AKTUALIZACJA

Prawdopodobnie nikt tu nie wchodzi poza mną raz na miesiąc i jakimś zbłąkanym wędrowcem, ale chce powiedzieć, że cała lista odcinków WRÓCIŁA. Można czytać to opowiadanie jeżeli ktoś zapragnie do woli, za moją całkowitą zgodą.

Czasem jeszcze tęsknię.

czwartek, 6 listopada 2014

11. W obronie własnych marzeń

10. października 1999r., Los Angeles.

Jared trzymał opartą dłoń o chłodną szybę inkubatora. Wpatrywał się w małą istotkę poprzyczepianą do różnych rurek i kabelków, dzięki którym tak naprawdę wciąż żyła. Oddychała spokojnie, zaciskając paluszki i mając zamknięte oczy. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz miała je otwarte, ale były to jedne z oczu, w których zakochał się od razu, gdy je ujrzał.
Chciał ją dotknąć, ale była za mała i za słaba, żeby móc ją trzymać w swoich ramionach. Za każdym razem, kiedy siedział na tym stołku w tym szpitalu, nie czuł przemijającego czasu. Nie wiedział która jest godzina, jaka pora dnia i czy przypadkiem nie ma nic ważnego do załatwienia na mieście. Odkąd kariera ich zespołu ruszyła z kopyta, nie wiedział, gdzie ma włożyć ręce i za co się zabrać. Przez większość dni siedzieli i nagrywali po raz kolejny te same piosenki, bo coś znowu nie chciało się zgrać. Siedzieli wtedy do późnej nocy aż w końcu dadzą radę i wszystko będzie tak, jak założyli sobie na początku.
Czasami kończyło się tym, że był dopiero nad ranem w mieszkaniu, a czasem w ogóle do niego nie wracał. Spał skulony na kanapie i wstawał kilka godzin później tylko po to, żeby zacząć cały proces nagrywania z powrotem. Ale odkąd na świecie pojawiła się Skylar, jego priorytety zeszły na drugi plan i nieprzerwanie na pierwszym miejscu królowała tylko ona.
Przyłożył czoło do inkubatora i zamknął na moment oczy. W uszach szumiał mu wciąż dźwięk respiratora i ciche pikanie małego serduszka. Wtedy nie wiedział jeszcze jak bardzo jest słabe.
Jego umysł był czysty, choć mógł mieć wiele zmartwień. Po raz pierwszy od tak dawna znów miał nadzieje, że wszystko będzie dobrze, że znowu kolejny dzień będzie dla niego czymś innym niż tylko wyzwaniem, by go przeżyć. Wiele razy, gdy wracał ze szpitala i kładł się do łóżka jego myśli nie krążyły wokół jego marzeń, bo w zasadzie największe udało mu się już spełnić. Teraz tylko myślał o planach, które wdroży w życie szybciej lub później. Miał pewność, że uda mu się je zrealizować, bo wszystko to, co było złe miało skończyć się już niedługo. Czuł się tak, jakby wyrosły mu nagle skrzydła i mógł dosłownie wszystko. Już nie było przed nim granic, których nie potrafił przekroczyć. Przed sobą widział tylko otwartą przestrzeń.
- Proszę pana – poczuł na swoim ramieniu delikatne poszturchiwanie. – Proszę wracać do domu i się przespać. – Spojrzał w kierunku dochodzącego głosu. Młoda pielęgniarka patrzyła na niego dosyć litościwym wzrokiem. Pokiwał przecząco głową.
- Nie, jeszcze zostanę – uparł się, choć wiedział, że i tak prędzej czy później będzie musiał stąd wyjść. Nigdy nie wiedział czym jest prawdziwa, bezinteresowna miłość. Nie mógł jej poczuć, bo nigdy jej nie doświadczył i nigdy nie widział jak wygląda. Mógł dopiero zrozumieć jej potęgę wtedy, gdy sama do niego przyjdzie i osiądzie na jego sercu. Po raz pierwszy w życiu zrozumiał jej potęgę, choć jeszcze nie wiedział ile będzie to wszystko trwać. Nie miał tego nigdzie wyliczonego, zapisanego ani sam nie potrafił stwierdzić ile ma jeszcze czasu.
Skylar była bardzo drobna i choć kochał ją nad życie, musiał mimo wszystko myśleć trzeźwo i realnie. Każdego dnia gdy ją widział, zastanawiał się ile jeszcze dane będzie mu ją oglądać i czy kiedykolwiek nadejdzie ten dzień, że weźmie ją w ramiona i przytuli. Poczuje jej słodki zapach i będzie mógł powiedzieć sam sobie, że trzyma w ramionach cały swój świat.
Do tej pory liczyło się dla niego to, żeby spełnić swoje marzenia. Żył tak naprawdę tylko dla nich i dzięki nim pokonywał każdy z kolejnych dni. Gdy po latach prób i porażek, jego największe marzenie nareszcie się spełniło, poczuł ulgę. Po odwyku, gdy myślał, że jego życie znowu kręci się tylko wokół tego, by pokazać mu, że jest niczym i nikim, myślał, że nigdy nie wyzwoli się z tego staniu. Ale miłość, przed którą tak długo się bronił w końcu sprawiła, że poczuł się wolny.
Był wolny, nareszcie wolny i nareszcie otrzymał to wszystko, co tak długo mu obiecywano.
*

