„Chciałabym być niewidoma
Nie musiałabym wtedy widzieć
Słonecznego blasku, który Cię otacza
Sposób w jaki utknęłam, żeby Cię wyzwolić
Nigdy nie wiesz, dopóki to się skończy
Jak uczucie pokaże
Jak Twoje zamarznięte serce płonie
I moje łzy (…)”*
Jechał w swoim samochodzie, skupiając się uważnie na
drodze, którą pokonywał. Było jeszcze ciemno, dopiero słońce zaczynało wstawać
nad widnokręgiem, a pierwsze, jego pojedyncze promienie pomału oświetlały
szosę. Niebo zaczynało się rozjaśniać; już nie było w odcieniach granatu, tylko
teraz powoli przechodziło w barwy błękitu.
Zacisnął palce na kierownicy, wytężając bardziej wzrok.
Oczy pomału zaczynały mu się zamykać, po kolejnej nieprzespanej nocy. Szybko
zamrugał powiekami, sprawiając, że na moment uczucie senności minęło, ale nie odeszło
całkowicie. Czuł, że dzisiejsza podróż będzie o wiele dłuższa niż zwykle.
Nacisnął ponownie na pedał gazu, a silnik warknął.
Wyminął zgrabnie auto jadące przed nim, ale kiedy wjechał z powrotem na
odpowiedni pas, dostrzegł, że utworzył się korek długości około kilometra.
Przeklął pod nosem, zwalniając odrobinę. Ciąg aut posuwał
się naprzód w bardzo wolnym tempie. Zacisnął trochę mocnej swoje palce na
kierownicy, drugą ręką po omacku majstrując przy radiu. Gdy w końcu przeniósł
swój wzrok na to, co robi, zobaczył, że jego ręka zawisła w powietrzu. Chwycił
za gałkę od radia i pogłośnił na najwyższy stopień. Piosenka grała tak głośno,
że nawet nie słyszał własnych myśli. W sumie było mu to na rękę.
Przeniósł wzrok za okno, patrząc jak promienie słoneczne
odbijają się refleksami od mostu, a potem padają z powrotem rażąc go prosto w
oczy. Zamrugał kilkakrotnie, tworząc z jednej dłoni 'daszek', by lepiej widzieć
przed siebie. Wytężył wzrok, ale gdy auta ponownie ruszyły, zagapił się na
moment.
Usłyszał za sobą dźwięk klaksonu i czyjś podniesiony
głos. Niewiele myśląc, przez cały czas otwarte okno, wystawił rękę i pokazał
kierowcy za sobą środkowy palec. Ruszył od razu, zmieniając pas i coraz
bardziej przyśpieszając, już nie do końca uważał na drogę. Minął rząd aut i
skręcił w pierwszą, lepszą ulicę. Kiedy w końcu znalazł się poza tym wszystkim,
zgiełk miasta, jakby się wyciszył. Wyłączył od razu radio, bo puszczana w nim
muzyka zaczynała go denerwować. W chwili, gdy nacisnął na płaski guzik, a
piosenka została przerwana w połowie, rozdzwonił się jego telefon. Po raz
kolejny przeklął, wymacując w kieszeniach spodni swoją komórkę. Nawet nie
patrząc na wyświetlacz, odebrał od razu.
- Ile to jeszcze potrwa? - usłyszał po drugiej stronie
głos Matta. Nic nie wskazywało na to, żeby był zniecierpliwiony. Prostując rękę
w łokciu, skręcił w kolejną ulicę, trzymając telefon przy uchu.
- Nie wiem, wyjechałem z roboty teraz. Szef znowu się
dopierdolił, że się spóźniłem, ale tłumaczę mu, że te pierdolone korki mnie
kiedyś wykończą, a on dalej swoje. Teraz jeszcze jakiś kutas prawie mi wjechał
w dupę i utknąłem znowu na pół godziny. Matt, coś czuje, że moja robota w
McDonaldzie dobiega końca.
- Nawet tak nie gadaj - żachnął się do słuchawki. - Kto
będzie płacić za czynsz? Nie znaczy, że w Phoenix sobie bimbaliście, to tutaj
zrobicie powtórkę z rozrywki.
- Wyluzuj, nawet jeśli mnie wywala to zawsze mogę
pożyczyć kasę od Louise - powiedział beztrosko, stukając palcami do
bezdźwięcznej melodii. Wpatrywał się w sygnalizacje, w myślach licząc ile to
jeszcze potrwa.
