy. Ostre światło pada na jej twarz, delikatnie mruży oczy. Ponowny uśmiech, lekkie zdziwienie. Zachowuje się tak, jak gdyby robiła to na co dzień. Wszystko przecież jest kłamstwem. Nic tutaj nie dzieje się naprawdę. To tylko wytwór czyjejś wyobraźni, zero realizmu, który trzeba oddać tak, jakby kiedyś rzeczywiście był.
Dotyk, czuje go doskonale. Tylko kilka sekund, już za chwilę. Zero uczuć, nic nie targa nią ani nim, gdy dłonie przesuwają się po ciele. Czysty profesjonalizm, brak sentymentów, utworzonych wcześniej do siebie pobudek ogólnej niechęci. To tylko gra. Ujęcie, minimalne zbliżenie. Nic nie może ich wyprowadzić z równowagi.
Pocałunek.
I ziemia, jakby na zaledwie mrugnięcie oka, usuwa się im spod stóp.

*
Zapadł zmierzch, latarnie zaczęły się pomału rozjaśniać, aż w końcu oświetlały brudne chodniki, gdy nocą wracał na piechotę do domu. W głowie miał ułożone już każde z pojedynczych słów i nawet widział przed oczami, co będzie się dziać, gdy wreszcie je wypowie.
Skręcił w boczną uliczkę i minął rząd, zaparkowanych samochodów przy krawężnikach. Zawahał się, choć był tego do końca pewny, co chce zrobić. Na sekundę jego ciało ogarnął dziki strach, rozejrzał się dookoła, szukając jego przyczyny. Nic nie wskazywało na to, że ktoś go śledził. Naciągnął kaptur głęboko na oczy i spuszczając głowę, wpatrywał się w swoje trampki. Odetchnął kilka razy, czując się trochę pewniej niż na początku.
Jared wiedział, że właśnie teraz, właśnie dziś, kończy coś, co myślał, że sprawi jakąś zmianę w jego życiu. Która wyjdzie mu na dobre. W samym środku siebie, dusił się. Tak bardzo się dusił, jakby brakowało mu tlenu, a było go dookoła niego mnóstwo. Coś wewnątrz niego samego, nie pozwalało mu oddychać w spokoju. Jakiś niewidzialny ciężar, co zawładnął całym nim i nie chciał rozbić się na drobne kawałki i tak po prostu zniknąć.
Przytłaczało go to dziwne uczucie, które miał za każdym razem, gdy patrzył jej w oczy i widział w nich siebie. Ale, gdy zdawał sobie sprawę, że widzi w nich tylko miłość, miał ochotę walnąć się z pięści w twarz. Bo przecież nie potrafił, choć starał się, próbował, szukał niej w sobie... nie umiał oddać jej tego uczucia z powrotem. Wtedy, uśmiechał się najbardziej szczerze jak potrafił i wiedział, że rani ją jeszcze mocniej.
Przeszedł na drugą stronę. Wspiął się schodami na górę, robiąc krok w przód, a w myślach, chciał zrobić dwa w tył, i najzwyczajniej w święcie uciec. Daleko, daleko stąd...
Szarpnął za klamkę, a potem przekręcił w zamku mosiężny klucz. Popchnął drzwi i zdał sobie sprawę, że w mieszkaniu jest kompletnie ciemno. Przez moment myślał, że nikogo nie ma, ale gdy usłyszał jej lekko zachrypnięty głos, dobiegający z kuchni, zamknął za sobą drzwi. Trzasnęły, jak zwykle zresztą.
- Louise – zaczął, widząc ją stojącą obok kuchennych szafek i czekającą, aż zagotuje się jej woda. Na dźwięk jego głosu, uśmiechnęła się promiennie. Coś ścisnęło go od środka, kiedy widział na jej ustach ten uśmiech. – Proszę...
- Coś się stało? – zapytała, odwracając głowę i wpatrując się intensywnie w czajnik. Odetchnął tak, że nawet na niego nie patrząc, usłyszała to. – Nie poszło coś na planie? Albo...?
- Nie – przerwał jej w połowie zdania. Jedną rękę położył na stojącym niedaleko krześle. Zacisnął mocno palce, walcząc z samym sobą. Miał to wszystko na koniuszku języka, ale nie potrafił jeszcze sprawić, aby przeszło to przez usta.
- Chyba... chyba musze ci powiedzieć – spojrzała się na niego, opuszczając ręce bezwładnie wzdłuż ciała. Otworzyła szeroko oczy, starając się być dzielną.
- Co takiego? – wpatrywał się w jej granatowe oczy, w których odbijała się jego twarz.
- Tak będzie lepiej... nie chcę, żebyś myślał, że coś ukrywam – znalazł się niebezpiecznie blisko. Chciała mu odpowiedzieć. Cokolwiek. Jedno, jedyne słowo, ale zamknął swoje usta dłonią. Jej źrenice rozszerzyły się. Patrzyła, nie wiedząc co się wydarzy. Po prostu milczała, choć bezsilność i potęgująca się ochota wykrzyczenia mu tego prosto w twarz, zaczynały się kumulować, ale nie były jeszcze gotowe, aby wyjść na zewnątrz. Jared złapał oddech. – Posłuchaj mnie, lepiej żebyś wiedział. Tyle czasu próbowałam ci powiedzieć – oplótł palcami jej nadgarstek i ścisnął. – Nie chcę żebyś poczuł się w przyszłości oszukany... – nawet na chwilę nie przestał patrzeć jej w oczy. Widział w nich wszystkie uczucia; złość, bezsilność, determinację i tego, czego obawiał się najbardziej; miłość. – Proszę...
- Co chcesz powiedzieć? – wyrwało mu się. Wpatrywał się w jej szerokie źrenice, chcąc odszukać w nich odpowiedź.
- Jared, jestem w ciąży. To twoje dziecko, gdybyś pytał – westchnęła, zakładając ręce na piersiach. Wycofała się w kierunku okna. Spojrzał na nią zszokowany. Nie potrafił zrozumieć słów, jakie padły. Coś w jego umyśle mówiło mu, co się stało, a jakaś inna część broniła się, nie chcąc dopuścić do tego, co było.
Koniec początku. Początek końca.
- Jak to?
- Co „jak to”? Pytasz skąd się biorą dzieci? – zironizowała, unosząc wyżej brodę i zaglądając mu ponownie w oczy. – Normalnie, stało się i się już nie odstanie. Jeśli chcesz mogę pokazać ci USG.
- Co takiego?
- USG – widok naszego dziecka.
- Wiem co to USG! – rozzłościł się, patrząc na nią już nie tak, jak na samym początku. Teraz w jego oczach tliła się złość. – Jak to się stało, że jesteś w ciąży, przecież wiem jak się używa gumy!
- Normalnie!... To nie sto procent, jakbyś nie wiedział – odpowiedziała mu, przybliżając się o kilka kroków. Czuł jej zapach, zmieszany z jego. Złapała w dłonie jego twarz i zbliżyła usta do jego ust. – Nie kłóćmy się, żadne z nas nie zrobiło tego specjalnie. – Pocałowała go delikatnie, wyczuwając potwierdzenie swoich słów w oddanym pocałunku.
Choć dzieliło ich wszystko – jej uczucie, jego brak. Choć nie miało tak to być, bo miało być inaczej. Choć mimo wszystko wciąż uważał, że to tylko głupi żart, był pewny, że teraz łączy ich coś, co będzie trwać tak długo, jak dziecko, które jeszcze się nie urodziło, miało żyć.
- Jakoś damy radę – powiedział jej we włosy, przytulając ją do siebie rozpaczliwie. Choć nigdy jej nie kochał, nie potrafił czuć do niej żadnej niechęci. Paradoksalnie czuł się z Louise dobrze. Nie była jego jedną, jedyną, ale choć była tylko po to, żeby nie musiał się budzić każdego ranka sam, było mu to na rękę. W jej towarzystwie znajdował namiastkę normalności, tego, czego tak usilnie szukał od dawna. Nie mógł powiedzieć, że znalazł to już na stałe, ale ta prowizoryczna normalność trzymała go w ryzach, by nie musieć już upadać.
Wciągał głęboko w płuca jej delikatny, kojący zapach i po mimo to, że nie mógł powiedzieć sobie, że trzyma w ramionach cały swój świat, najważniejszą osobę, za którą byłby gotów oddać swoje życie, po raz pierwszy od tak dawna, wreszcie poczuł. Nie, to nie była miłość ani inne z pokrewnych uczuć. Był to spokój.
Nareszcie poczuł spokój.

I będzie tak, jakby czas zwolnił, a ziemia przestała się kręcić,
zobaczysz wtedy skrzywiony obraz własnych marzeń,
a świat, który znasz, będzie najbardziej samotnym miejscem na ziemi.

I będziesz wszystkim co możesz mieć, a mieć nie chcesz. I wtedy, gdy upadniesz, już będzie za późno na kolejne przeprosiny. Będziesz błagać, żeby zatrzymać czas i jednocześnie pragnąć, by gnał szybko do przodu. Wtedy słowa zabrakną, a milczenie będzie ostatecznym rozwiązaniem..

Słońce wstawało powoli, wpadając łuną światła przez do połowy zasłonięte rolety. Lekki wietrzyk rozwiewał białe firanki, które jak mleczne duchy tańczyły w pokoju. Przetarła zaspane oczy, rozglądając się w panice dookoła siebie. Jared spał obok niej niespokojnym snem. Nie wiedziała, co mu się śni.
Wpatrywała się w jego twarz, chcąc odgadnąć tak naprawdę co krąży po jego głowie. Każdą myśl, każde słowo, które chciał powiedzieć, a z jakiegoś powodu nie padło. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że ich wspólne życie, może nie idealne, może nie przypisane z góry, było określone w czasie. Zależne.
W duchu czuła się szczęśliwa, jak nie najszczęśliwsza. Może też nie spodziewała się tego tak nagle, a w jej planach było to na ostatnim miejscu, ale mimo to, przyjęła to z radością. Przez ułamek sekundy, gdy padały najważniejsze z jej słów, chciała znać jego myśli. Każdą najdrobniejszą myśl, co przemieszczała się po jego głowie. Choć widziała emocje na jego twarzy; szok, niedowierzanie i swego rodzaju zażenowanie, pragnęła wiedzieć, co tak naprawdę sądzi.
Później nie mówił wiele, prawie wcale. Odpowiadał tylko na jej pytania, ale zdawkowo i krótko. Do niczego go nie zmuszała. Nie kazała mu zostać z nim aż do śmierci, nie kazała mu zostać z nią w ogóle.
Ale wpatrując się w jego śpiącą twarz, wiedziała, że został tylko dlatego, żeby nie okazać się skończonym dupkiem.
                Delikatnie opuszkami palców odgarnęła mu kosmyki włosów z czoła. Odetchnęła, czując jak przez sen kładzie swoją dłoń na jej biodrze. Wpatrywała się w niego nieustannie, choć wiedziała, że głęboko śpi. W głowie miała zamęt, a jednocześnie nie wiedziała co robić. Na początku rozważała, co dalej? Co będzie? Ale gdy patrzyła na jego twarz, wszystkie pytania niknęły gdzieś daleko i zostawała głucha cisza.
                - Obiecaj, że będziemy ze sobą tak długo, jak będzie z nami nasze dziecko – powiedziała szeptem do niego, dodając sama w swoich myślach „obiecuję.”


