Jared trzymał opartą dłoń o chłodną szybę inkubatora.
Wpatrywał się w małą istotkę poprzyczepianą do różnych rurek i kabelków, dzięki
którym tak naprawdę wciąż żyła. Oddychała spokojnie, zaciskając paluszki i
mając zamknięte oczy. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz miała je otwarte, ale
były to jedne z oczu, w których zakochał się od razu, gdy je ujrzał.
Chciał ją dotknąć, ale była za mała i za słaba, żeby móc
ją trzymać w swoich ramionach. Za każdym razem, kiedy siedział na tym stołku w
tym szpitalu, nie czuł przemijającego czasu. Nie wiedział która jest godzina,
jaka pora dnia i czy przypadkiem nie ma nic ważnego do załatwienia na mieście.
Odkąd kariera ich zespołu ruszyła z kopyta, nie wiedział, gdzie ma włożyć ręce
i za co się zabrać. Przez większość dni siedzieli i nagrywali po raz kolejny te
same piosenki, bo coś znowu nie chciało się zgrać. Siedzieli wtedy do późnej
nocy aż w końcu dadzą radę i wszystko będzie tak, jak założyli sobie na
początku.
Czasami kończyło się tym, że był dopiero nad ranem w
mieszkaniu, a czasem w ogóle do niego nie wracał. Spał skulony na kanapie i
wstawał kilka godzin później tylko po to, żeby zacząć cały proces nagrywania z
powrotem. Ale odkąd na świecie pojawiła się Skylar, jego priorytety zeszły na
drugi plan i nieprzerwanie na pierwszym miejscu królowała tylko ona.
Przyłożył czoło do inkubatora i zamknął na moment oczy. W
uszach szumiał mu wciąż dźwięk respiratora i ciche pikanie małego serduszka.
Wtedy nie wiedział jeszcze jak bardzo jest słabe.
Jego umysł był czysty, choć mógł mieć wiele zmartwień. Po
raz pierwszy od tak dawna znów miał nadzieje, że wszystko będzie dobrze, że
znowu kolejny dzień będzie dla niego czymś innym niż tylko wyzwaniem, by go
przeżyć. Wiele razy, gdy wracał ze szpitala i kładł się do łóżka jego myśli nie
krążyły wokół jego marzeń, bo w zasadzie największe udało mu się już spełnić.
Teraz tylko myślał o planach, które wdroży w życie szybciej lub później. Miał
pewność, że uda mu się je zrealizować, bo wszystko to, co było złe miało
skończyć się już niedługo. Czuł się tak, jakby wyrosły mu nagle skrzydła i mógł
dosłownie wszystko. Już nie było przed nim granic, których nie potrafił
przekroczyć. Przed sobą widział tylko otwartą przestrzeń.
- Proszę pana – poczuł na swoim ramieniu delikatne
poszturchiwanie. – Proszę wracać do domu i się przespać. – Spojrzał w kierunku
dochodzącego głosu. Młoda pielęgniarka patrzyła na niego dosyć litościwym
wzrokiem. Pokiwał przecząco głową.
- Nie, jeszcze zostanę – uparł się, choć wiedział, że i
tak prędzej czy później będzie musiał stąd wyjść. Nigdy nie wiedział czym jest
prawdziwa, bezinteresowna miłość. Nie mógł jej poczuć, bo nigdy jej nie
doświadczył i nigdy nie widział jak wygląda. Mógł dopiero zrozumieć jej potęgę
wtedy, gdy sama do niego przyjdzie i osiądzie na jego sercu. Po raz pierwszy w
życiu zrozumiał jej potęgę, choć jeszcze nie wiedział ile będzie to wszystko
trwać. Nie miał tego nigdzie wyliczonego, zapisanego ani sam nie potrafił
stwierdzić ile ma jeszcze czasu.
Skylar była bardzo drobna i choć kochał ją nad życie, musiał
mimo wszystko myśleć trzeźwo i realnie. Każdego dnia gdy ją widział,
zastanawiał się ile jeszcze dane będzie mu ją oglądać i czy kiedykolwiek
nadejdzie ten dzień, że weźmie ją w ramiona i przytuli. Poczuje jej słodki
zapach i będzie mógł powiedzieć sam sobie, że trzyma w ramionach cały swój
świat.