- Powiedział ci już ktoś, że jesteś dupkiem, co Leto? -
Matt zaśmiał się gardłowo do słuchawki. Nawet nie zwrócił większej uwagi na te
słowa. Odwrócił głowę w stronę bocznego okna i spojrzał na kierowcę w samochodzie
obok. Dziewczyna wydawała mu się dziwnie znajoma, tylko nie pasował mu kolor
jej włosów. Jak dobrze pamiętał, Sonia miała jeszcze przed miesiącem
kasztanowe. Ale mógłby przysiąc, że to ona. Przyglądał się jej uważnie, jak
wskazującym palcem stuka w kierownice, do rytmu piosenki, którą akurat musiała
słuchać. Jej kruczoczarne włosy, odbijały się fioletowymi refleksami w słońcu.
- Chyba spotkałem starą znajomą - zignorował wcześniejsze
pytanie Matta, coraz bardziej przypatrując się dziewczynie. Tylko czekał, aż w
końcu skieruje swoje spojrzenie w jego stronę.
- Chyba nie planujesz... ogarnij się, wiem, że masz
zapewne kogoś na boku, a Louise nie jest tą jedną jedyną na całe życie, ale ona
cię kocha - na moment otrzeźwiał i spojrzał na światła. Nadal czerwone. Te
minuty ciągły się niemal w nieskończoność. Mimochodem znowu zwrócił swój wzrok
w bok. Stukając nadal palcami o kierownice, wreszcie na niego popatrzyła. Tak
jak przypuszczał, pomimo zmiany koloru włosów, była to Sonia.
- Kocha nie, kocha - zaczął przedrzeźniać Matta, patrząc
kątem oka na Sonie, która zmarszczyła zabawnie czoło.
- Wiem, że ty na pewno nie i jesteś z nią, żeby mieć kogo
posuwać, ale... - zawiesił głos, a Jared zdążył usłyszeć po drugiej stronie
słuchawki wrzask Shannona
- Muszę kończyć - powiedział nagle, odwracając głowę
znowu w kierunku uchylonego okna. Pokiwał jej palcami, na co Sonia nawet nie
odpowiedziała. Nie miała zbyt przyjaznego wyrazu twarzy. - Jak nie złapie mnie
kolejny korek, to za chwile będę w domu, na razie - nacisnął na czerwoną
słuchawkę i rzucił telefon na siedzenie pasażera.
Kiedy ponownie chciał skierować oczy na dziewczynę,
spostrzegł, że światło zmieniło się na zielone. Zmienił bieg i ruszył do
przodu, w całkowicie innym kierunku niż ona. Machnął jej jeszcze na pożegnanie,
ale mu nie odmachała. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak dawno się nie
widzieli. Dwa lata, które przeleciały szybciej niż się spodziewał; pełne
milczenia, braku wyjaśnienia i ciszy. Wiedział jedno; było to zdecydowanie za
długo.
Kiedy wtoczył się na chodnik, zaparkował tak, że samochód
stojący przed nim, nie miał najmniejszych szans, żeby wyjechać. Ale się tym w
ogóle nie przejął. Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i zamknął za sobą z trzaskiem
drzwi. Okrążył dookoła auto i powoli podszedł do klatki schodowej. Pchnął
drzwi, a potem wspiął się równie pomału po murowanych stopniach. Opuszkami
palców sunął po zakurzonej poręczy, aż wreszcie znalazł się pod znanym mu
numerem. Dwa razy zapukał, choć wiedział, że nie musi.
Drzwi prawie natychmiast otworzyły się przed nim, a
blondynka wskoczyła mu z piskiem na ustach, na biodra. Zamknął je nogą, czując
jej palce i wbijane paznokcie na swoim karku. Zrzuciła mu z ramion kurtkę i
wpiła prosto w usta. Przesunął się do przodu, kierując ich w stronę pokoju.
Poczuł na swoim policzku jej przyspieszony oddech, a potem zobaczył jej
granatowe oczy, patrzące wprost w jego. Widział w nich wszystkie uczucia, które
sam potrafił dobrze udawać. Tylko czekał, aż któregoś dnia w końcu wyjdzie na
jaw, że tak naprawdę nic do niej nie czuje. Jak na razie, starał się ponieść
chwili i nie patrzeć na to, co będzie później.
Pocałowała go długo, delikatnie przygryzając jego wargę.
Kiedy znaleźli się w sypialni ułożył ją na pościeli i nachylił się.
Przyciągnęła go do siebie, po raz kolejny całując zachłannie, a jej małe
dłonie, wkradły się pod materiał jego koszulki. Louise zamruczała zachęcająco,
a usta Jareda przesunęły się na jej szyje, potem ramiona i obojczyki. Popatrzył
do góry, widząc jej roziskrzone oczy. Bardzo powoli zaczął rozpinać guziki jej
sweterka, a druga rękę wplótł w jej długie, blond włosy.