Tydzień późnej, 7. kwietnia 1999r., Los Angeles.

Emily otworzyła kluczem zamek od drzwi klubu, w którym pracowała. Przerzuciła przez ramię ogromną, materiałową torbę i popchnęła drzwi do środka. Zaświeciła wszystkie światła, które pomału zaczynały się zapalać. Za jakieś piętnaście minut było planowane otwarcie, a dzisiaj znowu miał występ jakiś początkujący zespół, którego nazwy nawet nie potrafiła zapamiętać. Chwile później, obok niej pojawił się przysadzisty mężczyzna.
- Ems, dzisiaj kelnerujesz, na barze postawimy kogo innego - nie pytając się o zdanie ani o to czy jej się to podoba, czy nie, zarządził tak, jak uważał. W końcu był jej szefem, którego tolerowała tylko dlatego, że był łaskaw płacić jej za robotę.
- Dobrze - odparła, zrzucając z ramion swoją torbę. Uśmiechnęła się blado i poszła się przebrać. Dwie godziny później, ubrana w ‘firmowa’ koszulkę i mini, które miała wrażenie, że więcej odkrywa niż zakrywa, lawirowała miedzy stolikami. W tle śpiewał zapowiedziany zespół, na którego uwagę starała się zbytnio nie zwracać. Gdyby tylko na dosłownie chwilkę zatrzymała się i zaczęła słuchać, mogła dostać ochrzan od szefa, który czegoś takiego nie tolerował. Ona tu przychodziła pracować, a nie słuchać muzyki.
Blond włosy chłopak, jak udało jej się dostrzec, zaczynał śpiewać kolejny kawałek i nawet na moment nie było poznać, żeby jakoś się stresował tym, że wgapia się w niego kilkadziesiąt par oczu. Był całkowicie wyluzowany. Gdy oderwała od niego oczy, usłyszała gdzieś niedaleko siebie z kąta sali, dobiegający głos, który wołał ją po imieniu. Odwróciła w jego kierunku głowę, dokładnie nie słysząc reszty słów, przez to, że na sali było dosyć głośno.
- Emily! -wołanie nie ustępowało, a jej ciekawość wzięła gorę. Przeszła, niby po brudne szklanki, które miały zalegać na stoliku, a tak naprawdę nic na nim nie było.
- Co?! - zapytała zniecierpliwiona, okrążając stolik i widząc jakąś postać siedzącą w zaciemnionym miejscu, do tego jeszcze z kapturem na głowie. Lekko się przeraziła, nie wiedząc, co ten dziwny typ od niej może chcieć.
- Siadaj - nakazał jej, przywołując ją otwartą dłonią do siebie. - Jezu, nie patrz się tak, jakbym miał cię zaraz zgwałcić! To ja... - ściszył głoś do konspiracyjnego szeptu.
- Jaki ja? Koleś, siedzisz tu zamaskowany tak, że nie wiedzę twojej twarzy i może mam jeszcze zgadywać, kim jesteś - odparła poirytowana, stojąc lekko nachylona do niego.
- Jared, a kto inny - prychnął w odpowiedzi. Opuścił na plecy kaptur i ściągnął z oczu przeciwsłoneczne okulary.
- Jeśli w ciągu dziesięciu sekund nie wyjaśnisz mi po co mnie wolałeś, to podbije ci oko - zagroziła. Jared rozluźnił się i wyciągnął na stole przed siebie ręce.
- Widzisz tego kolesia? - skinął głową w kierunku jakiegoś chłopaka, notującego coś i rozmawiającego przez telefon, pomimo hałasu panującego w środku. Emily powiodła spojrzeniem za nim. - Wygląda mi na producenta... Znaczy, na pewno nim jest, bo podsłuchałem jego rozmowę, zanim zaczęli grać... A więc, powiedz mi, kiedy on znowu może się tu zjawić? - przeniósł wzrok na Emily i długo się wpatrywał w jej twarz.
- Dzisiaj jest piątek... Hmm, jak ktoś u nas gra, to zawsze ktoś z jego branży się tutaj kreci... Nie żeby nie. Jak wy graliście, to też siedział tu taki jeden. Ale najwidoczniej nie spodobało mu się to, że zwiałeś ze sceny – puścił tę uwagę mimo uszu. - Jeśli chcesz, umów się z nim. I nie, nie jest producentem - kiwnęła głową, wzruszając ramionami. Jared patrzył na nią trochę skołowany. – Jest gońcem, kolegą barmana, co stara się wkręcić zespół, który właśnie gra. - Emily podniosła się z krzesełka i zaczęła się pomału oddalać, po drodze zbierając kilka pustych szklanek.
- Myślisz, że mi pomoże? – zawołał za nią, a dziewczyna odwróciła się do niego.
- Jeśli go wystarczająco dobrze przekonasz, żeby zaniósł do wytwórni twoją składankę, to tak – pokiwała głową. – Wydaje mi się, że nie wyrzuci twojej płyty.
Gdy odprowadził ją wzrokiem, mimochodem zaczął grzebać po swoich obszernych kieszeniach. Jak już znalazł to, czego szukał i położył przed sobą płytę z nagraną jedną, jedyną piosenką i koślawym podpisem na górze; Capricorn, to i tak nie wiedział co ma z tym zrobić.
- Gówniana jakość i z czymś takim do ludzi - mruknął sam do siebie, ale mimo to wstał z miejsca. – I tak nie mam nic do stracenia. - Przeszedł miedzy stolikami i zajął miejsce obok chłopaka. Początkowo ten nie zwracali na niego uwagi.
- Hej - zaczął niepewnie, kątem oka śledząc jego twarz.
- Tak?
- Mam problem - zacisnął nerwowo palce na plastikowym opakowaniu płyty.
- Jaki? - cały czas notował, a Jared już chciał spojrzeć mu przez ramię, co tam tak namiętnie pisze. - Wiem, że nie przyszedłeś tu ze mną rozmawiać, może wyjaśnij o co chodzi i wtedy będę w stanie ci pomóc - ton jego głosu stał się bardziej przyjazny niż na początku. Jared odetchnął z ulgą, chyba nie było aż tak źle.
- Właściwie - ścisnął jeszcze mocniej płytę, upewniając się czy nadal ją ma. - To bardzo by mi zależało na tym, żebyś to zaniósł tam gdzie pracujesz, przesłuchał i powiedział, co o tym myślisz... - mówił niepewnie, wpatrując się w zamyśloną twarz chłopaka. Ten, przez długi moment nic nie mówił. Już zaczął wątpić, czy w ogóle go słucha.
- Pokaż mi, co tam masz - wystawił w jego kierunku dłoń.
- Tak, tak – podał mu krążek, a ten, gdy ujął go w swoje ręce, zaczął mu się uważnie przyglądać.
- Gdzieś już tą nazwę słyszałem, Pete był tutaj ostatnio jak grali... Od czasu do czasu bawią się w „poszukiwanie nowych twarzy” - powiedział bardziej do siebie, niż do niego. Jared nabrał głęboko powietrza do płuc. - Ponoć dobrze grają, tylko coś z występem przed publiką im nie idzie... Ale to można zmienić, wszystko można – ciągnął dalej. – Wszyscy myślą, żeby zostać sławnym trzeba mieć Bóg wie jakie znajomości. Nie trzeba. Wystarczy znaleźć się w odpowiednim czasie i miejscu, jak ty. Widzisz chłopaków na scenie? – wskazał na grający właśnie zespół. – Jeszcze nie wiedzą, że chcą z nimi nawiązać współpracę, nagrali niesamowite utwory, które zdecydowali się pokazać nam. Trochę im pomogłem, nie mówię, że nie, bo barman to mój kumpel, a kumplom się pomaga. - Zakończył, odwracając się do Jareda twarzą. Odwrócił się w jego kierunku. – Tak między nami, co z tego będę miał, że zaniosę twoją płytkę szefowi? – zapytał, kątem oka śledząc sprzątającą Emily.
- Hmm, mogę spróbować umówić cię z moją koleżanką, na którą się ciągle gapisz – uśmiechnął się głupio z zaistniałej sytuacji.
- Okay – odpowiedział zbity z tropu, nie myśląc, że tak to widać. - I... Jakbyś mógł podaj mi jakieś namiary - ciągnął dalej zmieszany, obracając w dłoniach płytę.
- Telefon i adres jest w środku – powiedział, czując się pewnie. Jego towarzysz mruknął coś, a później odebrał kolejny telefon, dziękując za to, że nie musi już patrzeć na Jareda. Sądził, że uda mu się go wykiwać. Jared jeszcze dostrzegł jak rozmawiając, przygląda się ich płycie z rożnych stron. Wycofał się i wrócił na swoje miejsce. Machnął w powietrzu ręką.
- Zawsze chciałem to zrobić - powiedział, widząc jak na komendę Emily podchodzi do niego z tacą.