Do tej pory liczyło się dla niego to, żeby spełnić swoje
marzenia. Żył tak naprawdę tylko dla nich i dzięki nim pokonywał każdy z
kolejnych dni. Gdy po latach prób i porażek, jego największe marzenie nareszcie
się spełniło, poczuł ulgę. Po odwyku, gdy myślał, że jego życie znowu kręci się
tylko wokół tego, by pokazać mu, że jest niczym i nikim, myślał, że nigdy nie
wyzwoli się z tego staniu. Ale miłość, przed którą tak długo się bronił w końcu
sprawiła, że poczuł się wolny.
Był wolny, nareszcie wolny i nareszcie otrzymał to
wszystko, co tak długo mu obiecywano.
*
Zaszklone oczy, zaciśnięte usta w wąską kreskę i ten
uśmiech, który Shannon uznał za znak tego, że znowu zaczyna się łamać. Ale nie
mógł wiedzieć, że w jego żyłach krąży tylko szczęście. Spojrzał najpierw na
Jareda, a potem dopiero na kartkę, którą co dopiero wyciągnął z drukarki.
Zamrugał zaskoczony, czytając jej treść, a potem patrząc z takim samym wyrazem
twarzy na niego, jak nie potrafi przestać się uśmiechać.
‘Dzisiaj o godzinie osiemnastej na naszym kanale MTV
wyemitujemy najnowszą zapowiedź zespołu Thirty Seconds to Mars, bądźcie z
nami!’, skończył czytać i opuścił ręce wzdłuż ciała.
- Jesteś jakiś pokopany, że to wydrukowałeś - mruknął w
jego kierunku, jak teraz czegoś namiętnie zaczął szukać w Internecie. Nie
wiedział, co to mogło być, dopóki sam się nie odezwał;
- Potrzebne mi są bilety, na nasz koncert w L.A po samym
wydaniu płyty...
- Nie wiem czy to takie łatwe, jeszcze sporo czasu do
wydania - Jared prychnął na te słowa i nawet na niego nie spojrzał. Założył
tylko zbłąkany kosmyk farbowanych blond włosów za ucho. Teraz już kompletnie
nie wiedział o co tym razem może mu chodzić. Może znów miął swoje humorki albo
wracał do punktu wyjścia, kiedy obiecał, że już nigdy tak nie zrobi? Tyle
chciał mu zadać pytań, a wiedział, że i tak nie dostanie tej odpowiedzi, jakiej
by oczekiwał.
- Jasssne - żachnął się. – Przecież wiem!
- Przecież wystarczy, że wyjdziesz po tego kogoś przed
koncertem i go wpuszcza. Nie widzę z tym problemu... Za taki okres czasu może
się jeszcze tyle pozmieniać. Wiem, że mamy już datę ustaloną po samym wydaniu,
ale to co najmniej jeszcze dwa lata! Teraz gramy tylko w pubach i małych
klubach po maksymalnie pięć piosenek, ogarnij się. Jedyny bilet jaki możesz
dostać to właśnie na taki koncert.
- Ale Shannon ty nie rozumiesz - jęknął, cały czas
przeszukując odpowiednie strony. W końcu na niego spojrzał i odetchnął
ostentacyjnie. - Obiecałem.
- Kiedy to było? - zainteresował się, siadając na skraju
biurka i obserwując jego profil. Mógłby przysiąc, że był trochę zmartwiony.
Tylko czym?
- Grudzień dziewięćdziesiątego szóstego, tamto
lotnisko...
- Myślałem, że te dragi do reszty pozbawiły cię mózgu. -
Uniósł do góry brwi, po raz któryś z kolei będąc ignorowanym. Jared z całych
sił chciał zakończyć tą rozmowę, ale uznał, że tym razem nie będzie tak łatwo.
Nawet na niego nie patrzył. Odwrócił się na obrotowym krzesełku w stronę okna,
zaplatając ręce. Przymknął powieki.
- Zdziwiony?
- Aż tak ci na niej zależy? - to pytanie wybiło go
kompletnie. Otworzył automatycznie oczy, ale Shannon nie mógł tego dostrzec,
gdy siedział do niego tyłem. Zacisnął lekko palce na siedzeniu krzesła, co też
umknęło uwadze jego brata. Nie lubił takich pytań, chociaż wiedział, że są jak
najbardziej trafne.
Unikał ich jak ognia, wmawiając sobie podświadomie, że
wcale tak nie jest, że mu nie zależy, że nic nie czuje, że to tylko chwilowe.
Ale jak to wytłumaczyć, że ciągnęło się to już latami? Nie chciał usłyszeć tej
odpowiedzi, nie potrafiąc przyznać się sam przed samym sobą, że tak naprawdę...
- Nawet bardziej.
Bilety dostał na następny dzień od samego managera.