Zahaczył - niby niechcący - ustami o jej dolna wargę,
wędrując palcami do końca linii guzików. Louise uniosła się do pozycji
siedzącej i ściągnęła sweterek, który rzuciła na podłogę. Opadł z cichym
szelestem na panele. Szybko złapała za jego koszulkę, którą zdjęła mu przez
głowę. Nie musieli długo czekać, aż pozbędą się reszty ubrań. Było niesamowicie
duszno.
Louise oddychała płycej, gdy jego opuszki palców
błądziły po jej rozpalonym ciele. Kiedy na powrót znowu nachylił się nad jej
twarzą, widziała przed sobą jego rozszerzone źrenice, które błyszczały w
półmroku zaciągniętych rolet. Scałował cały jej dekolt, wgłębienie między
piersiami i jej płaski brzuch. Z powrotem pocałował ją w usta, długo ssąc jej
wargi. Jęknęła przeciągle, czując, że to już nadszedł ten moment, kiedy ich
ciała połączyły się w jedno.
Temperatura ich skóry, jakby podniosła się o kilka
stopni. A oddechy przyśpieszyły, zaczynając mieszać się w jeden. Na ich
rozgrzane ciała wstąpiły pierwsze krople potu, ściekając stróżkami wzdłuż
skroni. Ciemne kosmyki przykleiły mu się do twarzy, a Louise odgarnęła mu je
ręką, tak, że mogła spojrzeć w jego oczy.
Pustka.
Nie tego się spodziewała. Choć wiele przeczuwała. Chciała
być kochana, to tak wiele?
Odchyliła głowę do tyłu, wbijając swoje długie paznokcie
w skórę jego pleców. Poczuła, że jego ruchy przyśpieszyły, a tempo jakie im
nadał wzrosło. Mocniej wbiła paznokcie, nie zważając, że może go to zaboleć.
Już nie do końca panowała nad tym, co się z nią działo. Dała ponieść się
uczuciu, które wypełniło ją całą i każdą pojedynczą komórkę jej ciała.
Krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach, a zmysły
wyostrzyły się tak, że czuła go całą sobą. Serce biło jak oszalałe, prawie
dopasowując się do rytmu ich ciał, złączonych w gorącym uścisku. Westchnęła
głośno, czując, jak dreszcze wstępują na jej skórę, a jej ciało wygięło się w
łuk od rosnącej rozkoszy. Przyjemne ciepło rozlało się w jej podbrzuszu i
jęknęła głośno, przyciągając go za włosy do siebie.
Sapał jej do ucha, leżąc na niej, a Louise głaskała go
dłonią po głowie, zanurzając swoje palce w jego ciemnych włosach. Wolną ręką,
nakrył ich nagie ciała kołdrą. Leżeli w całkowitym milczeniu i wsłuchiwali się
w ciszę.
- Jared, chyba powinnam ci coś powiedzieć – wyszeptała w
jego włosy, siląc się ze słowami. Oddech zaczynał się powoli uspokajać. Złapał
ją za rękę i musnął wargami opuszki jej palców.
- A czy to konieczne? – odpowiedział równie cicho,
ściskając mocniej jej dłoń.
- Ale powinieneś... – zaczęła, na moment przestając go
gładzić.
- Nie... nie mówmy o niczym, co jest nieistotne – mruknął
przekręcając się na bok. Teraz leżeli do siebie twarzami. Wilgotne od potu
blond pasma, odgarnął z jej twarzy i przez moment gładził policzek wierzchem
dłoni, nadal nie patrząc jej w oczy.
- Spójrz w moje oczy – powiedziała nieco głośniej,
czekając, aż wreszcie skieruje na nią swój wzrok. Natychmiast popatrzył się
wprost w jej tęczówki. – Powinieneś wiedzieć... – nalegała, a Jared był dalej
nieugięty. Zamknął jej usta pocałunkiem, a potem odsunął się i usiadł na skraju
łóżka. Zaczął się powoli ubierać, a Louise zakryła się, wpatrywała w jego
plecy. - Jesteś okropny – powiedziała obrażonym tonem, wypuszczając przez usta
powietrze. Naciągnął na siebie z powrotem swoją koszulkę.
- Już to słyszałem – mruknął Jared, podciągając spodnie i
odwrócił się do niej przodem. Wszedł na łóżko i na kolanach przysunął się i
pochylił nad nią. – Muszę iść, jestem spóźniony i... – zawiesił głos,
przyglądając się dokładnie jej twarzy. – Wrócę, obiecuję – już chciał się
podnieść, kiedy złapała go za kołnierz;
- Wiesz, że zawsze będę na ciebie czekać.