*
Wskoczyła do sklepowego wózka i podkuliła trochę do siebie swoje nogi. Oparła się łokciami o jego metalowy brzeg i z uśmiechem na ustach, pozwalała żeby wjechał w jedna ze sklepowych alejek.
- Wiem, że nie lubisz swojego imienia - zaczął, zniżając się do poziomu jej twarzy. - Ale mi się ono tam podoba...
- Mówisz tylko tak, żeby nie było mi smutno - odpowiedziała z wyrzutem, poprawiając ręką swoje rozwichrzone włosy. - Weź lepiej zbożowe - mruknęła, kiwając dłonią na płatki, stojące na najwyższej półce. Chwile potem wylądowały w jej dłoniach i zaczęła czytać ich skład.
- Zachowujesz się prawie jak mój brat - Shannon, uśmiechnął się, wpatrując w dziewczynę, która czyta skład produktu widniejący na kartonie. - Ale z tobą nie ma jeszcze tak źle, jak z nim.
- Sugerujesz mi coś, czy udajesz, że nie słyszę? - zapytała, odstawiając kartonik, obok swoich stóp. Odchyliła głowę do tylu i teraz miała idealny widok na skupiona twarz Shannona. Przymrużyła oczy i czekała aż wreszcie się do niej odezwie. Ale ten w odpowiedzi, wrzucił na jej kolana sałatę.
- Lettsy...
- Lubię, jak tak do mnie mówisz - przerwała mu, a on jakby dopiero teraz wybudzał się z jakiegoś transu. Spojrzał na nią; na te kilka piegów na jej nosie, zielone oczy, które pod wpływem załamania światła robiły się jeszcze bardziej intensywne, aż w końcu na całą ją samą, jak wpatruje się w niego, a oczy jej się śmieją.
Popchnął wózek dalej, odwracając w przeciwnym kierunku głowę. Dziewczyna podniosła się delikatnie na łokciach, po drodze zgarniając z półek kilka mlecznych czekolad. Uwadze Shannona znowu nie uszło, jak odwraca opakowanie i dokładnie studiuje jego treść.
- Co robisz dziś wieczorem? - zawisł obok jej ucha i prawie tracili ustami jego płatek. Zadrżała przestraszona, nie spodziewając się tak nagłego pytania. Położyła obok swoich skrzyżowanych nóg dwie czekolady i odgarnęła za ucho zbłąkane pasmo włosów.
- W zasadzie to niiiic - przeciągała litery, wiedząc, że ton głosu, w jakim wymawia słowa, działa na niego zdecydowanie mocno. Posłała mu jeszcze jeden uśmiech, który mógł znaczyć wszystko. Choć znali się zaledwie ponad miesiąc, mogła uznać to, jako swoje własne przeznaczenie, które tak czy siak, w końcu ją dopadło. Kiedy pierwszy raz się spotkali, wyglądało to tak, jak zawsze to wygląda przy znajomościach zawartych w klubach; kilka drinków, krótka rozmowa właściwie o niczym, a potem pod wpływem buzujących emocji i krążącego w żyłach alkoholu, doprowadzenie do tego, co zdarza się czasami dopiero po jakimś czasie. Ale, gdy teraz siedziała w tym sklepowym wózku, obładowana różnymi produktami, które tylko zawadzały jej w poruszaniu się, wiedziała, że pozwalając wtedy, w ten zimowy wieczór na te kilka pocałunków, wybrała dobrze.
Chociaż kilka razy pluła sobie w twarz, że to wszystko stało się za wcześnie.
- Wpadnę po ciebie o dziewiętnastej… Albo wywalę chłopaków z domu. Jared ostatnimi czasy jest nieznośny – odetchnął głośno, ale mimo to uśmiech wstąpił na jego usta.
Minęły jakieś dwa tygodnie, od kiedy każdą noc spędzał w domu i od kiedy oświadczył im, że z Louise sprawa jest skomplikowana. Shannon nigdy się nie zapytał ‘dlaczego?’, nawet jeśli słowa pchały mu się na usta. Znikał z domu na całe dnie, choć zdjęcia do filmu, miał tylko trzy razy w tygodniu. Przymykał oczy i machał ręką, bo teraz to jego myśli zwolniły i przeszły na zupełnie inny tor. Teraz już nie myślał o tym, jak to będzie potem albo, jak bardzo zrobił źle kiedyś dawno temu.
Teraz… teraz liczyło się tylko to, jakby świat miał się skończyć dziś i została mu tylko jedna godzina na to, żeby przeżyć ją tak, jak zawsze sobie wymarzył.
Lettsy, oparła się wygonie o metalowe oparcie, które było niewygodne, ale i tak dzielnie starała się nie pokazać po sobie, że coś ją uwiera.
Podjechali do kasy, a kobieta w sieciowym uniformie, rzuciła im krótkie spojrzenie spod swoich okularów. Wypakowali wszystko na ladę i czekali aż będzie skasowane. Dziewczyna nadal siedziała w wózku i cierpliwie czekała na to, aż w końcu wyjdzie z tego sklepu i odetchnie trochę świeżym powietrzem. Kasjerka jak na złość, bardzo powoli i mozolnie przesuwała po czytniku zakupy. Shannon stukał palcem o uchwyt wózka z nazwą sklepu. Zawsze, kiedy się niecierpliwił wystukiwał jakiś rytm; w zasadzie nie mogła tego pojąć, jak jest oddany swojej pasji, która była jedną z tych do końca życia i, której oddał się w zupełności cały.
Kiedyś nawet wspomniał jej, że mają ‘jakiś tam zespół’, ale nie wiedziała czemu, do końca nie powiedział, dlaczego nie chce o nim mówić. Może potem, może za jakiś czas… Ale ten błysk w jego ciemnych oczach, gdy oświadczył, że ‘coś zaczyna się w końcu dziać i posuwa się naprzód’, zapamięta na długo. Rzadko mogła widywać takie szczęście, kiedy ktoś – obojętnie, kto by to nie był – opowiadał o tym, jaką role w jego życiu odgrywa muzyka. Mogła uznać to za coś niesamowitego i jedynego w swoim rodzaju.
Bo przecież jedyne, co miała i posiadała na swoją własną wyłączność był tylko on i jego marzenia.

*
10. kwietnia 1999r., Los Angeles.

- Paradujesz w tym przebraniu od dobrych dziesięciu minut. Ubierz się.
- Nie. Przeszkadza ci?
- Bardzo.
- To się nie patrz.
- A właśnie, że będę!
- Zamknij oczy, nie chcę cię narażać…
- Wyglądasz jak wieszak – mruknęła, zakładając na siebie swoją skórzaną kurtkę. – Bolą mnie oczy od tego widoku – dodała jeszcze i podniosła się z podłogi. Popatrzyła na swoje trampki, które już nie były takie nowe i a później zaczęła przyglądać się pomalowanym na granatowo paznokciom. Jared chwilę się jej przyglądał, jak ukryta za szczelną kurtyną czarnych włosów, w wymuszonym skupieniu ogląda swoje dłonie.
Kąciki jego ust powędrowały ku górze, ale starał się, aby dziewczyna nie zauważyła tego. Nie mogła przecież widzieć, że na sam jej widok uśmiech pcha mu się na usta. Nawet nie miała pojęcia…
Właściwie, on sam nawet nie miał.
- Odwal się – oparł się o ścianę, żeby przepuścić kogoś w progu. Jego osobista charakteryzatorka Rose, minęła go w przejściu, ocierając się jakby specjalnie o jego ramię. Robiła to od jakiegoś czasu, a gdy zostawali sami, jej twarz jakoś dziwnie jaśniała. Udawał, że tego nie widzi i starał się jak najmniej odzywać, ale bądź, co bądź, musiał od czasu do czasu zamienić z nią kilka słów.
Sonia uniosła spojrzenie do góry, widząc scenkę rozgrywaną obok niej. Zmarszczyła czoło i pokręciła z politowaniem głową, co nie umknęło uwadze Jareda. Wpatrywał się w nią zmieszany, ale darował sobie kolejny, niepotrzebny komentarz.
- No leć! – palnęła, a dopiero potem ugryzła się język. Czuła jego wzrok na sobie, ale nie miała zamiaru, spojrzeć ponownie do góry. Chrząknął, owijając się szczelniej tym, co ma na sobie.
- Nie mam zamiaru nawet… Za kogo ty mnie masz?! – zapytał, a silniejszy podmuch wiatru, wpadający przez uchylone okno, rozwiał jej włosy. Zacisnął palce na materiale i zaczął jedną ręką pocierać swoje skostniałe ramię. Sonia długo odwlekała chwile, gdy mu odpowie. Lubiła się z nim droczyć, a później widzieć to jego charakterystyczne wzburzenie na twarzy, kiedy weszła mu na odcisk.
- Podrywasz ją…
- Chyba ona mnie – uciął, nie chcąc już więcej wracać do tego tematu. Wywrócił oczami i wypuścił ze świstem powietrze z płuc, obserwując Sonię, która nie przestała złośliwie się uśmiechać. 
Boże!, odezwał się mały, nieproszony, cichy głosik w jego głowie, patrzysz się na nią jak wół w malowane wrota, no dalej, dalej wykonaj jakiś ruch, szeptał nachalnie głos, a Jared ścisnął mocniej palce na ramieniu. Przyglądał się jej chwilę, starając zachować pozory. Rose minęła go już dawno i zostawiła otwarte drzwi do jego garderoby. Chyba oczekiwała aż w końcu się tam zjawi. Co, brak ci odwagi? Może nie wierzysz w swoje umiejętności… Przecież możesz ją mieć, kiwnij palcem i już… jest twoja – jego, upierdliwe, ukryte ‘ja’, odzywało się coraz głośniej. Jesteś taki żałosny…
- Zamknij się! – warknął, myśląc, że mówi to w myślach, ale dostrzegając, że dziewczyna unosi na niego swoje brązowe oczy i patrzy jak na wariata, zrozumiał, że powiedział to na głos.
- To do mnie? – Sonia uniosła do góry w zdziwieniu brwi. Przełknął ślinę, ściągając w dół koc, którym się okrył. Prawie zsunął się z jego barków, ale w ostatniej chwili go złapał. – A tak nawiasem… Zakryj się – dodała z wyczuwalną ironią, mając idealny widok na jego klatkę piersiową.
Zmieszany, przyciągnął materiał do siebie, owijając się nim, jakby szukając w nim bezpieczeństwa. Odetchnął, mierząc się z nią spojrzeniem. Sam przed sobą nie był w stanie przyznać, że traci kontrolę nad swoimi emocjami, uczuciami, które stawały się mu dziwnie obce i nieznane. Jakby przez pryzmat tego, co się działo, a na co nie miał wpływu – choć raz – oczekiwał na to, co miało się zdarzyć.
Boisz się, po raz kolejny odezwał się znienawidzony głosik. Boisz się, dobrze wiesz czego, powtarzał brzmiąc jak echo w jego głowie. Zamknął oczy i starał się, aby głos zamilknął. Boisz się… boisz, otworzył oczy i wtedy zrozumiał, że Sonia musiała go opuścić. W oddali zobaczył tylko jej oddalające się czarne włosy, spływające kaskadami na plecy.
Mimowolnie, nie panując nad tym, uśmiechnął się.
Choć nie przypuszczał, że takie rzeczy, potrafią wywołać na jego ustach uśmiech, jego wargi wciąż go pogłębiały. Wtedy zza futryny wyłoniła się głowa Rose i błędnie interpretując, uśmiechnęła się z powrotem do niego, myśląc, że ten uśmiech jest skierowany do niej.
Boisz się.
Boisz się… jeszcze usłyszał już niezbyt wyraźnie, ale teraz…
Mimo, że myślał, że znalazł przy Louise upragniony spokój, okazało się, że było to zwykłą bujdą i chwilowym zapewnieniem samego siebie, że tak naprawdę jest. Obiecał sobie, że będzie w tym trwał, choć powietrze stawało się coraz gęściejsze.
W tamtej chwili już wiedział, że jego „spokój” był zwykłym zamiarem niemożliwym do urzeczywistnienia. W dalszym ciągu panował chaos.