Zaszklone oczy, zaciśnięte usta w wąską kreskę i ten uśmiech, który Shannon uznał za znak tego, że znowu zaczyna się łamać. Ale nie mógł wiedzieć, że w jego żyłach krąży tylko szczęście. Spojrzał najpierw na Jareda, a potem dopiero na kartkę, którą co dopiero wyciągnął z drukarki. Zamrugał zaskoczony, czytając jej treść, a potem patrząc z takim samym wyrazem twarzy na niego, jak nie potrafi przestać się uśmiechać.
‘Dzisiaj o godzinie osiemnastej na naszym kanale MTV wyemitujemy najnowszą zapowiedź zespołu Thirty Seconds to Mars, bądźcie z nami!’, skończył czytać i opuścił ręce wzdłuż ciała.
- Jesteś jakiś pokopany, że to wydrukowałeś - mruknął w jego kierunku, jak teraz czegoś namiętnie zaczął szukać w Internecie. Nie wiedział, co to mogło być, dopóki sam się nie odezwał;
- Potrzebne mi są bilety, na nasz koncert w L.A po samym wydaniu płyty...
- Nie wiem czy to takie łatwe, jeszcze sporo czasu do wydania - Jared prychnął na te słowa i nawet na niego nie spojrzał. Założył tylko zbłąkany kosmyk farbowanych blond włosów za ucho. Teraz już kompletnie nie wiedział o co tym razem może mu chodzić. Może znów miął swoje humorki albo wracał do punktu wyjścia, kiedy obiecał, że już nigdy tak nie zrobi? Tyle chciał mu zadać pytań, a wiedział, że i tak nie dostanie tej odpowiedzi, jakiej by oczekiwał.
- Jasssne - żachnął się. – Przecież wiem!
- Przecież wystarczy, że wyjdziesz po tego kogoś przed koncertem i go wpuszcza. Nie widzę z tym problemu... Za taki okres czasu może się jeszcze tyle pozmieniać. Wiem, że mamy już datę ustaloną po samym wydaniu, ale to co najmniej jeszcze dwa lata! Teraz gramy tylko w pubach i małych klubach po maksymalnie pięć piosenek, ogarnij się. Jedyny bilet jaki możesz dostać to właśnie na taki koncert.
- Ale Shannon ty nie rozumiesz - jęknął, cały czas przeszukując odpowiednie strony. W końcu na niego spojrzał i odetchnął ostentacyjnie. - Obiecałem.
- Kiedy to było? - zainteresował się, siadając na skraju biurka i obserwując jego profil. Mógłby przysiąc, że był trochę zmartwiony. Tylko czym?
- Grudzień dziewięćdziesiątego szóstego, tamto lotnisko...
- Myślałem, że te dragi do reszty pozbawiły cię mózgu. - Uniósł do góry brwi, po raz któryś z kolei będąc ignorowanym. Jared z całych sił chciał zakończyć tą rozmowę, ale uznał, że tym razem nie będzie tak łatwo. Nawet na niego nie patrzył. Odwrócił się na obrotowym krzesełku w stronę okna, zaplatając ręce. Przymknął powieki.
- Zdziwiony?
- Aż tak ci na niej zależy? - to pytanie wybiło go kompletnie. Otworzył automatycznie oczy, ale Shannon nie mógł tego dostrzec, gdy siedział do niego tyłem. Zacisnął lekko palce na siedzeniu krzesła, co też umknęło uwadze jego brata. Nie lubił takich pytań, chociaż wiedział, że są jak najbardziej trafne.
Unikał ich jak ognia, wmawiając sobie podświadomie, że wcale tak nie jest, że mu nie zależy, że nic nie czuje, że to tylko chwilowe. Ale jak to wytłumaczyć, że ciągnęło się to już latami? Nie chciał usłyszeć tej odpowiedzi, nie potrafiąc przyznać się sam przed samym sobą, że tak naprawdę...
- Nawet bardziej.