*
Wrócił niepostrzeżenie do mieszkania.
Matt z Shannonem oglądali jakąś tanią i bzdurną komedię
romantyczną, którą zaraz przełączyli szarpiąc się między sobą o pilota na
kolejny odcinek brazylijskiej telenoweli. Zignorował ich. Wypuścił przez usta
powietrze, chcąc razem z tym wydechem wyrzucić z siebie wszystko, co go
trapiło.
Był słaby. Bardzo słaby, ale mimo to udawał i nie
przyznawał się przed sobą do tego, że taki właśnie jest. Shannon może jeszcze
kłócił się z nim o to, co robił. W końcu martwił się o niego, o to, co się z
nim dzieje. Nie mógł tego tak po prostu odpuścić, przecież byli braćmi. Znali
się od początku i mieli poznać do końca.
Szarpał się sam ze sobą, że wszystko swoim zachowaniem
zaprzepaści, porzuci i zdepcze, ale robił wszystko według niego, żeby tak nie
było. Ale przecież było właśnie odwrotnie. Jego ostatni występ, który
przekreślił ich szanse sprawił, że jego myśli – wciąż nieprzyjemne – tłukły mu
się po głowie. Wpuszczały swoje pazury, zagnieżdżając się coraz głębiej,
mocniej, d o k ł a d n i e j niszcząc go samego. Może dla kogoś byłoby to
bzdurą, dla innego dobrym żartem, że takie coś, takie myśli o porażce to nic
innego, jak zwykłe mrzonki. Nie powinny łamać, ranić tylko sprawiać, że się
chce pokazać, że to tylko chwilowe i przejściowe.
Ale nie.
Jared razem z tym, co go już spotkało: wyrzucenie z
mieszkania, brak pieniędzy, uważał, że wszystko czego się dotknie jest skazane
na porażkę. Wtedy otwierał jedno z wielu przemyconych w szufladę paczuszek i
tam znajdował ukojenie. Wszystkie myśli zaczynały płynąć w o l n i e j.
A potem, jego wzrok padł na do wpół rozerwaną kopertę na
łóżku. Usiadł na nim i wziął ją do rąk. Pociągnął za papier i otworzył do
końca. Wyciągnął jedną zmiętą kartkę, na której było kilka pokreślonych zdań;
Za dwa tygodnie powinienem wyjść już do domu. W sumie,
pójście z własnej, nieprzymuszonej woli na odwyk było chyba dobrą decyzją.
Zawsze mówiłeś, że nie mam marnować sobie życia. A Ty co robisz?
Przyjadę, mam dość Phoenix, wszędzie widzę tylko te
twarze, które przypominają mi o moich nocnych eskapadach, jak zanoszono mnie
pijanego do domu. Potrzebuje zmiany, ale nie mam zamiaru ładować Ci się na
głowę. Za niedługo się widzimy.
Kevin
Zgniótł papier w kulkę i już, już chciał nim rzucić o
ścianę, przez okno, gdziekolwiek!, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. A
ty co robisz?, tłukło mu się w głowie, nie znajdując odpowiedzi, choć
doskonale przecież ją znał.
Robię dokładnie to samo co ty, przemknęło mu przez
myśli, zaciskając mocniej palce na papierze.
*
Wieczorem, gdy na dworze zapadł już całkowity zmrok, choć
była dopiero godzina dziewiętnasta, wyszli wszyscy razem z domu i udali się do
tego samego klubu, w którym kilka dni wcześniej dali swój pierwszy ‘koncert’.
Jared szedł pod rękę z Louise, która trzymała się go kurczowo, jakby zaraz miał
jej uciec. Shannon razem z Mattem bujali się i podśpiewywali jakiś kawałek,
drąc się niemiłosiernie na całą ulicę. Ludzie patrzyli na nich jak na wariatów,
ale oni wcale się tym zbytnio nie przejęli, tylko dalej śpiewali, aż w końcu
zaczęli chrypieć.
Gdy dotarli pod drzwi, ochroniarz popatrzył na nich spode
łba, ale chcąc nie chcąc ich wpuścił. Przez moment przyglądał się im
podejrzliwie, ale kiedy Louise uśmiechnęła się rozbrajająco, przepuścił ich w
drzwiach. Shannon od razu ruszył na parkiet, nic sobie nie robiąc z tego, że
resztę towarzyszy zostawił gdzieś za sobą. Poddał się muzyce i w którejś chwili
obok niego pojawiła się jakaś nieznajoma dziewczyna. Pomału zaczęli ocierać się
o swoje ciała, a muzyka, która płynęła z głośników, powodowała, że przylgnęli
do siebie.