Ściskając je mocno w dłoniach, siedział teraz przed nim i słuchał tego, co
próbował mu powiedzieć od dwóch dni, ale zawsze wyskakiwała ważniejsza sprawa
od tej, którą miał mu przekazać. Na jego biurku było porozrzucane pełno
papierzysk; niektóre z nich były posegregowane na kupkach, a inne zaś leżały
wolno bez przypisanej im grupy.
- Trasę zaczniemy od Los Angeles. Pierwszego września
będzie wasz pierwszy koncert... Tylko za bardzo mi się nie schlejcie przed, bo
już widziałem takie przypadki - manager obracał w dłoniach arkusz kartek. -
Przekaż to chłopakom, z resztą wiecie co robicie - znowu ją obrócił, tym razem
poziomo. - Potem jest planowany koncert w Vegas, następnie Nowy Jork,
zahaczycie jeszcze o Chicago i Oklahoma. Zobaczymy jak będą się sprzedawać
bilety, jak pójdą dobrze, dorzucimy kilka dat - wymieniał, a Jared uważnie go
słuchał. Przeczuwał w głębi siebie, że biletów zostanie tyle, że spokojnie
przez tydzień będzie mógł sobie nimi podcierać dupę. - Zaczniemy od
największych miast w poszczególnych stanach, może jeszcze dorzucę tam
Phoenix... Stan Arizona wydaje się chętny na poznawanie nowych zespołów -
kartka znowu odwróciła się pod innym katem. Jared nie spuszczał z niej oczu,
cały czas dokładnie śledząc jej drogę.
- A co z innymi?
- Nie za dobrze wam? Jesteśmy w połowie nagrywania płyty.
Za jakiś czas może udzielicie pierwszego wywiadu, który ma zobrazować, że
będziecie i istniejecie. Może za kilka miesięcy, jeśli nagracie co najmniej
osiem piosenek wyruszycie w trasę jako suport innego większego zespołu.
Zagracie trzy piosenki, które będziecie mogli pokazać przed premierowo. Teraz
pozostaje wam granie koncertów z waszej EPki*, którą udało się nareszcie
nagrać.
- Mam swoje powody - mruknął sam do siebie, ale nie uszło
to uwadze mężczyzny siedzącego przed nim. Jared wywrócił do góry oczami i
założył za uszy półdługie, jasne włosy.
- Jeśli to takie... ważne - zaakcentował, to możemy
przenieść koncert z Vegas na inny dzień i dodać jeszcze jedną datę. ALE wydaje
mi się, ze w Vegas przyjdzie więcej osób, niż na przykład gdzie indziej...
- Ja tam się nie znam, to ty jesteś od tego - odparł
wymijająco, kręcąc młynka kciukami i pochylił się do przodu tak, że opierał się
łokciami o blat mahoniowego biurka.
- Może mi powiesz co to jest?
- To jest jedna z tych rzeczy, która wybiega poza nasze
sprawy służbowe. Nie chce o tym gadać. Może później... - odetchnął, prostując
się na miejscu. Większość włosów zasłoniła mu twarz. Mężczyzna niewiele starszy
od niego przyglądał mu się w skupieniu. Jared milczał nie pozwalając mu
odgadnąć swoich intencji. Wtedy uważałby to każdy za największą głupotę i absurd,
ale on wiedział i tak swoje.
Mógł przysiąc na siebie i na swoje życie, że będzie
walczyć o to, jak o najważniejszy skarb. Po tym wszystkim, co utwierdziło go w
przekonaniu, że to jest coś więcej niż tylko kolejne głupie zauroczenie. Choćby
wtedy, kiedy będzie musieć pokazać, że tak naprawdę wszystko inne nie ma
znaczenia i pośród wszystkich wyborów będzie musieć wybrać zawsze tak samo. Ani
na moment nie zmieniając swojej decyzji, którą od początku była tylko ona.
18. października 1999r.
Tanecznym krokiem przechodziła między kałużami, idąc
żwirową alejką w kierunku swojego mieszkania. Zatrzymała się na chwile, żeby
wyciągnąć ze skrzynki wszystkie listy, które nagromadziły się w niej już od
tygodnia. Powoli, przeglądając je, weszła na piętro i wolna ręką otworzyła
drzwi. Łokciem nacisnęła na klamkę, nie chcąc żeby wypadły jej z dłoni, bo w
drugiej trzymała swoją torbę. Rzuciła je na kuchenny blat, włączając jeszcze
przy okazji radio. Na ulubionym kanale puszczali najnowszą składankę i
najnowsze przeboje tej jesieni.