Bilety dostał na następny dzień od samego managera. Ściskając je mocno w dłoniach, siedział teraz przed nim i słuchał tego, co próbował mu powiedzieć od dwóch dni, ale zawsze wyskakiwała ważniejsza sprawa od tej, którą miał mu przekazać. Na jego biurku było porozrzucane pełno papierzysk; niektóre z nich były posegregowane na kupkach, a inne zaś leżały wolno bez przypisanej im grupy.
- Trasę zaczniemy od Los Angeles. Pierwszego września będzie wasz pierwszy koncert... Tylko za bardzo mi się nie schlejcie przed, bo już widziałem takie przypadki - manager obracał w dłoniach arkusz kartek. - Przekaż to chłopakom, z resztą wiecie co robicie - znowu ją obrócił, tym razem poziomo. - Potem jest planowany koncert w Vegas, następnie Nowy Jork, zahaczycie jeszcze o Chicago i Oklahoma. Zobaczymy jak będą się sprzedawać bilety, jak pójdą dobrze, dorzucimy kilka dat - wymieniał, a Jared uważnie go słuchał. Przeczuwał w głębi siebie, że biletów zostanie tyle, że spokojnie przez tydzień będzie mógł sobie nimi podcierać dupę. - Zaczniemy od największych miast w poszczególnych stanach, może jeszcze dorzucę tam Phoenix... Stan Arizona wydaje się chętny na poznawanie nowych zespołów - kartka znowu odwróciła się pod innym katem. Jared nie spuszczał z niej oczu, cały czas dokładnie śledząc jej drogę.
- A co z innymi?
- Nie za dobrze wam? Jesteśmy w połowie nagrywania płyty. Za jakiś czas może udzielicie pierwszego wywiadu, który ma zobrazować, że będziecie i istniejecie. Może za kilka miesięcy, jeśli nagracie co najmniej osiem piosenek wyruszycie w trasę jako suport innego większego zespołu. Zagracie trzy piosenki, które będziecie mogli pokazać przed premierowo. Teraz pozostaje wam granie koncertów z waszej EPki*, którą udało się nareszcie nagrać.
- Mam swoje powody - mruknął sam do siebie, ale nie uszło to uwadze mężczyzny siedzącego przed nim. Jared wywrócił do góry oczami i założył za uszy półdługie, jasne włosy.
- Jeśli to takie... ważne - zaakcentował, to możemy przenieść koncert z Vegas na inny dzień i dodać jeszcze jedną datę. ALE wydaje mi się, ze w Vegas przyjdzie więcej osób, niż na przykład gdzie indziej...
- Ja tam się nie znam, to ty jesteś od tego - odparł wymijająco, kręcąc młynka kciukami i pochylił się do przodu tak, że opierał się łokciami o blat mahoniowego biurka.
- Może mi powiesz co to jest?
- To jest jedna z tych rzeczy, która wybiega poza nasze sprawy służbowe. Nie chce o tym gadać. Może później... - odetchnął, prostując się na miejscu. Większość włosów zasłoniła mu twarz. Mężczyzna niewiele starszy od niego przyglądał mu się w skupieniu. Jared milczał nie pozwalając mu odgadnąć swoich intencji. Wtedy uważałby to każdy za największą głupotę i absurd, ale on wiedział i tak swoje.
Mógł przysiąc na siebie i na swoje życie, że będzie walczyć o to, jak o najważniejszy skarb. Po tym wszystkim, co utwierdziło go w przekonaniu, że to jest coś więcej niż tylko kolejne głupie zauroczenie. Choćby wtedy, kiedy będzie musieć pokazać, że tak naprawdę wszystko inne nie ma znaczenia i pośród wszystkich wyborów będzie musieć wybrać zawsze tak samo. Ani na moment nie zmieniając swojej decyzji, którą od początku była tylko ona.

18. października 1999r.