Jared siedząc na jednym z wysokich, finezyjnych krzeseł
obok baru, przyglądał się przez jakiś czas poczynaniom swojego brata, a potem
obrócił się z uśmiechem na ustach w kierunku Louise. Siedziała obok niego,
uśmiechając tak samo szczerze i podniosła szklaneczkę, wypełnioną kolorowym
drinkiem do ust. Barman przez chwilę lustrował ją zaciekawionym spojrzeniem, co
nie umknęło uwadze Jareda. Chrząknął znacząco, sprawiając, że dziewczyna znowu
na niego odwróciła wzrok. Chłopak za barem postawił przed nim kieliszek i
oddalił się kilka kroków, polerując czyste szklanki. Wypił jego zawartość od
razu, wycierając usta wierzchem dłoni.
Kilka kieliszków później, kiedy jego świat zaczął
wirować, a oczy przymykać od pulsującego światła, zdał sobie sprawę, że Louise
już nie siedzi obok niego, tylko gdzieś poszła. Odwrócił się lekko spanikowany
po klubie, nie potrafiąc jej w ogóle namierzyć. Twarze ludzi podwajały mu się,
a znając siebie, gdyby zszedł z krzesełka, mógłby iść slalomem, aż w końcu straciłby
równowagę i zaliczył bliskie spotkanie z ziemią. Nienawidził swojej słabej
głowy, ale mimo to, pił zawsze ile mógł i na ile pozwalał mu żołądek.
Zauważył w rogu pomieszczenia, wśród rzędu skórzanych,
błyszczących kanap Shannona, jak z tą samą dziewczyną, co jakiś czas wcześniej
tańczył na pakiecie, teraz przechodzi do rzeczy. Jej dłonie na szyi, a jego na
jej pośladkach. Wypuścił powietrze z płuc, odwracając od tego obrazka głowę.
Skupił całą swoją uwagę na rozmaitych trunkach stojących za szklaną szybą,
zamkniętą na klucz. Przyglądał im się jakiś czas, starając się odczytać ich
nazwy, ale ziemia nadal wirowała przed jego oczami.
- Podać coś? – jakiś głos wyrwał go z zamyślenia tuż obok
jego ucha. – Och, mój ulubiony wokalista, który nawet mi się nie przedstawił...
– Emily odłożyła na blat szmatę, którą jeszcze chwilę temu trzymała w dłoniach.
- Witam – odchrząknął. Zaczynało go piec w gardle, a
skutki wypitego alkoholu dawały się coraz bardziej we znaki. Uśmiechnął się w
kącikach ust i położył głowę na zimnych blacie. Westchnął z ulgą. – Wodę... daj
mi... wodę – oderwał czoło od blatu i popatrzył się na jej rozbawioną twarz.
Emily nalała mu do szklanki zimnej cieszy i postawiła przed nosem. Cały czas
dokładnie go obserwowała i nie umiała już kryć swojego rozbawienia.
- Nie powiedział ci nikt jeszcze, że powinno się pić z
umiarem, co? Albo się z kimś założyłeś...? – zapytała, czekając aż jej odpowie.
Zamrugał kilkakrotnie i chwycił do ręki stojącą przed nim szklankę. Wypił
całość jednym duszkiem.
- Snikim se ne zakładaem – wymamrotał, a Emily pochyliła
się w jego kierunku i oparła łokcie o bar. Jared z powrotem położył na nim
głowę i oddychał bardzo głęboko.
- To ci nic nie da – powiedziała, widząc, co robi. – Może
przynieść ci kolejny, co? – zaśmiała się pod nosem. – Chłopcze, jesteś jakiś
marny.
- Co ty powiedziałaś?! – ożywił się, podnosząc się na
rękach. Wlepił w nią swój zamroczony wzrok i na jego wargi wstąpił dziki
uśmieszek.
- Nie lubię oglądać facetów, którzy walają się jak zwłoki
po tym barze, wiesz? – ciągle oparta, nie ukrywała swojego zaciekawienia jego
osobą, nie spuszczając z niego oka. – Nie płacą mi za takie widoki...
- Lepiej dla ciebie jakbyś zajęła się robotą – odciął
się, odwracając bokiem na obrotowym krzesełku. Niby specjalnie od czasu do
czasu na nią zerkał. W którymś momencie, nie wytrzymała i wybuchła głośnym
śmiechem. – Z czego się nabijasz? – powiedział półprzytomnie, dalej starając
się nie zwracać na nią uwagi.