___
dziękuję za odzew, to miłe, że nie piszę tego do powietrza. buźka!

czwartek, 14 sierpnia 2014

6. Wish you love, and wish you peace


„Chciałabym być niewidoma
Nie musiałabym wtedy widzieć
Słonecznego blasku, który Cię otacza
Sposób w jaki utknęłam, żeby Cię wyzwolić
Nigdy nie wiesz, dopóki to się skończy
Jak uczucie pokaże
Jak Twoje zamarznięte serce płonie
I moje łzy (…)”*

Jechał w swoim samochodzie, skupiając się uważnie na drodze, którą pokonywał. Było jeszcze ciemno, dopiero słońce zaczynało wstawać nad widnokręgiem, a pierwsze, jego pojedyncze promienie pomału oświetlały szosę. Niebo zaczynało się rozjaśniać; już nie było w odcieniach granatu, tylko teraz powoli przechodziło w barwy błękitu.
Zacisnął palce na kierownicy, wytężając bardziej wzrok. Oczy pomału zaczynały mu się zamykać, po kolejnej nieprzespanej nocy. Szybko zamrugał powiekami, sprawiając, że na moment uczucie senności minęło, ale nie odeszło całkowicie. Czuł, że dzisiejsza podróż będzie o wiele dłuższa niż zwykle.
Nacisnął ponownie na pedał gazu, a silnik warknął. Wyminął zgrabnie auto jadące przed nim, ale kiedy wjechał z powrotem na odpowiedni pas, dostrzegł, że utworzył się korek długości około kilometra.
Przeklął pod nosem, zwalniając odrobinę. Ciąg aut posuwał się naprzód w bardzo wolnym tempie. Zacisnął trochę mocnej swoje palce na kierownicy, drugą ręką po omacku majstrując przy radiu. Gdy w końcu przeniósł swój wzrok na to, co robi, zobaczył, że jego ręka zawisła w powietrzu. Chwycił za gałkę od radia i pogłośnił na najwyższy stopień. Piosenka grała tak głośno, że nawet nie słyszał własnych myśli. W sumie było mu to na rękę.
Przeniósł wzrok za okno, patrząc jak promienie słoneczne odbijają się refleksami od mostu, a potem padają z powrotem rażąc go prosto w oczy. Zamrugał kilkakrotnie, tworząc z jednej dłoni 'daszek', by lepiej widzieć przed siebie. Wytężył wzrok, ale gdy auta ponownie ruszyły, zagapił się na moment.
Usłyszał za sobą dźwięk klaksonu i czyjś podniesiony głos. Niewiele myśląc, przez cały czas otwarte okno, wystawił rękę i pokazał kierowcy za sobą środkowy palec. Ruszył od razu, zmieniając pas i coraz bardziej przyśpieszając, już nie do końca uważał na drogę. Minął rząd aut i skręcił w pierwszą, lepszą ulicę. Kiedy w końcu znalazł się poza tym wszystkim, zgiełk miasta, jakby się wyciszył. Wyłączył od razu radio, bo puszczana w nim muzyka zaczynała go denerwować. W chwili, gdy nacisnął na płaski guzik, a piosenka została przerwana w połowie, rozdzwonił się jego telefon. Po raz kolejny przeklął, wymacując w kieszeniach spodni swoją komórkę. Nawet nie patrząc na wyświetlacz, odebrał od razu.
- Ile to jeszcze potrwa? - usłyszał po drugiej stronie głos Matta. Nic nie wskazywało na to, żeby był zniecierpliwiony. Prostując rękę w łokciu, skręcił w kolejną ulicę, trzymając telefon przy uchu.
- Nie wiem, wyjechałem z roboty teraz. Szef znowu się dopierdolił, że się spóźniłem, ale tłumaczę mu, że te pierdolone korki mnie kiedyś wykończą, a on dalej swoje. Teraz jeszcze jakiś kutas prawie mi wjechał w dupę i utknąłem znowu na pół godziny. Matt, coś czuje, że moja robota w McDonaldzie dobiega końca.
- Nawet tak nie gadaj - żachnął się do słuchawki. - Kto będzie płacić za czynsz? Nie znaczy, że w Phoenix sobie bimbaliście, to tutaj zrobicie powtórkę z rozrywki.
- Wyluzuj, nawet jeśli mnie wywala to zawsze mogę pożyczyć kasę od Louise - powiedział beztrosko, stukając palcami do bezdźwięcznej melodii. Wpatrywał się w sygnalizacje, w myślach licząc ile to jeszcze potrwa.
- Powiedział ci już ktoś, że jesteś dupkiem, co Leto? - Matt zaśmiał się gardłowo do słuchawki. Nawet nie zwrócił większej uwagi na te słowa. Odwrócił głowę w stronę bocznego okna i spojrzał na kierowcę w samochodzie obok. Dziewczyna wydawała mu się dziwnie znajoma, tylko nie pasował mu kolor jej włosów. Jak dobrze pamiętał, Sonia miała jeszcze przed miesiącem kasztanowe. Ale mógłby przysiąc, że to ona. Przyglądał się jej uważnie, jak wskazującym palcem stuka w kierownice, do rytmu piosenki, którą akurat musiała słuchać. Jej kruczoczarne włosy, odbijały się fioletowymi refleksami w słońcu.
- Chyba spotkałem starą znajomą - zignorował wcześniejsze pytanie Matta, coraz bardziej przypatrując się dziewczynie. Tylko czekał, aż w końcu skieruje swoje spojrzenie w jego stronę.
- Chyba nie planujesz... ogarnij się, wiem, że masz zapewne kogoś na boku, a Louise nie jest tą jedną jedyną na całe życie, ale ona cię kocha - na moment otrzeźwiał i spojrzał na światła. Nadal czerwone. Te minuty ciągły się niemal w nieskończoność. Mimochodem znowu zwrócił swój wzrok w bok. Stukając nadal palcami o kierownice, wreszcie na niego popatrzyła. Tak jak przypuszczał, pomimo zmiany koloru włosów, była to Sonia.
- Kocha nie, kocha - zaczął przedrzeźniać Matta, patrząc kątem oka na Sonie, która zmarszczyła zabawnie czoło.
- Wiem, że ty na pewno nie i jesteś z nią, żeby mieć kogo posuwać, ale... - zawiesił głos, a Jared zdążył usłyszeć po drugiej stronie słuchawki wrzask Shannona
- Muszę kończyć - powiedział nagle, odwracając głowę znowu w kierunku uchylonego okna. Pokiwał jej palcami, na co Sonia nawet nie odpowiedziała. Nie miała zbyt przyjaznego wyrazu twarzy. - Jak nie złapie mnie kolejny korek, to za chwile będę w domu, na razie - nacisnął na czerwoną słuchawkę i rzucił telefon na siedzenie pasażera.
Kiedy ponownie chciał skierować oczy na dziewczynę, spostrzegł, że światło zmieniło się na zielone. Zmienił bieg i ruszył do przodu, w całkowicie innym kierunku niż ona. Machnął jej jeszcze na pożegnanie, ale mu nie odmachała. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak dawno się nie widzieli. Dwa lata, które przeleciały szybciej niż się spodziewał; pełne milczenia, braku wyjaśnienia i ciszy. Wiedział jedno; było to zdecydowanie za długo.