Tanecznym krokiem przechodziła między kałużami, idąc żwirową alejką w kierunku swojego mieszkania. Zatrzymała się na chwile, żeby wyciągnąć ze skrzynki wszystkie listy, które nagromadziły się w niej już od tygodnia. Powoli, przeglądając je, weszła na piętro i wolna ręką otworzyła drzwi. Łokciem nacisnęła na klamkę, nie chcąc żeby wypadły jej z dłoni, bo w drugiej trzymała swoją torbę. Rzuciła je na kuchenny blat, włączając jeszcze przy okazji radio. Na ulubionym kanale puszczali najnowszą składankę i najnowsze przeboje tej jesieni.
Jedną kopertę niechcący upuściła na ziemie i schyliła się po nią, widząc, że jest trochę większa niż pozostała reszta.
Sonia rozerwała ją powoli, starając się nie naruszyć jej zawartości, bo kompletnie nie miała pojęcia, co znajduje się w środku. Przecież nie pomyślałaby w tej chwili, że akurat to. Widząc na niej tylko pierwsza literę swojego imienia i nazwisko, coś zaczynało jej świtać. Bo przecież tylko on zwracał się do niej per S.
Wyciągnęła ze środka dwa bilety, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, że im się udało. W którymś momencie widziała, że tematy zespołu zaczął przenosić na inny tor albo w ogóle ich nie poruszał.
Przypatrywała się biletowi, który nie różnił się niczym od innych; tylko inna nazwa zespołu i obrazki. W kopercie była jeszcze na pół zwinięta kartka, której na początku nie zauważyła.
Wyciągnęła ją i czytając te trzy słowa, wszystkie wspomnienia z tamtego grudnia powróciły:


„Przecież Ci obiecałem.”