- Z ciebie... daje ci pięć minut, aż zaczniesz śpiewać...
może trochę więcej... ale...
- Skończ, nie jestem wcale pijaaaaany – przeciągnął, a
potem czknął. Znowu się z niego zaczęła śmiać, co w gruncie rzeczy, tam, gdzie
jeszcze zostały jakieś pokłady trzeźwości, zaczynało go powoli denerwować.
Kochał swoją impulsywność.
- Sam sobie zaprzeczasz – rozbawiona, chwyciła do rąk
szklankę i napełniła ją czymś, co dla niego nie było znajome. Dziewczyna upiła
łyk, a potem jeszcze jeden. Odstawiła swój napój, a Jared już chciał go wziąć.
– Łapy przy sobie! – spłoszył się i potulnie odsunął swoje ręce od szklanki. –
Wyglądasz strasznie... twoja dziewczyna pewnie gdzieś się kurwi, twoi dwaj
kumple zabawiają się z jakimiś panienkami po kątach... zacznij ogarniać, życie
ci leci – wbiła w niego wzrok i napiła się znów.
- To chyba tyyy jesteś pijaaana, ona taka nie jest, nie
onaaaa... – powieki stawały się coraz cięższe, aż w końcu jego policzek spotkał
się z czymś twardym. Zamknął oczy i zrobiło mu się całkiem miło.
- Jesteś pijany... nie wiem co jeszcze, ale chyba cię
lubię – Emily poklepała go po ramieniu, zakładając bordowe kosmyki za ucho. –
Powiesz jak masz na imię? Muszę wiedzieć do kogo będą za dziesięć lat wzdychać
miliony... Albo zrzucę cię z krzesła i nawet tego nie dożyjesz... –
kontynuowała. Rozejrzała się po sali, widząc, że niektórzy przyglądają się im,
jak Jared leżąc na blacie nieudolnie próbuje wstać. Zachwiał się niebezpiecznie
i prawie się przewrócił. W ostatniej chwili przytrzymał się krzesła, bo gdyby
nie ono, zapewne musiałaby go zbierać z kafelek.
- Jestem Jareeed – jęknął, mrugając szybko oczami. Twarz
Emily zachodziła mgłą i nie wiedział co tym razem się z nim dzieje. Zacisnął
mocno dłonie na metalowym oparciu krzesła i wyprostował się dumnie. Emily
wpatrywała się w niego dosyć sceptycznie. – Albo Joseph... sam już nie wiem...
ale jedno z tych... – czknął, zakrywając sobie łokciem twarz.
- Oj chłopie, chłopie, żeby nie pamiętać jak się ma na
imię... Jesteś chyba pierwszym... – nie dokończyła, bo wszedł jej w zdanie.
- Mogę zaśpiewać ci piosenkę, jeśli chcesssz – wyszczerzył
się jak głupi, a ona walnęła go lekko w ramię. Zdziwiony, najpierw popatrzył na
miejsce, gdzie trafiła jej dłoń, a potem na nią samą.
- Panu na dzisiaj podziękujemy – usłyszał za sobą głos
Matta. Poczuł, jakby coś zimnego przebiegło mu po plecach. Złapał go pod ramię
i próbował go wyciągnąć. Jared z całych sił zapierał się, ale w końcu nie
widząc w tym sensu, poddał się. – Innym razem zaśpiewasz, teraz wy-cho-dzi-my!
– pociągnął go Matt w kierunku drzwi wyjściowych. Idąc na nogach jak z waty, prawie
powodując upadek, obrócił się ostatni raz w kierunku baru.
Emily uśmiechała się kręcąc z politowaniem głową.
Miesiąc później, 30. marca 1999r., Los Angeles.
Balkonowe drzwi, otworzyły się i bose nogi przestąpiły
przez próg. Ubrana w za dużą koszulę, która sięgała jej do połowy ud, oparła
się o metalową barierkę.
Między palcami trzymała papierosa, którego od czasu do
czasu przystawiała do ust. Doszła już do tego, że codziennie musiała wypalić
chociaż jeden. Zmrużyła oczy, wpatrując się w panoramę budzącego się miasta. Mieszkanie
w centrum miało wiele plusów, ale coraz częściej czuła się w nim jak w
wielkiej, betonowej klatce. Jeszcze nie wiedziała co ją tak bardzo ograniczało,
ale wiedziała jedno... to już niedługo.
Po tym, jak na dobre pożegnała się Tyronem, do którego w
ciągu tych dwóch lat zdążyła jeszcze raz wrócić i utwierdzić się w
przekonaniu, że to nie jest ten człowiek, którego poznała. Raz na zawsze
zakończyła tą znajomość, chociaż wracała do wspomnień wspólnej przeszłości.