Kiedy wtoczył się na chodnik, zaparkował tak, że samochód stojący przed nim, nie miał najmniejszych szans, żeby wyjechać. Ale się tym w ogóle nie przejął. Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i zamknął za sobą z trzaskiem drzwi. Okrążył dookoła auto i powoli podszedł do klatki schodowej. Pchnął drzwi, a potem wspiął się równie pomału po murowanych stopniach. Opuszkami palców sunął po zakurzonej poręczy, aż wreszcie znalazł się pod znanym mu numerem. Dwa razy zapukał, choć wiedział, że nie musi.
Drzwi prawie natychmiast otworzyły się przed nim, a blondynka wskoczyła mu z piskiem na ustach, na biodra. Zamknął je nogą, czując jej palce i wbijane paznokcie na swoim karku. Zrzuciła mu z ramion kurtkę i wpiła prosto w usta. Przesunął się do przodu, kierując ich w stronę pokoju. Poczuł na swoim policzku jej przyspieszony oddech, a potem zobaczył jej granatowe oczy, patrzące wprost w jego. Widział w nich wszystkie uczucia, które sam potrafił dobrze udawać. Tylko czekał, aż któregoś dnia w końcu wyjdzie na jaw, że tak naprawdę nic do niej nie czuje. Jak na razie, starał się ponieść chwili i nie patrzeć na to, co będzie później.
Pocałowała go długo, delikatnie przygryzając jego wargę. Kiedy znaleźli się w sypialni ułożył ją na pościeli i nachylił się. Przyciągnęła go do siebie, po raz kolejny całując zachłannie, a jej małe dłonie, wkradły się pod materiał jego koszulki. Louise zamruczała zachęcająco, a usta Jareda przesunęły się na jej szyje, potem ramiona i obojczyki. Popatrzył do góry, widząc jej roziskrzone oczy. Bardzo powoli zaczął rozpinać guziki jej sweterka, a druga rękę wplótł w jej długie, blond włosy.
Zahaczył - niby niechcący - ustami o jej dolna wargę, wędrując palcami do końca linii guzików. Louise uniosła się do pozycji siedzącej i ściągnęła sweterek, który rzuciła na podłogę. Opadł z cichym szelestem na panele. Szybko złapała za jego koszulkę, którą zdjęła mu przez głowę. Nie musieli długo czekać, aż pozbędą się reszty ubrań. Było niesamowicie duszno.
 Louise oddychała płycej, gdy jego opuszki palców błądziły po jej rozpalonym ciele. Kiedy na powrót znowu nachylił się nad jej twarzą, widziała przed sobą jego rozszerzone źrenice, które błyszczały w półmroku zaciągniętych rolet. Scałował cały jej dekolt, wgłębienie między piersiami i jej płaski brzuch. Z powrotem pocałował ją w usta, długo ssąc jej wargi. Jęknęła przeciągle, czując, że to już nadszedł ten moment, kiedy ich ciała połączyły się w jedno.
Temperatura ich skóry, jakby podniosła się o kilka stopni. A oddechy przyśpieszyły, zaczynając mieszać się w jeden. Na ich rozgrzane ciała wstąpiły pierwsze krople potu, ściekając stróżkami wzdłuż skroni. Ciemne kosmyki przykleiły mu się do twarzy, a Louise odgarnęła mu je ręką, tak, że mogła spojrzeć w jego oczy.
Pustka.
Nie tego się spodziewała. Choć wiele przeczuwała. Chciała być kochana, to tak wiele?
Odchyliła głowę do tyłu, wbijając swoje długie paznokcie w skórę jego pleców. Poczuła, że jego ruchy przyśpieszyły, a tempo jakie im nadał wzrosło. Mocniej wbiła paznokcie, nie zważając, że może go to zaboleć. Już nie do końca panowała nad tym, co się z nią działo. Dała ponieść się uczuciu, które wypełniło ją całą i każdą pojedynczą komórkę jej ciała.
Krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach, a zmysły wyostrzyły się tak, że czuła go całą sobą. Serce biło jak oszalałe, prawie dopasowując się do rytmu ich ciał, złączonych w gorącym uścisku. Westchnęła głośno, czując, jak dreszcze wstępują na jej skórę, a jej ciało wygięło się w łuk od rosnącej rozkoszy. Przyjemne ciepło rozlało się w jej podbrzuszu i jęknęła głośno, przyciągając go za włosy do siebie.
Sapał jej do ucha, leżąc na niej, a Louise głaskała go dłonią po głowie, zanurzając swoje palce w jego ciemnych włosach. Wolną ręką, nakrył ich nagie ciała kołdrą. Leżeli w całkowitym milczeniu i wsłuchiwali się w ciszę.
- Jared, chyba powinnam ci coś powiedzieć – wyszeptała w jego włosy, siląc się ze słowami. Oddech zaczynał się powoli uspokajać. Złapał ją za rękę i musnął wargami opuszki jej palców.
- A czy to konieczne? – odpowiedział równie cicho, ściskając mocniej jej dłoń.
- Ale powinieneś... – zaczęła, na moment przestając go gładzić.
- Nie... nie mówmy o niczym, co jest nieistotne – mruknął przekręcając się na bok. Teraz leżeli do siebie twarzami. Wilgotne od potu blond pasma, odgarnął z jej twarzy i przez moment gładził policzek wierzchem dłoni, nadal nie patrząc jej w oczy.
- Spójrz w moje oczy – powiedziała nieco głośniej, czekając, aż wreszcie skieruje na nią swój wzrok. Natychmiast popatrzył się wprost w jej tęczówki. – Powinieneś wiedzieć... – nalegała, a Jared był dalej nieugięty. Zamknął jej usta pocałunkiem, a potem odsunął się i usiadł na skraju łóżka. Zaczął się powoli ubierać, a Louise zakryła się, wpatrywała w jego plecy. - Jesteś okropny – powiedziała obrażonym tonem, wypuszczając przez usta powietrze. Naciągnął na siebie z powrotem swoją koszulkę.
- Już to słyszałem – mruknął Jared, podciągając spodnie i odwrócił się do niej przodem. Wszedł na łóżko i na kolanach przysunął się i pochylił nad nią. – Muszę iść, jestem spóźniony i... – zawiesił głos, przyglądając się dokładnie jej twarzy. – Wrócę, obiecuję – już chciał się podnieść, kiedy złapała go za kołnierz;
- Wiesz, że zawsze będę na ciebie czekać.

*
Wrócił niepostrzeżenie do mieszkania.
Matt z Shannonem oglądali jakąś tanią i bzdurną komedię romantyczną, którą zaraz przełączyli szarpiąc się między sobą o pilota na kolejny odcinek brazylijskiej telenoweli. Zignorował ich. Wypuścił przez usta powietrze, chcąc razem z tym wydechem wyrzucić z siebie wszystko, co go trapiło.
Był słaby. Bardzo słaby, ale mimo to udawał i nie przyznawał się przed sobą do tego, że taki właśnie jest. Shannon może jeszcze kłócił się z nim o to, co robił. W końcu martwił się o niego, o to, co się z nim dzieje. Nie mógł tego tak po prostu odpuścić, przecież byli braćmi. Znali się od początku i mieli poznać do końca.
Szarpał się sam ze sobą, że wszystko swoim zachowaniem zaprzepaści, porzuci i zdepcze, ale robił wszystko według niego, żeby tak nie było. Ale przecież było właśnie odwrotnie. Jego ostatni występ, który przekreślił ich szanse sprawił, że jego myśli – wciąż nieprzyjemne – tłukły mu się po głowie. Wpuszczały swoje pazury, zagnieżdżając się coraz głębiej, mocniej, d o k ł a d n i e j niszcząc go samego. Może dla kogoś byłoby to bzdurą, dla innego dobrym żartem, że takie coś, takie myśli o porażce to nic innego, jak zwykłe mrzonki. Nie powinny łamać, ranić tylko sprawiać, że się chce pokazać, że to tylko chwilowe i przejściowe.
Ale nie.
Jared razem z tym, co go już spotkało: wyrzucenie z mieszkania, brak pieniędzy, uważał, że wszystko czego się dotknie jest skazane na porażkę. Wtedy otwierał jedno z wielu przemyconych w szufladę paczuszek i tam znajdował ukojenie. Wszystkie myśli zaczynały płynąć w o l n i e j.
A potem, jego wzrok padł na do wpół rozerwaną kopertę na łóżku. Usiadł na nim i wziął ją do rąk. Pociągnął za papier i otworzył do końca. Wyciągnął jedną zmiętą kartkę, na której było kilka pokreślonych zdań;

Za dwa tygodnie powinienem wyjść już do domu. W sumie, pójście z własnej, nieprzymuszonej woli na odwyk było chyba dobrą decyzją. Zawsze mówiłeś, że nie mam marnować sobie życia. A Ty co robisz?
Przyjadę, mam dość Phoenix, wszędzie widzę tylko te twarze, które przypominają mi o moich nocnych eskapadach, jak zanoszono mnie pijanego do domu. Potrzebuje zmiany, ale nie mam zamiaru ładować Ci się na głowę. Za niedługo się widzimy.
Kevin

Zgniótł papier w kulkę i już, już chciał nim rzucić o ścianę, przez okno, gdziekolwiek!, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. A ty co robisz?, tłukło mu się w głowie, nie znajdując odpowiedzi, choć doskonale przecież ją znał.
Robię dokładnie to samo co ty, przemknęło mu przez myśli, zaciskając mocniej palce na papierze.