*

- Przyszłaś - Mary usiadła na jednym z krzeseł w zaciemnionym kącie sali. Podparła brodę o rękę i zaczęła mieszać szklaneczką z drinkiem. Kolorowy napój kołysał się w szkle, a ona jak zahipnotyzowana wpatrywała się w niego. - Naprawdę chcesz mi pomóc?
- Kochana, tyle razy ile ty mnie wyciągnęłaś z gówna, nawet wtedy, kiedy gadałam z tym... Nawet nie pamiętam jego imienia, tym co pieprzył coś o raju, piekle i Jezusie... Mniejsza o to już, myślisz, że nie będę chciała ci pomóc?
- Za dobrze cię znam, po tobie można się spodziewać wszystkiego.
- To chyba nie znasz mnie wcale - uśmiechnęła się, odstawiając szklaneczkę na miejsce. Popatrzyła na nią uważnie, widząc, że coś ją trapi. - Coś jest widocznie na rzeczy...
- A dokładnie - wyciągnęła ze swojej torebki, złożony na pół bilet i przesunęła go w jej kierunku. Mary popatrzyła najpierw na bilet, a potem na nią, kompletnie nie wiedząc o co chodzi. - Ta rzecz.
- Nie kojarzę zespołu - mruknęła, odsuwając od siebie bilet. - Albo czekaj, coś mi to mówi... - przyjrzała się dokładniej.
- Przesłuchałaś całą EP? - zapytała jakby od niechcenia, a szare oczy Mary uniosły się ponownie na nią.
- Wiem.
- Cieszę się, że wiesz - uśmiechnęła się współczująco. Unosząc do ust swoją porcję alkoholu. Mary długo nie spuszczała oczu z biletu leżącego przed nią, nad czymś się zastanawiała.
- Równie dobrze mogę go podać o zniesławienie mojej osoby. Chyba jest przekonany, że nic nie pamiętam.
- A jak było naprawdę? - uniosła brwi, mocząc swoje pełne wargi w trunku. Mary oderwała wzrok od biletu i spojrzała wprost na nią.
- Nie znaczy, że byłam zalana to nic nie pamiętam. Jakimś dziwnym trafem pamiętam wszystko... zawsze. Przecież tam są moje słowa!
- Podaj go, będzie śmiesznie - podsunęła, uśmiechając się wrednie.
- Myślisz? - Mary przyglądała się biletowi jakby miała w nim znaleźć jakąś odpowiedź. Zacisnęła na nim palce i rozprostowywała go, chociaż i tak kreska zgięcia pozostała nadal. - Mam dobre powody... Ale ja tu nie przyszłam z tym. Chciałaś coś ode mnie? - dopiła do końca drinka i odstawiła pustą szklaneczkę na blat stolika. Sonia irytująco milczała.
- Problem w tym, że nie wiem czy tam iść.
- Gdzie konkretnie?
- Los Angeles oczywiście. Dostałam zaproszenie na koncert. Możesz iść ze mną i wykreślić mu tą piosenkę z setlisty. Wiem, że potrafisz - znowu na jej usta wstąpił ten wredny uśmieszek, co chwilę temu.
Mary pokręciła przecząco głową.
- W wasze sprawy się nie będę mieszać - mruknęła, ale na tyle głośno, że Sonia ją i tak usłyszała. Zaplotła dłonie o swoje ramiona, a cień zaskoczenia przeszedł przez jej twarz.
- Nie ma nas. Jestem ja i jest on - odpowiedziała przez zęby, lekko poirytowana.
- Obojętnie. Jedź, nic nie stracisz. To tylko koncert, później wrócisz do domu i będzie tak, jak dawniej. A tak poza tematem... - nachyliła się przez stolik, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu. - Powinnaś dać szansę Alanowi, widzę, że macie się ku sobie.
- Skończ. - Ucięła twardo, odwracając głowę w przeciwnym kierunku niż jej twarz. - To nie wypali.
Kelner pojawił się obok nich, nawet nie wiedząc kiedy. Stojąc obok ze swoim małym notesikiem, zapytał po raz kolejny, czy czegoś sobie nie życzą i oddalił się, by kilka sekund później wrócić z jednym kieliszkiem.
- Mary, nie powinnaś pić - zauważyła, patrząc na nią z politowaniem. Jej brązowe oczy zrobiły się smutniejsze. Blondynka na przeciw niej, odchyliła kieliszek do dna i skrzywiła się lekko. Odstawiła go na stolik i zaczęła się podnosić z miejsca.
- Zabrali mi prawko, zamówiłam taksówkę. O nic się nie martw - uśmiechnęła się pokrzepiająco. Owinęła szyję przewiewną, ciemną chustą. Założyła na nos swoje przeciwsłoneczne okulary. - Wybrałaś taki klub, gdzie nawet nie można zapalić.
- Próbuje rzucić.
- Marnie ci idzie. Widziałam, że masz schowaną paczkę fajek - wskazała na torebkę leżącą obok niej, na skórzanej, połyskującej kanapie. Jakby automatycznie przesunęła po niej dłonią, jednocześnie zamykając jej wnętrze. Mary uniosła prowokacyjnie brwi.
Sonia odprowadziła ja wzrokiem aż do samych drzwi i przeniosła wzrok na swoje dłonie, które mimowolnie zaciskała na bilecie. Nie był drogi, kosztował całe dziesięć dolarów i koncert miał miejsce w jakimś muzycznym klubie w samym centrum miasta. Z jednej strony nie chciała tam iść. Nie było to daleko, wciąż to samo miasto. Ale gdy dokładniej spojrzała na nazwę klubu, stwierdziła, że jednak będzie musiała wynająć jakiś pokój w hotelu.
Los Angeles nie było małe, a ponad godzinna jazda taksówką nie wchodziła w grę grubo po północy. Z drugiej zaś strony, nie wiedziała czy na pewno chce się z nim spotkać. Nie odzywał się, ignorował ją, fakt. Przez dwa lata nie mieli ze sobą żadnego kontaktu, ale mimo to, że nie było z jego strony wiadomości, wypełnił to, co obiecał. Wysłał bilet, o którym mówił jej kilka lat wstecz, chociaż mógł też o tym zapomnieć.
Nie zapomniał i choć myślała, że ona też, również o nim nie zapomniała.
Po wspólnym czasie, kiedy nagrywali film zachowywał się dziwnie, ale mimo, że ignorowała go, mogła rozczytać z jego oczu, że od zawsze i chyba już na zawsze miał do niej ogromną słabość. I choć chciała jechać, i posłuchać ich spełnionego marzenia, coraz bardziej obawiała się, że ona też będzie ją mieć.
Przyjrzała się nazwie zespołu i w rzeczy samej, nie miała pojęcia dlaczego ona i dlaczego właśnie taką ma jego zespół. Mogła się głowić i wymyślać różne scenariusze, ale nazwa, choć może z jednej strony inna i zagadkowa, nosiła w sobie tajemnicę, którą owijali w wersję oficjalną, którą przedstawiali światu.
Jeszcze nie wiedziała, że całą prawdę jaką w sobie skrywała, dane będzie poznać jej jakiś długi czas później, gdy przekona się na własnej skórze o co tak naprawdę chodzi w trzydziestu sekundach do Marsa…

20. sierpnia 2010r., Kraków, Polska.