Wciąż i wciąż od nowa, pamiętając niegdysiejsze chwile, ale coraz rzadziej i
coraz słabiej. Teraz stojąc z samego rana, kiedy powietrze stawało się coraz
cieplejsze, odetchnęła z ulgą.
Po raz pierwszy od tak dawna.
Drzwi otworzyły się po raz drugi i kolejna para stóp,
przeszła po zimnej posadzce. Sonia nawet się nie odwróciła, żeby zobaczyć kto
to. Znała te kroki niemal na pamięć i nawet w całkowitych ciemnościach była
zdolna je rozpoznać. Uniosła papierosa do ust, wytężając wzrok i wpatrując się
w powoli zapełniające się samochodami ulice. Chłopak oplótł jej ramiona swoimi,
opierając głowę na jej barku. Przez moment milczał, obserwując, jak wypuszcza
przez swoje pełne usta dym.
- O której dzisiaj idziesz na plan tego swojego filmu,
hm? - zapytał, poprawiając jej koszule, która zsunęła się troszkę z ramion.
Sonia ponownie zaciągnęła się.
- Za godzinę powinnam tam być - mruknęła, zgrabnie
wyplątując się z jego rąk. Wyrzuciła za barierkę niedopałek i uśmiechnęła się
lekko, choć nie do końca szczerze. - Alan, ciebie też już tu nie powinno być -
popatrzyła na niego surowym wzrokiem, jak tylko ubrany w bokserki, stoi przed
nią. - Jak wyjdę z łazienki, nie chce cię widzieć - powiedziała, mijając go
zszokowanego w progu. Dumnie wyprostowana przeszła przez salon i weszła do
łazienki. Chłopak zacisnął z rosnącego gniewu zęby, ale nic jej nie
odpowiedział. Przecież znał doskonale ich układ. Zbierając w pośpiechu swoje
rzeczy i tak samo szybko nakładając je na siebie, opuścił jej mieszkanie,
zatrzaskując z hukiem drzwi.
Woda spod prysznica szumiała przyjemnie, kiedy opukiwała
nią twarz. Zdając sobie sprawę, że tkwiąc w tym wszystkim, w stosunku do nikogo
nie gra fair. Ale to, co się dookoła działo tylko na moment przyćmiewało
chwile, gdy zamykała drzwi od wewnątrz i zostawała w mieszkaniu kompletnie sama.
Czasami emocje puszczały, ale to ‘czasami’ zaczynało zmieniać się w
przerażające ‘nigdy’. I już nikt nie widział, żeby choć przez sekundę pokazała
jak jest słaba.
Krople ciepłej wody, obmywały jej ciało, a intensywna woń
brzoskwiniowego szamponu, koiła zmysły. Razem z tą wodą, spływało z niej
wszystko; każda łza, uśmiech i wyrządzona krzywda. Czuła się niemal tak, jakby
starła z siebie cały brud, który nie pokrywał jej ciała, ale trawił od środka
dusze.
Wyszła owijając się puchatym ręcznikiem i spojrzała na
zegarek, stojący na jednej z eleganckich komód. Było wpół do dziesiątej. Miała
jakieś dziesięć minut na doprowadzenie się do względnego porządku. Wytarła
włosy i przetrzepała je palcami. Czarne, wilgotne kosmyki opadały na biały
ręcznik, którym się przewinęła. Ubrała swoją ulubioną bluzkę i spodnie,
wysuszyła prędko włosy, wiążąc je w niedbałego koka, i narzucając na siebie
płaszcz, wyszła z domu.
Tak jak za każdym razem, tak jak każdego dnia.
Zaparkowała pod wielkim, składającym się z samych szyb,
budynkiem. Najpierw na widoku pojawiła się jej zgrabna łydka, a potem cała ona
sama. Sonia zamknęła kluczykiem samochód i idąc na bardzo wysokich obcasach,
weszła na plan, gdzie kręciło się już sporo osób. Stukot jej szpilek odbijał
się o posadzkę, kiedy mijała poszczególne twarze, które jak zawsze
witały się z nią uśmiechem.
Inni z nich – tak jak ona – dopiero co przyszli, ale byli
też tacy, co siedzieli tu już od dobrych kilku godzin. Dosłownie, gdy tylko
pojawiła się na planie, podbiegła do niej asystentka reżysera, która była
niewiele od niej starsza. W dłoniach trzymała obszerny plik kartek, prawie
wypadający jej z rąk. Przycisnęła go bardziej do piersi, poprawiając na nosie
swoje prostokątne, zielonkawe okulary.