Jedną kopertę niechcący upuściła na ziemie i schyliła się
po nią, widząc, że jest trochę większa niż pozostała reszta.
Sonia rozerwała ją powoli, starając się nie naruszyć jej
zawartości, bo kompletnie nie miała pojęcia, co znajduje się w środku. Przecież
nie pomyślałaby w tej chwili, że akurat to. Widząc na niej tylko pierwsza
literę swojego imienia i nazwisko, coś zaczynało jej świtać. Bo przecież tylko
on zwracał się do niej per S.
Wyciągnęła ze środka dwa bilety, nie mogąc uwierzyć
własnym oczom, że im się udało. W którymś momencie widziała, że tematy zespołu
zaczął przenosić na inny tor albo w ogóle ich nie poruszał.
Przypatrywała się biletowi, który nie różnił się niczym od innych; tylko inna nazwa zespołu i obrazki. W kopercie była jeszcze na pół zwinięta kartka, której na początku nie zauważyła.
Przypatrywała się biletowi, który nie różnił się niczym od innych; tylko inna nazwa zespołu i obrazki. W kopercie była jeszcze na pół zwinięta kartka, której na początku nie zauważyła.
Wyciągnęła ją i czytając te trzy słowa, wszystkie
wspomnienia z tamtego grudnia powróciły:
„Przecież Ci obiecałem.”
*
- Przyszłaś - Mary usiadła na jednym z krzeseł w
zaciemnionym kącie sali. Podparła brodę o rękę i zaczęła mieszać szklaneczką z
drinkiem. Kolorowy napój kołysał się w szkle, a ona jak zahipnotyzowana
wpatrywała się w niego. - Naprawdę chcesz mi pomóc?
- Kochana, tyle razy ile ty mnie wyciągnęłaś z gówna,
nawet wtedy, kiedy gadałam z tym... Nawet nie pamiętam jego imienia, tym co
pieprzył coś o raju, piekle i Jezusie... Mniejsza o to już, myślisz, że nie
będę chciała ci pomóc?
- Za dobrze cię znam, po tobie można się spodziewać
wszystkiego.
- To chyba nie znasz mnie wcale - uśmiechnęła się,
odstawiając szklaneczkę na miejsce. Popatrzyła na nią uważnie, widząc, że coś
ją trapi. - Coś jest widocznie na rzeczy...
- A dokładnie - wyciągnęła ze swojej torebki, złożony na
pół bilet i przesunęła go w jej kierunku. Mary popatrzyła najpierw na bilet, a
potem na nią, kompletnie nie wiedząc o co chodzi. - Ta rzecz.
- Nie kojarzę zespołu - mruknęła, odsuwając od siebie
bilet. - Albo czekaj, coś mi to mówi... - przyjrzała się dokładniej.
- Przesłuchałaś całą EP? - zapytała jakby od niechcenia,
a szare oczy Mary uniosły się ponownie na nią.
- Wiem.
- Cieszę się, że wiesz - uśmiechnęła się współczująco.
Unosząc do ust swoją porcję alkoholu. Mary długo nie spuszczała oczu z biletu
leżącego przed nią, nad czymś się zastanawiała.
- Równie dobrze mogę go podać o zniesławienie mojej
osoby. Chyba jest przekonany, że nic nie pamiętam.
- A jak było naprawdę? - uniosła brwi, mocząc swoje pełne
wargi w trunku. Mary oderwała wzrok od biletu i spojrzała wprost na nią.
- Nie znaczy, że byłam zalana to nic nie pamiętam. Jakimś
dziwnym trafem pamiętam wszystko... zawsze. Przecież tam są moje słowa!
- Podaj go, będzie śmiesznie - podsunęła, uśmiechając się
wrednie.
- Myślisz? - Mary przyglądała się biletowi jakby miała w
nim znaleźć jakąś odpowiedź. Zacisnęła na nim palce i rozprostowywała go,
chociaż i tak kreska zgięcia pozostała nadal. - Mam dobre powody... Ale ja tu
nie przyszłam z tym. Chciałaś coś ode mnie? - dopiła do końca drinka i
odstawiła pustą szklaneczkę na blat stolika. Sonia irytująco milczała.
- Problem w tym, że nie wiem czy tam iść.
- Gdzie konkretnie?
- Los Angeles oczywiście. Dostałam zaproszenie na
koncert. Możesz iść ze mną i wykreślić mu tą piosenkę z setlisty. Wiem, że
potrafisz - znowu na jej usta wstąpił ten wredny uśmieszek, co chwilę temu.
Mary pokręciła przecząco głową.