- Nazwa zespołu wzięła się naprawdę od zwykłego przypadku? Głupiego zbiegu okoliczności czy zdań wypowiedzianych? - Will był nie ugięty, pierwsza wersja jakoś go zbytnio nie przekonała.
- Jak już wiesz, w latach dziewięćdziesiąt dziewięć, byłem na totalnym odlocie, to może najpierw było tak, że sam to palnąłem, Shannon pochwycił i tak już zostało.
- Ale? - drążył dalej, czasami się zastanawiał, czy Jared nie jest zbyt szczery, żeby to gdziekolwiek publikować.
- No wiesz, totalny haj, do tego stopnia, że mnie przymknęli, ale to już wiesz. Było minęło, obiecałem wszystkim, że do tego nie wrócę.
- Wszystkim? - pochwycił.
- Wszystkim tylko nie sobie. Tak jakoś wyszło. Jak już raz spróbujesz to może z tego wyjdziesz, ale jak masz dostęp, to i tak wrócisz. Palacz pozostanie palaczem, alkoholik alkoholikiem, a ćpun ćpunem.
- Sugerujesz, że twoje życie wróciło później w ten sam obieg, którym było kiedyś? – Will zaczął się w tym wszystkim powoli gubić, ale dzielnie stwarzał pozory, że tak nie jest.
- Niby ‘skończyłem’ z dawnym sobą, ale tak się nie stało. Starałem się, żeby nie musieć wracać do dawnego stylu życia, jeśli można tak to nazwać, ale niestety... jak zwykle mi nie wyszło.
- Co ma do tego trzydzieści sekund do Marsa? Jakaś nie wiem, metafora?
- Nie wiem czy próbowałeś... - zaczął tajemniczo. - Wciągnij kreskę... wystarczy zaledwie trzydzieści sekund. Dolatywałem wtedy aż na Marsa.

20. października 1999r., Los Angeles.

Trzymając bilet w dłoniach i obracając go pod rożnymi kątami, nie umiała zebrać myśli. Już pod koniec lipca dziewięćdziesiątego dziewiątego, chodził dziwnie pobudzony i uśmiechał się częściej niż zwykle.
Kiedy premiera filmu wreszcie nadeszła, mało go obchodziło to, czy jest tak dobry jak go prezentowali i, czy nie okaże się kompletna klapą. Wtedy po prostu widziała, jak buja gdzieś w innym, permanentnym święcie do tego, który miał na co dzień. 
Automatycznie spojrzała na bilet. Rozejrzała się dookoła, szukając kogoś, kto mógłby jej pomóc. Zaczepiła chłopaka pracującego w sklepie muzycznym, w którym akurat co była. Otworzył szerzej oczy, rozpoznając w niej dziewczynę, którą mógł oglądać na rożnych galach. W myślach przeklęła. Od pół roku odcinała się medialnie i chciała odpocząć, ale najwyraźniej nie było jej to dane. 
- Wybiera się pani na koncert? - zagadnął, spoglądając jej przez ramie na bilet, który ściskała mocno w palcach. Uniosła swoje czekoladowe oczy.
- Raczej taaak - mruknęła. 
- Też chciałbym na nich pójść, wydali kilka dni temu pierwsza EP. Ale to chyba pani wie - zmieszała się. Tak naprawdę nie miała zielonego pojęcia. - Stoimy w złym miejscu - machnął ręką na nagłówki nad stojakiem z płytami, gdzie pisało R‘n’b’. - Zaprowadzić?
Pokiwała twierdząco głową, idąc za nim i czując na sobie pałace spojrzenie ludzi wokół. Sonia raczej nie pogodziła się do końca z tym, ze tak nagle stała się tak bardzo rozpoznawalna. Zacisnęła mocno palce na bilecie, który schowała do torebki. 
Pięć minut później stała pod sklepem z płytą w ręku i przyglądała się jakimś szlaczkom widniejącym na okładce. Otworzyła plastikowe pudełko, wyciągając z niego dołączoną książeczkę z podziękowaniami. 
- Thirty Seconds to Mars, podziękowania – przeczytała na głos, ale niezbyt słyszalnie, a potem spojrzała przed siebie. Zamrugała szybko, opuszczając wzrok i czytając kolejne nieznane jej nazwiska, odetchnęła z ulgą. Na końcu, przy wymienionych osobach odpowiedzialnych za dźwięk i przy ich własnych nazwiskach dotyczących tekstów piosenek, zauważyła jedno pojedyncze zdanie:
S. piosenka ‘Welcome to the Universe’ jest dedykowana Tobie, bo ‘nowy dzień się rozpoczął’ i nie chciałbym zmarnować go po raz kolejny.
Po policzku pociekła jej jedna, samotna, słona łza, której nie starała się wytrzeć. Kiedy dotarła do brody, skapała na tekst, który trzymała w dłoni. Przejechała opuszkiem palca, po pochyłych literach i schowała broszurę do kieszeni swojej potężnej bluzy.
Bo przecież tylko on mógł coś takiego napisać, coś, czego tak bardzo chciała uniknąć.