*
Wieczorem, gdy na dworze zapadł już całkowity zmrok, choć była dopiero godzina dziewiętnasta, wyszli wszyscy razem z domu i udali się do tego samego klubu, w którym kilka dni wcześniej dali swój pierwszy ‘koncert’. Jared szedł pod rękę z Louise, która trzymała się go kurczowo, jakby zaraz miał jej uciec. Shannon razem z Mattem bujali się i podśpiewywali jakiś kawałek, drąc się niemiłosiernie na całą ulicę. Ludzie patrzyli na nich jak na wariatów, ale oni wcale się tym zbytnio nie przejęli, tylko dalej śpiewali, aż w końcu zaczęli chrypieć.
Gdy dotarli pod drzwi, ochroniarz popatrzył na nich spode łba, ale chcąc nie chcąc ich wpuścił. Przez moment przyglądał się im podejrzliwie, ale kiedy Louise uśmiechnęła się rozbrajająco, przepuścił ich w drzwiach. Shannon od razu ruszył na parkiet, nic sobie nie robiąc z tego, że resztę towarzyszy zostawił gdzieś za sobą. Poddał się muzyce i w którejś chwili obok niego pojawiła się jakaś nieznajoma dziewczyna. Pomału zaczęli ocierać się o swoje ciała, a muzyka, która płynęła z głośników, powodowała, że przylgnęli do siebie.
Jared siedząc na jednym z wysokich, finezyjnych krzeseł obok baru, przyglądał się przez jakiś czas poczynaniom swojego brata, a potem obrócił się z uśmiechem na ustach w kierunku Louise. Siedziała obok niego, uśmiechając tak samo szczerze i podniosła szklaneczkę, wypełnioną kolorowym drinkiem do ust. Barman przez chwilę lustrował ją zaciekawionym spojrzeniem, co nie umknęło uwadze Jareda. Chrząknął znacząco, sprawiając, że dziewczyna znowu na niego odwróciła wzrok. Chłopak za barem postawił przed nim kieliszek i oddalił się kilka kroków, polerując czyste szklanki. Wypił jego zawartość od razu, wycierając usta wierzchem dłoni.
Kilka kieliszków później, kiedy jego świat zaczął wirować, a oczy przymykać od pulsującego światła, zdał sobie sprawę, że Louise już nie siedzi obok niego, tylko gdzieś poszła. Odwrócił się lekko spanikowany po klubie, nie potrafiąc jej w ogóle namierzyć. Twarze ludzi podwajały mu się, a znając siebie, gdyby zszedł z krzesełka, mógłby iść slalomem, aż w końcu straciłby równowagę i zaliczył bliskie spotkanie z ziemią. Nienawidził swojej słabej głowy, ale mimo to, pił zawsze ile mógł i na ile pozwalał mu żołądek.
Zauważył w rogu pomieszczenia, wśród rzędu skórzanych, błyszczących kanap Shannona, jak z tą samą dziewczyną, co jakiś czas wcześniej tańczył na pakiecie, teraz przechodzi do rzeczy. Jej dłonie na szyi, a jego na jej pośladkach. Wypuścił powietrze z płuc, odwracając od tego obrazka głowę. Skupił całą swoją uwagę na rozmaitych trunkach stojących za szklaną szybą, zamkniętą na klucz. Przyglądał im się jakiś czas, starając się odczytać ich nazwy, ale ziemia nadal wirowała przed jego oczami.
- Podać coś? – jakiś głos wyrwał go z zamyślenia tuż obok jego ucha. – Och, mój ulubiony wokalista, który nawet mi się nie przedstawił... – Emily odłożyła na blat szmatę, którą jeszcze chwilę temu trzymała w dłoniach.
- Witam – odchrząknął. Zaczynało go piec w gardle, a skutki wypitego alkoholu dawały się coraz bardziej we znaki. Uśmiechnął się w kącikach ust i położył głowę na zimnych blacie. Westchnął z ulgą. – Wodę... daj mi... wodę – oderwał czoło od blatu i popatrzył się na jej rozbawioną twarz. Emily nalała mu do szklanki zimnej cieszy i postawiła przed nosem. Cały czas dokładnie go obserwowała i nie umiała już kryć swojego rozbawienia.
- Nie powiedział ci nikt jeszcze, że powinno się pić z umiarem, co? Albo się z kimś założyłeś...? – zapytała, czekając aż jej odpowie. Zamrugał kilkakrotnie i chwycił do ręki stojącą przed nim szklankę. Wypił całość jednym duszkiem.
- Snikim se ne zakładaem – wymamrotał, a Emily pochyliła się w jego kierunku i oparła łokcie o bar. Jared z powrotem położył na nim głowę i oddychał bardzo głęboko.
- To ci nic nie da – powiedziała, widząc, co robi. – Może przynieść ci kolejny, co? – zaśmiała się pod nosem. – Chłopcze, jesteś jakiś marny.
- Co ty powiedziałaś?! – ożywił się, podnosząc się na rękach. Wlepił w nią swój zamroczony wzrok i na jego wargi wstąpił dziki uśmieszek.
- Nie lubię oglądać facetów, którzy walają się jak zwłoki po tym barze, wiesz? – ciągle oparta, nie ukrywała swojego zaciekawienia jego osobą, nie spuszczając z niego oka. – Nie płacą mi za takie widoki...
- Lepiej dla ciebie jakbyś zajęła się robotą – odciął się, odwracając bokiem na obrotowym krzesełku. Niby specjalnie od czasu do czasu na nią zerkał. W którymś momencie, nie wytrzymała i wybuchła głośnym śmiechem. – Z czego się nabijasz? – powiedział półprzytomnie, dalej starając się nie zwracać na nią uwagi.
- Z ciebie... daje ci pięć minut, aż zaczniesz śpiewać... może trochę więcej... ale...
- Skończ, nie jestem wcale pijaaaaany – przeciągnął, a potem czknął. Znowu się z niego zaczęła śmiać, co w gruncie rzeczy, tam, gdzie jeszcze zostały jakieś pokłady trzeźwości, zaczynało go powoli denerwować. Kochał swoją impulsywność.
- Sam sobie zaprzeczasz – rozbawiona, chwyciła do rąk szklankę i napełniła ją czymś, co dla niego nie było znajome. Dziewczyna upiła łyk, a potem jeszcze jeden. Odstawiła swój napój, a Jared już chciał go wziąć. – Łapy przy sobie! – spłoszył się i potulnie odsunął swoje ręce od szklanki. – Wyglądasz strasznie... twoja dziewczyna pewnie gdzieś się kurwi, twoi dwaj kumple zabawiają się z jakimiś panienkami po kątach... zacznij ogarniać, życie ci leci – wbiła w niego wzrok i napiła się znów.
- To chyba tyyy jesteś pijaaana, ona taka nie jest, nie onaaaa... – powieki stawały się coraz cięższe, aż w końcu jego policzek spotkał się z czymś twardym. Zamknął oczy i zrobiło mu się całkiem miło.
- Jesteś pijany... nie wiem co jeszcze, ale chyba cię lubię – Emily poklepała go po ramieniu, zakładając bordowe kosmyki za ucho. – Powiesz jak masz na imię? Muszę wiedzieć do kogo będą za dziesięć lat wzdychać miliony... Albo zrzucę cię z krzesła i nawet tego nie dożyjesz... – kontynuowała. Rozejrzała się po sali, widząc, że niektórzy przyglądają się im, jak Jared leżąc na blacie nieudolnie próbuje wstać. Zachwiał się niebezpiecznie i prawie się przewrócił. W ostatniej chwili przytrzymał się krzesła, bo gdyby nie ono, zapewne musiałaby go zbierać z kafelek.
- Jestem Jareeed – jęknął, mrugając szybko oczami. Twarz Emily zachodziła mgłą i nie wiedział co tym razem się z nim dzieje. Zacisnął mocno dłonie na metalowym oparciu krzesła i wyprostował się dumnie. Emily wpatrywała się w niego dosyć sceptycznie. – Albo Joseph... sam już nie wiem... ale jedno z tych... – czknął, zakrywając sobie łokciem twarz.
- Oj chłopie, chłopie, żeby nie pamiętać jak się ma na imię... Jesteś chyba pierwszym... – nie dokończyła, bo wszedł jej w zdanie.
- Mogę zaśpiewać ci piosenkę, jeśli chcesssz – wyszczerzył się jak głupi, a ona walnęła go lekko w ramię. Zdziwiony, najpierw popatrzył na miejsce, gdzie trafiła jej dłoń, a potem na nią samą.
- Panu na dzisiaj podziękujemy – usłyszał za sobą głos Matta. Poczuł, jakby coś zimnego przebiegło mu po plecach. Złapał go pod ramię i próbował go wyciągnąć. Jared z całych sił zapierał się, ale w końcu nie widząc w tym sensu, poddał się. – Innym razem zaśpiewasz, teraz wy-cho-dzi-my! – pociągnął go Matt w kierunku drzwi wyjściowych. Idąc na nogach jak z waty, prawie powodując upadek, obrócił się ostatni raz w kierunku baru.
Emily uśmiechała się kręcąc z politowaniem głową. 


Miesiąc później, 30. marca 1999r., Los Angeles.

Balkonowe drzwi, otworzyły się i bose nogi przestąpiły przez próg. Ubrana w za dużą koszulę, która sięgała jej do połowy ud, oparła się o metalową barierkę.
Między palcami trzymała papierosa, którego od czasu do czasu przystawiała do ust. Doszła już do tego, że codziennie musiała wypalić chociaż jeden. Zmrużyła oczy, wpatrując się w panoramę budzącego się miasta. Mieszkanie w centrum miało wiele plusów, ale coraz częściej czuła się w nim jak w wielkiej, betonowej klatce. Jeszcze nie wiedziała co ją tak bardzo ograniczało, ale wiedziała jedno... to już niedługo.
Po tym, jak na dobre pożegnała się Tyronem, do którego w ciągu tych dwóch lat zdążyła jeszcze raz wrócić i utwierdzić się w przekonaniu, że to nie jest ten człowiek, którego poznała. Raz na zawsze zakończyła tą znajomość, chociaż wracała do wspomnień wspólnej przeszłości. Wciąż i wciąż od nowa, pamiętając niegdysiejsze chwile, ale coraz rzadziej i coraz słabiej. Teraz stojąc z samego rana, kiedy powietrze stawało się coraz cieplejsze, odetchnęła z ulgą.
Po raz pierwszy od tak dawna.
Drzwi otworzyły się po raz drugi i kolejna para stóp, przeszła po zimnej posadzce. Sonia nawet się nie odwróciła, żeby zobaczyć kto to. Znała te kroki niemal na pamięć i nawet w całkowitych ciemnościach była zdolna je rozpoznać. Uniosła papierosa do ust, wytężając wzrok i wpatrując się w powoli zapełniające się samochodami ulice. Chłopak oplótł jej ramiona swoimi, opierając głowę na jej barku. Przez moment milczał, obserwując, jak wypuszcza przez swoje pełne usta dym.
- O której dzisiaj idziesz na plan tego swojego filmu, hm? - zapytał, poprawiając jej koszule, która zsunęła się troszkę z ramion. Sonia ponownie zaciągnęła się.
- Za godzinę powinnam tam być - mruknęła, zgrabnie wyplątując się z jego rąk. Wyrzuciła za barierkę niedopałek i uśmiechnęła się lekko, choć nie do końca szczerze. - Alan, ciebie też już tu nie powinno być - popatrzyła na niego surowym wzrokiem, jak tylko ubrany w bokserki, stoi przed nią. - Jak wyjdę z łazienki, nie chce cię widzieć - powiedziała, mijając go zszokowanego w progu. Dumnie wyprostowana przeszła przez salon i weszła do łazienki. Chłopak zacisnął z rosnącego gniewu zęby, ale nic jej nie odpowiedział. Przecież znał doskonale ich układ. Zbierając w pośpiechu swoje rzeczy i tak samo szybko nakładając je na siebie, opuścił jej mieszkanie, zatrzaskując z hukiem drzwi. 
Woda spod prysznica szumiała przyjemnie, kiedy opukiwała nią twarz. Zdając sobie sprawę, że tkwiąc w tym wszystkim, w stosunku do nikogo nie gra fair. Ale to, co się dookoła działo tylko na moment przyćmiewało chwile, gdy zamykała drzwi od wewnątrz i zostawała w mieszkaniu kompletnie sama. Czasami emocje puszczały, ale to ‘czasami’ zaczynało zmieniać się w przerażające ‘nigdy’. I już nikt nie widział, żeby choć przez sekundę pokazała jak jest słaba. 
Krople ciepłej wody, obmywały jej ciało, a intensywna woń brzoskwiniowego szamponu, koiła zmysły. Razem z tą wodą, spływało z niej wszystko; każda łza, uśmiech i wyrządzona krzywda. Czuła się niemal tak, jakby starła z siebie cały brud, który nie pokrywał jej ciała, ale trawił od środka dusze.
Wyszła owijając się puchatym ręcznikiem i spojrzała na zegarek, stojący na jednej z eleganckich komód. Było wpół do dziesiątej. Miała jakieś dziesięć minut na doprowadzenie się do względnego porządku. Wytarła włosy i przetrzepała je palcami. Czarne, wilgotne kosmyki opadały na biały ręcznik, którym się przewinęła. Ubrała swoją ulubioną bluzkę i spodnie, wysuszyła prędko włosy, wiążąc je w niedbałego koka, i narzucając na siebie płaszcz, wyszła z domu.
Tak jak za każdym razem, tak jak każdego dnia.