- W wasze sprawy się nie będę mieszać - mruknęła, ale na
tyle głośno, że Sonia ją i tak usłyszała. Zaplotła dłonie o swoje ramiona, a
cień zaskoczenia przeszedł przez jej twarz.
- Nie ma nas. Jestem ja i jest on - odpowiedziała przez
zęby, lekko poirytowana.
- Obojętnie. Jedź, nic nie stracisz. To tylko koncert,
później wrócisz do domu i będzie tak, jak dawniej. A tak poza tematem... -
nachyliła się przez stolik, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu. -
Powinnaś dać szansę Alanowi, widzę, że macie się ku sobie.
- Skończ. - Ucięła twardo, odwracając głowę w przeciwnym
kierunku niż jej twarz. - To nie wypali.
Kelner pojawił się obok nich, nawet nie wiedząc kiedy.
Stojąc obok ze swoim małym notesikiem, zapytał po raz kolejny, czy czegoś sobie
nie życzą i oddalił się, by kilka sekund później wrócić z jednym kieliszkiem.
- Mary, nie powinnaś pić - zauważyła, patrząc na nią z
politowaniem. Jej brązowe oczy zrobiły się smutniejsze. Blondynka na przeciw
niej, odchyliła kieliszek do dna i skrzywiła się lekko. Odstawiła go na stolik
i zaczęła się podnosić z miejsca.
- Zabrali mi prawko, zamówiłam taksówkę. O nic się nie
martw - uśmiechnęła się pokrzepiająco. Owinęła szyję przewiewną, ciemną chustą.
Założyła na nos swoje przeciwsłoneczne okulary. - Wybrałaś taki klub, gdzie
nawet nie można zapalić.
- Próbuje rzucić.
- Marnie ci idzie. Widziałam, że masz schowaną paczkę
fajek - wskazała na torebkę leżącą obok niej, na skórzanej, połyskującej
kanapie. Jakby automatycznie przesunęła po niej dłonią, jednocześnie zamykając
jej wnętrze. Mary uniosła prowokacyjnie brwi.
Sonia odprowadziła ja wzrokiem aż do samych drzwi i
przeniosła wzrok na swoje dłonie, które mimowolnie zaciskała na bilecie. Nie
był drogi, kosztował całe dziesięć dolarów i koncert miał miejsce w jakimś
muzycznym klubie w samym centrum miasta. Z jednej strony nie chciała tam iść.
Nie było to daleko, wciąż to samo miasto. Ale gdy dokładniej spojrzała na nazwę
klubu, stwierdziła, że jednak będzie musiała wynająć jakiś pokój w hotelu.
Los Angeles nie było małe, a ponad godzinna jazda
taksówką nie wchodziła w grę grubo po północy. Z drugiej zaś strony, nie
wiedziała czy na pewno chce się z nim spotkać. Nie odzywał się, ignorował ją,
fakt. Przez dwa lata nie mieli ze sobą żadnego kontaktu, ale mimo to, że nie
było z jego strony wiadomości, wypełnił to, co obiecał. Wysłał bilet, o którym
mówił jej kilka lat wstecz, chociaż mógł też o tym zapomnieć.
Nie zapomniał i choć myślała, że ona też, również o nim
nie zapomniała.
Po wspólnym czasie, kiedy nagrywali film zachowywał się
dziwnie, ale mimo, że ignorowała go, mogła rozczytać z jego oczu, że od zawsze
i chyba już na zawsze miał do niej ogromną słabość. I choć chciała jechać, i
posłuchać ich spełnionego marzenia, coraz bardziej obawiała się, że ona też
będzie ją mieć.
Przyjrzała się nazwie zespołu i w rzeczy samej, nie miała
pojęcia dlaczego ona i dlaczego właśnie taką ma jego zespół. Mogła się głowić i
wymyślać różne scenariusze, ale nazwa, choć może z jednej strony inna i
zagadkowa, nosiła w sobie tajemnicę, którą owijali w wersję oficjalną, którą
przedstawiali światu.
Jeszcze nie wiedziała, że całą prawdę jaką w sobie
skrywała, dane będzie poznać jej jakiś długi czas później, gdy przekona się na
własnej skórze o co tak naprawdę chodzi w trzydziestu sekundach do Marsa…
20. sierpnia 2010r., Kraków, Polska.
- Nazwa zespołu wzięła się naprawdę od zwykłego
przypadku? Głupiego zbiegu okoliczności czy zdań wypowiedzianych? - Will był
nie ugięty, pierwsza wersja jakoś go zbytnio nie przekonała.