*

Jared kiwał rytmicznie głową, pociągając za struny swojej gitary. Przykładał palce do gryfu by dosłownie za chwilę zmieniać ich konfiguracje. Grał tak od kilku minut i ktoś obok mógł powiedzieć, że odpłynął w inny świat albo nie był obecny duchem w ten czas. Bujał gdzieś wysoko ponad ziemią, gdzie mógł wyłączyć się na ten moment i być tylko on i muzyka. Jego słodkie zapomnienie, jedyny słuszny głos co go prowadził jasno przez życie. Była dla niego wszystkim tym, czego ktoś inny nie potrafił mu dać.
Opierał na niej wszystkie plany, wszystkie marzenia kumulowały się na niej i dążył do ich spełnienia właśnie przez nią, przez muzykę. Pokładał na niej cały swój upór, siłę i walkę, by zrobić coś na czym zależało mu już od tak dawna. Towarzyszyła mu odkąd pamiętał i zawsze była obecna w jego życiu.
Zaraz po tym, jak dostał pierwszą w życiu gitarę zajęła najwyższe miejsce na podium priorytetów, które szły równo z nim, krok w krok. Czasem je doganiał, a zaś kiedy indziej tracił je z oczu, by musieć długo ich szukać. Wtedy walczył, choć nikt nie wierzył, że mu się uda, pokazywał wątpiącym, że w końcu dopnie swego i już nikt nigdy nie będzie się z niego śmiać.
Tak było i teraz.
Miał wszystko u swych stóp, cały świat był gotów pokłonić się przed nim za kilka lat, a jego koncerty miały być już niedługo wykupione co do ostatniego miejsca. Mieli się inni bić o to, żeby to w końcu jego słuchano, a nie on po raz kolejny miał się o to prosić.
Jego marzenia stały się rzeczywistością, a cały sens tego, co miało się teraz dziać jeszcze do niego nie docierało, było za mgłą. Głosy ludzi mówiące mu, że już niedługo zagra przed większą publicznością, która jest zdolna podążać za nim, były jakby spod wody; niezrozumiałe, tłumione i choćby z oddali.
Ale teraz gdy pociągał za struny swojej gitary, muzyka napełniała jego płuca niczym narkotyczny dym i czuł się lepiej niż po tym wszystkim, co musiał kiedyś jeszcze wziąć.
I tak Drogi Czytelniku, znalazłeś się w pewnym z jednych końcowych punktów tej historii, gdy Jared z przymrużonymi oczami siedzi na krzesełku w jednej z wielu szpitalnych sal i gra na swojej wysłużonej gitarze.
Pociąga za jej struny z niebywałą czcią, chociaż z boku wygląda to, jakby w ogóle nie przywiązywał do tego żadnej wartości. Jego palce przemykają sprawnie po jej gryfie, by tylko (jak na razie) sobie znaną piosenkę wygrywać dla prawie żadnej publiczności.
Już niedługo - albo jak kto woli – już za parę lat, ludzie mieli podnosić ręce, płakać, krzyczeć ile mają sił w płucach do samego nieba, że zabijasz mnie, zabijasz mnie… Teraz jeszcze nie znał żadnego z tych słów, które miał spisać pewnego wieczoru, siedząc z mocną whiskey w pokoju na szczycie jednego z hoteli, szukając pośród tych czterech ścian natchnienia. Ale melodia płynęła cicho choć w zasadzie grał ją pierwszy raz.
Patrzył spod wpół przymkniętych powiek na swoje jedyne dziecko, które wciąż żyło i wciąż napełniało go nadzieją, że już niedługo nadejdzie ten dzień, że zamknie je w swoich ramionach i nie pozwoli… Nie pozwoli by ktokolwiek ją skrzywdził i żeby kiedykolwiek miało cierpieć.