Zaparkowała pod wielkim, składającym się z samych szyb, budynkiem. Najpierw na widoku pojawiła się jej zgrabna łydka, a potem cała ona sama. Sonia zamknęła kluczykiem samochód i idąc na bardzo wysokich obcasach, weszła na plan, gdzie kręciło się już sporo osób. Stukot jej szpilek odbijał się o posadzkę, kiedy mijała poszczególne twarze, które jak zawsze witały się z nią uśmiechem.
Inni z nich – tak jak ona – dopiero co przyszli, ale byli też tacy, co siedzieli tu już od dobrych kilku godzin. Dosłownie, gdy tylko pojawiła się na planie, podbiegła do niej asystentka reżysera, która była niewiele od niej starsza. W dłoniach trzymała obszerny plik kartek, prawie wypadający jej z rąk. Przycisnęła go bardziej do piersi, poprawiając na nosie swoje prostokątne, zielonkawe okulary.
- Dobrze, że jesteś – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu. Podała jej do rąk jeden z pliczków, na którego środku, drukowanymi literami był napisany nagłówek; ‘Requiem dla snu’. – Przejrzyj całość i idź do garderoby. Rose już tam na ciebie czeka – i kończąc, zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła. Przepchnęła się między stojącymi montażystami na środku pomieszczenia i kilku osobom też rozdała ich teksty.
Sonia przekartkowała powoli całą swoją rolę i westchnęła pod nosem. Zgięciem kartki, zaznaczyła na stronie gdzie skończyła i odwracając się na pięcie, ruszyła w kierunku swojej garderoby. Nacisnęła na klamkę i ostrożnie weszła do środka.
Pierwsze co zobaczyła, to ogromne lustro. Potem odbicie w nim swojej bladej twarzy, okalanej czarnymi, prostymi włosami. Usiadła przed nim i na toaletce położyła scenariusz. Odgarnęła z buzi zbłąkane kosmyki i zaczęła się powoli rozglądać po wnętrzu. Nikogo jeszcze nie było, a przecież Rose miała na nią tutaj czekać. Musiało jej coś wypaść.
Nie wiedziała ile czasu minęło. Może zaledwie minuta, a może trochę więcej. Nie liczyła, zapomniała swojego zegarka w domu i, kiedy drzwi za nią ponownie się otworzyły, uśmiechnęła się do lustra. Wysoka kobieta o okrągłej twarzy, uśmiechnęła się zdawkowo i stanęła za nią, biorąc między swoje palce jej włosy.
- Czarne? – zapytała, przyglądając się najpierw jej włosom, a potem patrząc wprost w jej twarz odbitą w lustrze. – Niech będą. Najwyżej odeślą cię do poprawki – powiedziała, a potem obróciła ją na obrotowym krześle do siebie twarzą. Popatrzyła na nią krytycznym wzrokiem i chwyciła do rąk jeden z wielu, jasnych pudrów.

*
20. sierpnia 2010r., Kraków, Polska. 
- Minęły dwa lata. Dwa długie, ciągnące się lata, które trwały niczym nieskończoność. Miałem wrażenie, że wszystko co mnie otacza tkwi w miejscu, a ja próbuję się wyrwać i móc biec, ale coś wciąż mnie trzyma. Trzyma i nie chce puścić. Uważałem, że czas zatrzymał się, a ja choć robię wszystko, on nadal stoi.
Przez te dwa lata wegetowałem, byłem niczym wycięty z życia, które toczyło się, a ja nie miałem nad nim żadnej władzy. Stałem w miejscu, patrząc, jak czas przelatuje mi przez palce paradoksalnie zatrzymując się i nie chcąc minąć.

31. marca 1999r., Los Angeles.
Jared któregoś dnia nie wytrzymał.
Był zły, rozwścieczony i jedyne na co miał ochotę to rozwalić coś w drobny pył. Wpatrywał się w swoje dłonie jak mu zaczynają drżeć i czuł, jak krew pulsuje w skroniach. Miał dość docinków Matta, że jest zwykłym nieudacznikiem i pasożytem.
Wziął wtedy kilka głębszych wydechów, by uspokoić się i już dłużej nie dawać się sprowokować. Nie mógł na to się godzić. Nie mógł pozwolić, żeby z niego szydzili.
Miasto Aniołów było dla niego miastem spełnienia marzeń. Od tych najmniejszych po te największe, o których nawet nie miał odwagi mówić. Jeszcze pamiętał, że kiedyś nagrał swój pierwszy film, który został pochwalony i… tylko pochwalony. Nie pokładał w tym żadnej nadziei, że film to coś, co otworzy mu drzwi, a wszystkie niepowodzenia, które przeżył spali za sobą niczym mosty.
Nie, nie myślał tak, chociaż niektórzy łapaliby się wszystkiego, co przyszło im pod ręce. On postawił na jedną kartę; uda się albo nie.
Średniej wielkości nagłówek z tajemniczo brzmiącym tytułem filmu ‘Requiem dla snu’ miał być początkiem czegoś nowego. Miał otworzyć innym oczy i zamknąć usta. Był to tylko zwykły nieprzemyślany krok, którego długie lata później nie miał się wstydzić, ale dziękować, że to on, właśnie on zdecydował się i dał z siebie wszystko, zaciskając zęby i już więcej nie uciekając.
Przesyłając swoje portfolio, stawiając się na jeden z castingów, pokazał, że historia może dla innych obca, odległa i wcale ich niedotycząca, jest mu bliższa niż mógłby sądzić. Bliższa, choć w tamtym czasie chciał, żeby był to tylko wymysł autora.
Wtedy dostał swoją szansę, dla niego jedną z kolejnych szans, której w tym przypadku nie mógł tak łatwo zmarnować.

Shannon chodził w tę i z powrotem po pokoju, z dosyć zdenerwowaną miną. Co jakiś czas zerkał na swój telefon z nadzieją, że może właśnie teraz zadzwoni. Nie dzwonił tak jak chciał, chociaż właściwie do końca nie wiedział czemu. Może powiedział za dużo albo coś poszło nie tak? Tego właśnie się obawiał, że źle go zrozumiano.
Takie chwile jak ta, gdy wszystko było dla niego jedną, wielką niewiadomą, sprawiały, że nie potrafił usiedzieć w miejscu. Musiał coś robić, cokolwiek!, chociażby nawet chodzić bez celu w kółko.
Matt odpalił kolejnego papierosa i przyglądał się kumplowi z lekkim zaciekawieniem. Starał się go ignorować, choć w którymś momencie, to ciągłe chodzenie z miejsca na miejsce, zaczynało go po prostu wkurzać. W pewnej chwili, przełączył na kanał informacyjny i już nie zwracał uwagi, na to, co wyprawia Shannon. Wpatrywał się w ekran, starając się maksymalnie skupić na programie całą, swoją uwagę. Shannon dalej krążył bez celu, aż w końcu usiadł w fotelu i podciągnął nogi do brody. Oparł głowę na kolanach i ciągle czekał aż telefon zacznie dzwonić. Bezskutecznie.
- Nikt ci stary jeszcze nie powiedział, że trzeba być cierpliwym? – Matt przeniósł swój wzrok z telewizora na niego. Shannon podniósł oczy, a potem znowu je opuścił. Ponownie spojrzał na wyświetlacz telefonu. Nic. Znowu. Kompletna pustka.
- Powiedziała, że zadzwoni – jęknął, wbijając palce w swoje kolana. Ścisnął mocniej telefon, tak, że pobielały mu knykcie. Miał ochotę roztrzaskać go o ścianę, ale zdając sobie sprawę z tego, że jak to zrobi, na pewno już nie zadzwoni. Matt tylko pokręcił z politowaniem głową. Spikerka w wiadomościach, przedstawiała bieżące nowości, które chcąc nie chcąc, zaczynały go nudzić. Przełączył kanał na jakiś teleturniej. Shannon dalej siedział skulony i patrzył się tępo w jeden punkt. Blondyn mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, kątem oka widząc, jak bardzo się w to wszystko zaangażował. Nie przypuszczał, że aż tak go weźmie! Ten rozmarzony wzrok i uśmiech, delikatnie rysujący się w kącikach ust.
- To niebywałe, jak postawiłeś Jareda do pionu – mruknął pod nosem Matt, a Shannon nareszcie się ocknął. Jego oczy były trochę zamglone i miał dosyć nieprzytomny wyraz twarzy. Musiał nie spać całą noc albo jeszcze więcej. Chyba za bardzo się przejmował, co tylko odbijało się na jego zaspanym obliczu.
- Swoim wyglądem był za bardzo przekonujący, żeby nie dostać tej roli... – nie dokończył, bo właśnie w tym momencie rozdzwonił się jego telefon. Jak oparzony zerwał się z miejsca i nawet nie patrząc kto dzwoni, odebrał od razu.
Wyraz jego twarzy zmieniał się szybko. Z początkowej radości, w stopniowe zrezygnowanie, aż do końcowej, bardzo widocznej irytacji. Zamienił kilka, ostrych słów i się rozłączył. Usiadł z powrotem w fotelu, rozkładając się wygodnie. Matt patrzył na niego zaskoczony, nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszał. Przecież tak niecierpliwie czekał na ten telefon, a swojego rozmówcę spławił jakąś wiązanką przekleństw. Mógłby przysiąc, że nie tego się po nim spodziewał i przez ten czas, jak go znał, myślał, że postąpi trochę inaczej. Na pewno nie tak lekkomyślnie.
Shannon tylko się uśmiechnął, a Matt jeszcze szerzej otworzył oczy. Nic nie powiedział, ale widząc zdziwioną minę przyjaciela, roześmiał się perliście.
- To był Jared, idiota nie potrafi trafić do studia – zaczął, patrząc uważnie na Matta. – Chyba nie myślałeś, że będę tak wyklinać na nią... – uniósł jedną brew do góry, a Matt nieśmiało pokiwał twierdząco głową. Shannon ponownie się uśmiechnął i skrzyżował ręce na piersiach. Jak zawsze to robił, położył swoje stopy na stoliku, zasłaniając tym całą widoczność na ekran. Zbytnio się tym nie przejął, bo widok zmieszanej twarzy Matta, cały czas powodował na jego ustach, wciąż błąkający się uśmiech.