- Jak już wiesz, w latach dziewięćdziesiąt dziewięć,
byłem na totalnym odlocie, to może najpierw było tak, że sam to palnąłem,
Shannon pochwycił i tak już zostało.
- Ale? - drążył dalej, czasami się zastanawiał, czy
Jared nie jest zbyt szczery, żeby to gdziekolwiek publikować.
- No wiesz, totalny haj, do tego stopnia, że mnie
przymknęli, ale to już wiesz. Było minęło, obiecałem wszystkim, że do tego nie
wrócę.
- Wszystkim? - pochwycił.
- Wszystkim tylko nie sobie. Tak jakoś wyszło. Jak już
raz spróbujesz to może z tego wyjdziesz, ale jak masz dostęp, to i tak wrócisz.
Palacz pozostanie palaczem, alkoholik alkoholikiem, a ćpun ćpunem.
- Sugerujesz, że twoje życie wróciło później w ten sam
obieg, którym było kiedyś? – Will zaczął się w tym wszystkim powoli gubić, ale
dzielnie stwarzał pozory, że tak nie jest.
- Niby ‘skończyłem’ z dawnym sobą, ale tak się nie
stało. Starałem się, żeby nie musieć wracać do dawnego stylu życia, jeśli można
tak to nazwać, ale niestety... jak zwykle mi nie wyszło.
- Co ma do tego trzydzieści sekund do Marsa? Jakaś nie
wiem, metafora?
- Nie wiem czy próbowałeś... - zaczął tajemniczo. -
Wciągnij kreskę... wystarczy zaledwie trzydzieści sekund. Dolatywałem wtedy aż
na Marsa.
20. października 1999r., Los Angeles.
Trzymając bilet w dłoniach i obracając go pod rożnymi
kątami, nie umiała zebrać myśli. Już pod koniec lipca dziewięćdziesiątego
dziewiątego, chodził dziwnie pobudzony i uśmiechał się częściej niż zwykle.
Kiedy premiera filmu wreszcie nadeszła, mało go
obchodziło to, czy jest tak dobry jak go prezentowali i, czy nie okaże się
kompletna klapą. Wtedy po prostu widziała, jak buja gdzieś w innym,
permanentnym święcie do tego, który miał na co dzień.
Automatycznie spojrzała na bilet. Rozejrzała się dookoła,
szukając kogoś, kto mógłby jej pomóc. Zaczepiła chłopaka pracującego w sklepie
muzycznym, w którym akurat co była. Otworzył szerzej oczy, rozpoznając w niej
dziewczynę, którą mógł oglądać na rożnych galach. W myślach przeklęła. Od pół
roku odcinała się medialnie i chciała odpocząć, ale najwyraźniej nie było jej
to dane.
- Wybiera się pani na koncert? - zagadnął, spoglądając
jej przez ramie na bilet, który ściskała mocno w palcach. Uniosła swoje
czekoladowe oczy.
- Raczej taaak - mruknęła.
- Też chciałbym na nich pójść, wydali kilka dni temu
pierwsza EP. Ale to chyba pani wie - zmieszała się. Tak naprawdę nie miała
zielonego pojęcia. - Stoimy w złym miejscu - machnął ręką na nagłówki nad
stojakiem z płytami, gdzie pisało R‘n’b’. - Zaprowadzić?
Pokiwała twierdząco głową, idąc za nim i czując na sobie
pałace spojrzenie ludzi wokół. Sonia raczej nie pogodziła się do końca z tym,
ze tak nagle stała się tak bardzo rozpoznawalna. Zacisnęła mocno palce na
bilecie, który schowała do torebki.
Pięć minut później stała pod sklepem z płytą w ręku i
przyglądała się jakimś szlaczkom widniejącym na okładce. Otworzyła plastikowe
pudełko, wyciągając z niego dołączoną książeczkę z podziękowaniami.
- Thirty Seconds to Mars, podziękowania – przeczytała na
głos, ale niezbyt słyszalnie, a potem spojrzała przed siebie. Zamrugała szybko,
opuszczając wzrok i czytając kolejne nieznane jej nazwiska, odetchnęła z ulgą.
Na końcu, przy wymienionych osobach odpowiedzialnych za dźwięk i przy ich
własnych nazwiskach dotyczących tekstów piosenek, zauważyła jedno pojedyncze
zdanie:
S. piosenka ‘Welcome to the Universe’ jest
dedykowana Tobie, bo ‘nowy dzień się rozpoczął’ i nie chciałbym zmarnować go po
raz kolejny.