Dziś jest najlepszy dzień jaki kiedykolwiek znałem.
Nie mogę żyć dla jutra, jutro jest zbyt daleko**

Drogi Czytelniku, Jared kroczył jedną ze ścieżek, które miały za chwilę znaleźć swoje rozwidlenie przy końcu. Miał wtedy po raz kolejny wybrać, czy zostaje czy odchodzi, czy wybiera świadomie czy znowu zdaje się na los.
Miał po raz kolejny zwątpić w samego siebie, by następnie znowu stanąć na równe nogi i walczyć. Toczyć tą bitwę już od wielu lat ze samym sobą i światem, że on też ma prawo rządzić. Powiedzieć, że się nie zgadza, że rezygnuje i ma dość. A zaś następnie zacisnąć zęby i powtarzać wszystkim w koło, że marzenia są po to by je spełniać. Że przecież jest ich żywym dowodem, że wystarczy tak bardzo chcieć…
Próbować i rezygnować tylko na chwilę, by zebrać nowe siły do walki. Nie pozwolić by ktoś znowu się śmiał, bo nie wyszło, nie udało się albo słyszeć, że tak naprawdę nigdy nie wyjdzie. Pokonywać samego siebie po raz setny by udowodnić, że stanęło się w obronie własnych marzeń.
Jared mimo, że był bardzo dzielny i nigdy nie pokazywał innym, że ma już dość, tylko będąc sam na sam ze sobą zdejmował wszystkie maski, jakie nakładał każdego dnia. Wtedy był niczym lustro, w którym każdy mógł dojrzeć, oto kim naprawdę jest. Bez zbędnego fałszu i niepotrzebnej maski.
Skylar stała się dla niego tym o czym pragnął, marzył i śnił, myśląc, że jest to tylko muzyka. Była niczym tlen, bez którego ciężko się oddycha, jak jego własne serce, które sprawiało, że był żywy, była wszystkim czego chciał. W zasadzie można powiedzieć, że trzymała go w ryzach, choć myślał, że gdy się urodzi jego świat zacznie walić się w posadach.
I tak Drogi Czytelniku, znalazłeś się w pewnym z jednych końcowych punktów tej historii, by zrozumieć za jakiś czas, że to, co się wydarzyło i mogłeś w tym uczestniczyć, było tylko przedsmakiem, prologiem całej reszty, co miało dopiero nastąpić. Zwykłym wprowadzeniem w pokręcone już i tak życie Jareda, z którym będziesz płakać, śmiać się i patrzeć z drugiej strony sceny na fanów, którzy witają go głośnym aplauzem. Za całą mgłą marzeń, snów i ukrytych pragnień będziesz mógł zobaczyć, co się dzieje, gdy kurtyna opada.
Teraz miało zacząć się dopiero to, na co tak długo czekałeś.

Wyobraź sobie, że wychodzisz na scenę, a przed sobą widzisz kilka tysięcy ludzi, których twarze widzisz po raz pierwszy i których nie potrafisz zapamiętać. Wyobraź sobie, że gdy tylko się pojawisz, słyszysz ich krzyk i uniesione wysoko do góry ręce. Wyobraź sobie to, gdy zaczynasz śpiewać - oni zaczynają razem z Tobą i nie przestają nawet na chwilę. Uśmiechają się, a oczy się im błyszczą wesoło.
Jedni czekają na ten moment całe życie, a zaś inni widzą cię ponownie. W powietrzu unosi się zapach spełnionych marzeń, a surrealistyczne uczucie, że wreszcie widzisz te tysiące osób, które zrobiły dla ciebie coś, co wydaje się innym śmieszne, jest w końcu prawdziwe.
Patrzysz się na nich, ściskając w ręku mikrofon i jeszcze do końca nie dowierzając, że spełniasz ich najskrytsze sny. A oni robią dla ciebie dokładnie to samo.
Wyobraź sobie, że emocje przechodzą od skrajne nierealnych do skrajnie prawdziwych, że czujesz coś, co nie sposób do niczego innego porównać. To wystarczy po prostu przeżyć, żeby wiedzieć jak to jest, kiedy wychodzisz na scenę, by zaśpiewać te kilka piosenek, w których zawarty jest cały przekaz i sens, na który się składasz. A oni wiedzą dokładnie, co w nich tak naprawdę jest ukryte. Znają na to odpowiedź.

Wyobraź sobie... niektórzy nie muszą sobie tego wyobrażać.

____
**- The Smashing Pumpkins - Today

I mam taką prośbę do Was. Stworzyłam sondę do mojego projektu z badań marketingowych na moje szalone studia na temat marki Reserved. Bardzo prosiłabym o głosy. http://2235e4.mojasonda.pl/, pomoże mi to w pisaniu analizy tej firmy. 
Całusy,