Zamknął drzwi, a potem jeszcze raz nimi trzasnął, bo zamek nie chciał zaskoczyć. Przeklął sam do siebie pod nosem, okrążając auto i, wszedł przez duże, oszklone drzwi do budynku. Rozejrzał się po nim lekko spłoszony i chwilę musiał się zastanowić, gdzie tak dokładnie chce iść.
Gdy w końcu znalazł drogę, którą powinien pójść, wpadł na kogoś i nawet nie odwracając się w jego kierunku, wyminął go zgrabnie. Jared oparł się plecami ściany i spoglądając to w przód, to w tył, dopiero chwilę potem ruszył z miejsca. Nigdy nie pomyślałby, że jego sprawy tak się potoczą, a co najlepsze, że właśnie w tym miejscu, rozpocznie jeden ze swoich etapów, wspinania się na szczyt. Który jednocześnie sprawi, że spadnie na samo dno.
Czasem miał wrażenie, że śni, śni tak realnie i mocno, co było czymś tak pięknym, że aż nieprawdziwym... Ale gdy budził się każdego ranka i to wszystko zostawało na swoim miejscu, wrażenie sennego marzenia przemijało, a rzeczywistość zaczynała się pomału wyostrzać. Otwierał wtedy okno na oścież i opierając swoje dłonie o biały parapet, wdychał głęboko rześkie powietrze. Przecierał swoje zaspane powieki, żeby móc tak po prostu zobaczyć. Aby po dłuższej chwili, mimowolnie pozwolić wkraść się uśmiechowi na usta.
Dni mijały, a życie - choć zaczynał w to powoli wątpić - toczyło się spokojnie i gładko sunęło naprzód. I bez większych pytań na ustach, po prostu czekał na to, co miało się za chwilę stać.
Nie zapomni na długo tego momentu, tego, jak Shannon prawie siłą, wyrzucił go z domu tylko po to, aby teraz mógł znaleźć się na tym korytarzu i kroczyć z taką lekkością, jak jeszcze nigdy. By za kilka - może trochę więcej - lat, dziękować mu za to, co do końca – jak zwykle – mu się nie podobało. Jego sceptyczne podejście do wszystkiego, bardzo niechętnie zaczynało ustępować wierze. Wierze w samego siebie i w swoje marzenia. W to, że świat nie kręci się tylko wokół niego, a on sam nie jest najważniejszą osobą.
Przeczesał palcami włosy, które od razu opadły mu z powrotem na oczy. Odepchnął się od ściany i kierując się do wejścia, wszedł na plan, gdzie było tak głośno, że przez chwilę miał wrażenie, że znalazł się w samym centrum jakiegoś tajfunu. Próbował przejść niezauważonym, ale gdy drzwi tylko zdążyły się za nim zamknąć, jedna z dziewczyn zamachała mu papierzyskami przed nosem, które potem dostał do rąk.
- Trzy minuty spóźnienia, panie... – zawahała się, kartkując jakiś notatnik. – Panie Leto. Nie tolerujemy spóźnień. Kandydatów na pańską rolę mamy jeszcze kilku – asystentka Charlotte - jak zdążył odczytać znaczek z jej koszulki - spojrzała na niego spod swoich szkieł. Przełknął zdenerwowany ślinę, przygryzając dolną wargę, a potem poczuł, że popycha go w nieznanym mu kierunku.
- Nie potrafiłem trafić na plan... – wydukał, ale zauważając, że prawie wcale nie słucha jego wyjaśnień, po prostu zamilknął. Szli w całkowitej ciszy, a dziewczyna obok niego, naprędce kartkowała swój zeszycik. Choć nie miał pojęcia po co tak naprawdę to robi, uznał to w gruncie rzeczy za całkowicie zbędne. Wystarczyło przecież, że tu po prostu był i jednak nie rozmyślił się w ostatniej chwili, jak miał zamiar jeszcze wczoraj.
- Proponuje zainwestować w mapę miasta – odpowiedziała mu po chwili z lekką ironią w głosie. Teraz już wiedział, że nie będzie jej darzyć zbytnią sympatią. Otworzyła mu przed nosem drzwi i wepchnęła bez ceregieli do środka. Dopiero jakieś pięć sekund później, włączyła światło, które tak go oślepiło, że musiał zasłonić na moment twarz. Zamrugał szybko i usiadł na wskazanym miejscu.
Uśmiechnęła się do niego, co trochę go zdziwiło po tym, jak go przywitała. Podstawiła mu pod nos jakiś arkusz, który miał wypełnić. Szybko prześledził wzrokiem jego treść; data urodzenia, numery, podpis, zgoda na przetwarzanie danych i inne mniej istotne rzeczy.
Stała nad nim, dopóki nie napisał i nie złożył na samym końcu swojego podpisu. Jej czerwone, rażące paznokcie stukały o blat, co tak naprawdę zaczynało go rozpraszać i już, już miał ochotę powiedzieć, żeby w końcu przestała, ale ostatecznie ugryzł się w język.
- Zaraz zjawi się tutaj ktoś, kto cię ucharakteryzuje. Za godzinę zaczynamy zdjęcia, tylko nie spóźnij się... a czas na fajkę będziesz mieć potem – dodała, kiedy otworzył usta i chciał coś powiedzieć.
Miał nieodparte wrażenie, że czyta mu w myślach.

*
Zrzuciła ze stóp swoje szpilki, które przewróciły się na bok. Posunęła je nogą pod krzesło, na którym siedziała i oglądając się jeszcze raz w lustrze, stwierdziła, że wcale nie wygląda tak blado jak na początku. Uśmiechnęła się do siebie, żeby dostać sobie otuchy, bo właściwie nigdy w życiu nie znalazła się w takiej sytuacji jak ta. Sonia mogła uznać to nie tylko jako debiut w swojej ‘karierze’, ale też w całym swoim życiu. Dostała tą role tylko dlatego, że w poprzednim filmie, w którym zagrała jakąś mało ważną postać, pokazała na co ją stać. Rola trwała nie dłużej niż trzy minuty, ale była na tyle wyrazista, że została zauważona.
Splotła dłonie na kolanach i czekała. Właściwie nie wiedziała na co. Może na to, aż ktoś po nią przyjdzie i powie, że teraz jest jej czas, choć doskonale wiedziała, że zdjęcia zaczynają się dopiero za jakieś trzydzieści minut.
Nie lubiła czekać, nie wiedziała co ma wtedy robić i jak zabić czas, który dzielił ją od tego, co miało nadejść. Popatrzyła na swój telefon, leżący na blacie. Aż dziwne, że do tej pory wcale nie zadzwonił. Podświadomie miała nieodparte wrażenie, że dzisiaj stanie się coś... coś, czego nigdy nie miała się spodziewać. To już nie o to, że od przeszło pół roku jej życie przypominało jedną, wielką katastrofę, która powoli prowadziła ją do nieuchronnej zguby.
Wszystko na pokaz.
Wyuczony, sztuczny uśmiech i przywdziana maska, pod którą dopiero było widać jej prawdziwe ‘ja’ i silne uczucia, co targały nią tak bardzo, że myślała, że już nie wytrzyma. Te emocje, które towarzyszyły jej, gdy zaciskała mocno zęby, a mimo to z oczu nadal płynęły łzy. Choć się starała, a wychodziło jej to z dnia na dzień coraz łatwiej, była odporna. Całkowita znieczulica do otaczającego ją świata, tak nią zawładnęła, że w którymś momencie, zdała sobie sprawę, że mimo tych uśmiechów i pogodnego nastawienia, zgubiła w tym wszystkim siebie. I nie wiedziała czy będzie tak jak sobie wymarzyła. Coraz częściej miała wrażenie, że jest taką rysą na szkle, która mimo wszystko wtapia się w całość, potrafiąc współgrać i tworzyć idealną jedność.
Westchnęła.
Odwróciła wzrok i podniosła się na równe nogi. Powolne kroki, przeszły w coraz szybsze, aż w końcu wypadła na sam środek korytarza. Instynktownie odwróciła się do tyłu, słysząc za sobą jakieś szmery. Może jak zwykle się przesłyszała albo jednak miała racje. Zignorowała to, ale ciekawość pozostała.
W chwili, gdy obróciła się w kierunku, w którym zmierzała, ktoś otworzył parę milimetrów przed jej nosem drzwi. Zatrzymała się jak sparaliżowana i zachłysnęła powietrzem. Zza drzwi wyłoniła się znajoma postać, na której widok, jeszcze głębiej wciągnęła powietrze do płuc.
- Co. Ty. Tu. Robisz? – dukał Jared, patrząc na Sonię stojącą obok z scenariuszem w ręce. Jej długie włosy, opadały na ramiona, które odgarniała cały czas za uszy. Podniosła wzrok i lekko, prawdę mówiąc, z całkowitym wymuszeniem, uśmiechnęła się do niego. Nawet przez myśl nie przeszło mu, żeby odwzajemnić uśmiech.
- Mogę zapytać o to samo ciebie – mruknęła pod nosem i chciała go wyminąć, ale zagrodził jej przejście, stając centralnie przed nią. – Przesuń się – syknęła zniecierpliwiona, a on dalej stał jak wryty w ziemie, nie dowierzając, że spotkali się właśnie tutaj.
- Jak to możliwe...
- Gdybyś zechciał ze mną rozmawiać, może byś wiedział wszystko. A tak – zrobiła pauzę. – A tak, tak to nie wiesz nic.
- Sugerujesz – złapał ją za nadgarstek i zacisnął na nim mocno palce. Wpatrywała się wprost w jego oczy, nie kryjąc rosnącego w nich gniewu. Jej brązowe tęczówki znacznie pociemniały. – Że zapomniałem o tobie?
- Sam sobie to wytłumacz... – zaczęła, nie spuszczając z niego wzroku. Odwrócił głowę w bok, nie potrafiąc znieść widoku jej oczu.
- Nie muszę – uśmiechnął się lekko, co ją zdziwiło, a potem rozluźnił palce na tyle, że wyrwała swoją rękę z jego uścisku.
- Skoro nie musisz, to ja też nic nie muszę – powiedziała. – To chyba nie będzie zbyt dobra współpraca, kochany – zironizowała, ściskając kurczowo kartki. Minęła go, ocierając się delikatnie o jego ramię. Automatycznie obrócił się na pięcie i śledził jej oddalającą się sylwetkę. W myślach powoli liczył; raz, dwa, trzy... gdy doliczył do trzech, odwróciła się przez ramię i posłała mu  wciąż wściekłe spojrzenie.

Zapłakana twarz i smutne oczy, ukryte za maską wiecznie uśmiechniętego błazna. Myślałeś, że nie ma ideałów? Masz racje, ich nigdy nie było, ale są ludzie nazbyt ospali, aby zauważyć jak wiele jest w nich braków.
Wiecznie zamykają oczy, by nie widzieć rysy na lustrze, rysy, którą są oni sami.
Ci ludzie są jak zaśniedziała niegdyś srebrem połyskująca waza, będąca wierną kopią antycznego pierwowzoru. Wyidealizowany antyk pełen cnót i szlachetne srebro, wszystko traci swoją wartość przy człowieku.

___
*-This One For You- Jacob Miller, Matt Naylor, Steven Stern, tytuł też.

cz istnieje możliwość, żeby wszyscy co przeczytali napisali mi chociaż 'ja'? :)