Po policzku pociekła jej jedna, samotna, słona łza,
której nie starała się wytrzeć. Kiedy dotarła do brody, skapała na tekst, który
trzymała w dłoni. Przejechała opuszkiem palca, po pochyłych literach i schowała
broszurę do kieszeni swojej potężnej bluzy.
Bo przecież tylko on mógł coś takiego napisać, coś, czego
tak bardzo chciała uniknąć.
*
Jared kiwał rytmicznie głową, pociągając za struny swojej
gitary. Przykładał palce do gryfu by dosłownie za chwilę zmieniać ich
konfiguracje. Grał tak od kilku minut i ktoś obok mógł powiedzieć, że odpłynął
w inny świat albo nie był obecny duchem w ten czas. Bujał gdzieś wysoko ponad
ziemią, gdzie mógł wyłączyć się na ten moment i być tylko on i muzyka. Jego
słodkie zapomnienie, jedyny słuszny głos co go prowadził jasno przez życie.
Była dla niego wszystkim tym, czego ktoś inny nie potrafił mu dać.
Opierał na niej wszystkie plany, wszystkie marzenia
kumulowały się na niej i dążył do ich spełnienia właśnie przez nią, przez
muzykę. Pokładał na niej cały swój upór, siłę i walkę, by zrobić coś na czym
zależało mu już od tak dawna. Towarzyszyła mu odkąd pamiętał i zawsze była obecna
w jego życiu.
Zaraz po tym, jak dostał pierwszą w życiu gitarę zajęła
najwyższe miejsce na podium priorytetów, które szły równo z nim, krok w krok.
Czasem je doganiał, a zaś kiedy indziej tracił je z oczu, by musieć długo ich
szukać. Wtedy walczył, choć nikt nie wierzył, że mu się uda, pokazywał
wątpiącym, że w końcu dopnie swego i już nikt nigdy nie będzie się z niego
śmiać.
Tak było i teraz.
Miał wszystko u swych stóp, cały świat był gotów pokłonić
się przed nim za kilka lat, a jego koncerty miały być już niedługo wykupione co
do ostatniego miejsca. Mieli się inni bić o to, żeby to w końcu jego słuchano,
a nie on po raz kolejny miał się o to prosić.
Jego marzenia stały się rzeczywistością, a cały sens
tego, co miało się teraz dziać jeszcze do niego nie docierało, było za mgłą.
Głosy ludzi mówiące mu, że już niedługo zagra przed większą publicznością,
która jest zdolna podążać za nim, były jakby spod wody; niezrozumiałe, tłumione
i choćby z oddali.
Ale teraz gdy pociągał za struny swojej gitary, muzyka
napełniała jego płuca niczym narkotyczny dym i czuł się lepiej niż po tym
wszystkim, co musiał kiedyś jeszcze wziąć.
I tak Drogi Czytelniku, znalazłeś się w pewnym z jednych
końcowych punktów tej historii, gdy Jared z przymrużonymi oczami siedzi na krzesełku
w jednej z wielu szpitalnych sal i gra na swojej wysłużonej gitarze.
Pociąga za jej struny z niebywałą czcią, chociaż z boku
wygląda to, jakby w ogóle nie przywiązywał do tego żadnej wartości. Jego palce
przemykają sprawnie po jej gryfie, by tylko (jak na razie) sobie znaną piosenkę
wygrywać dla prawie żadnej publiczności.
Już niedługo - albo jak kto woli – już za parę lat,
ludzie mieli podnosić ręce, płakać, krzyczeć ile mają sił w płucach do samego
nieba, że zabijasz mnie, zabijasz mnie… Teraz jeszcze nie znał żadnego z
tych słów, które miał spisać pewnego wieczoru, siedząc z mocną whiskey w pokoju
na szczycie jednego z hoteli, szukając pośród tych czterech ścian natchnienia.
Ale melodia płynęła cicho choć w zasadzie grał ją pierwszy raz.
Patrzył spod wpół przymkniętych powiek na swoje jedyne
dziecko, które wciąż żyło i wciąż napełniało go nadzieją, że już niedługo
nadejdzie ten dzień, że zamknie je w swoich ramionach i nie pozwoli… Nie
pozwoli by ktokolwiek ją skrzywdził i żeby kiedykolwiek miało cierpieć.
Dziś jest najlepszy dzień jaki kiedykolwiek znałem.
Nie mogę żyć dla jutra, jutro jest zbyt daleko**
Nie mogę żyć dla jutra, jutro jest zbyt daleko**
Drogi Czytelniku, Jared kroczył jedną ze ścieżek, które
miały za chwilę znaleźć swoje rozwidlenie przy końcu. Miał wtedy po raz kolejny
wybrać, czy zostaje czy odchodzi, czy wybiera świadomie czy znowu
zdaje się na los.
Miał po raz kolejny zwątpić w samego siebie, by następnie
znowu stanąć na równe nogi i walczyć. Toczyć tą bitwę już od wielu lat ze samym
sobą i światem, że on też ma prawo rządzić. Powiedzieć, że się nie zgadza, że
rezygnuje i ma dość. A zaś następnie zacisnąć zęby i powtarzać wszystkim w
koło, że marzenia są po to by je spełniać. Że przecież jest ich żywym dowodem,
że wystarczy tak bardzo chcieć…
Próbować i rezygnować tylko na chwilę, by zebrać nowe
siły do walki. Nie pozwolić by ktoś znowu się śmiał, bo nie wyszło, nie udało
się albo słyszeć, że tak naprawdę nigdy nie wyjdzie. Pokonywać samego siebie po
raz setny by udowodnić, że stanęło się w obronie własnych marzeń.
Jared mimo, że był bardzo dzielny i nigdy nie pokazywał
innym, że ma już dość, tylko będąc sam na sam ze sobą zdejmował wszystkie
maski, jakie nakładał każdego dnia. Wtedy był niczym lustro, w którym każdy mógł
dojrzeć, oto kim naprawdę jest. Bez zbędnego fałszu i niepotrzebnej
maski.
Skylar stała się dla niego tym o czym pragnął, marzył i
śnił, myśląc, że jest to tylko muzyka. Była niczym tlen, bez którego ciężko się
oddycha, jak jego własne serce, które sprawiało, że był żywy, była wszystkim
czego chciał. W zasadzie można powiedzieć, że trzymała go w ryzach, choć
myślał, że gdy się urodzi jego świat zacznie walić się w posadach.
I tak Drogi Czytelniku, znalazłeś się w pewnym z
jednych końcowych punktów tej historii, by zrozumieć za jakiś czas, że to,
co się wydarzyło i mogłeś w tym uczestniczyć, było tylko przedsmakiem,
prologiem całej reszty, co miało dopiero nastąpić. Zwykłym wprowadzeniem w
pokręcone już i tak życie Jareda, z którym będziesz płakać, śmiać się i patrzeć
z drugiej strony sceny na fanów, którzy witają go głośnym aplauzem. Za całą
mgłą marzeń, snów i ukrytych pragnień będziesz mógł zobaczyć, co się dzieje,
gdy kurtyna opada.
Teraz miało zacząć się dopiero to, na co tak długo czekałeś.
Wyobraź sobie, że wychodzisz na scenę, a przed sobą
widzisz kilka tysięcy ludzi, których twarze widzisz po raz pierwszy i których
nie potrafisz zapamiętać. Wyobraź sobie, że gdy tylko się pojawisz, słyszysz
ich krzyk i uniesione wysoko do góry ręce. Wyobraź sobie to, gdy zaczynasz
śpiewać - oni zaczynają razem z Tobą i nie przestają nawet na chwilę.
Uśmiechają się, a oczy się im błyszczą wesoło.
Jedni czekają na ten moment całe życie, a zaś inni widzą
cię ponownie. W powietrzu unosi się zapach spełnionych marzeń, a
surrealistyczne uczucie, że wreszcie widzisz te tysiące osób, które zrobiły dla
ciebie coś, co wydaje się innym śmieszne, jest w końcu prawdziwe.
Patrzysz się na nich, ściskając w ręku mikrofon i jeszcze
do końca nie dowierzając, że spełniasz ich najskrytsze sny. A oni robią dla
ciebie dokładnie to samo.
Wyobraź sobie, że emocje przechodzą od skrajne
nierealnych do skrajnie prawdziwych, że czujesz coś, co nie sposób do niczego
innego porównać. To wystarczy po prostu przeżyć, żeby wiedzieć jak to jest,
kiedy wychodzisz na scenę, by zaśpiewać te kilka piosenek, w których zawarty
jest cały przekaz i sens, na który się składasz. A oni wiedzą dokładnie, co w
nich tak naprawdę jest ukryte. Znają na to odpowiedź.
Wyobraź sobie... niektórzy nie muszą sobie tego
wyobrażać.
____
**- The Smashing Pumpkins - Today
I mam taką prośbę do Was. Stworzyłam sondę do mojego projektu z badań marketingowych na moje szalone studia na temat marki Reserved. Bardzo prosiłabym o głosy. http://2235e4.mojasonda.pl/, pomoże mi to w pisaniu analizy tej firmy.
Całusy,