- Dobrze, że jesteś – wyrzuciła z siebie na jednym
wydechu. Podała jej do rąk jeden z pliczków, na którego środku, drukowanymi
literami był napisany nagłówek; ‘Requiem dla snu’. – Przejrzyj całość i idź do
garderoby. Rose już tam na ciebie czeka – i kończąc, zniknęła tak samo szybko
jak się pojawiła. Przepchnęła się między stojącymi montażystami na środku
pomieszczenia i kilku osobom też rozdała ich teksty.
Sonia przekartkowała powoli całą swoją rolę i westchnęła
pod nosem. Zgięciem kartki, zaznaczyła na stronie gdzie skończyła i odwracając się
na pięcie, ruszyła w kierunku swojej garderoby. Nacisnęła na klamkę i ostrożnie
weszła do środka.
Pierwsze co zobaczyła, to ogromne lustro. Potem odbicie w
nim swojej bladej twarzy, okalanej czarnymi, prostymi włosami. Usiadła przed
nim i na toaletce położyła scenariusz. Odgarnęła z buzi zbłąkane kosmyki i
zaczęła się powoli rozglądać po wnętrzu. Nikogo jeszcze nie było, a przecież
Rose miała na nią tutaj czekać. Musiało jej coś wypaść.
Nie wiedziała ile czasu minęło. Może zaledwie minuta, a
może trochę więcej. Nie liczyła, zapomniała swojego zegarka w domu i, kiedy
drzwi za nią ponownie się otworzyły, uśmiechnęła się do lustra. Wysoka kobieta
o okrągłej twarzy, uśmiechnęła się zdawkowo i stanęła za nią, biorąc między
swoje palce jej włosy.
- Czarne? – zapytała, przyglądając się najpierw jej
włosom, a potem patrząc wprost w jej twarz odbitą w lustrze. – Niech będą.
Najwyżej odeślą cię do poprawki – powiedziała, a potem obróciła ją na obrotowym
krześle do siebie twarzą. Popatrzyła na nią krytycznym wzrokiem i chwyciła do
rąk jeden z wielu, jasnych pudrów.
*
20. sierpnia 2010r., Kraków, Polska.
- Minęły dwa lata. Dwa długie, ciągnące się lata,
które trwały niczym nieskończoność. Miałem wrażenie, że wszystko co mnie otacza
tkwi w miejscu, a ja próbuję się wyrwać i móc biec, ale coś wciąż mnie trzyma.
Trzyma i nie chce puścić. Uważałem, że czas zatrzymał się, a ja choć robię
wszystko, on nadal stoi.
Przez te dwa lata wegetowałem, byłem niczym wycięty z
życia, które toczyło się, a ja nie miałem nad nim żadnej władzy. Stałem w
miejscu, patrząc, jak czas przelatuje mi przez palce paradoksalnie zatrzymując
się i nie chcąc minąć.
31. marca 1999r., Los Angeles.
Jared któregoś dnia nie wytrzymał.
Był zły, rozwścieczony i jedyne na co miał ochotę to
rozwalić coś w drobny pył. Wpatrywał się w swoje dłonie jak mu zaczynają drżeć
i czuł, jak krew pulsuje w skroniach. Miał dość docinków Matta, że jest zwykłym
nieudacznikiem i pasożytem.
Wziął wtedy kilka głębszych wydechów, by uspokoić się i
już dłużej nie dawać się sprowokować. Nie mógł na to się godzić. Nie mógł
pozwolić, żeby z niego szydzili.
Miasto Aniołów było dla niego miastem spełnienia marzeń.
Od tych najmniejszych po te największe, o których nawet nie miał odwagi mówić.
Jeszcze pamiętał, że kiedyś nagrał swój pierwszy film, który został pochwalony
i… tylko pochwalony. Nie pokładał w tym żadnej nadziei, że film to coś, co
otworzy mu drzwi, a wszystkie niepowodzenia, które przeżył spali za sobą niczym
mosty.
Nie, nie myślał tak, chociaż niektórzy łapaliby się
wszystkiego, co przyszło im pod ręce. On postawił na jedną kartę; uda się albo
nie.
Średniej wielkości nagłówek z tajemniczo brzmiącym
tytułem filmu ‘Requiem dla snu’ miał być początkiem czegoś nowego. Miał
otworzyć innym oczy i zamknąć usta. Był to tylko zwykły nieprzemyślany krok,
którego długie lata później nie miał się wstydzić, ale dziękować, że to on,
właśnie on zdecydował się i dał z siebie wszystko, zaciskając zęby i już więcej
nie uciekając.
Przesyłając swoje portfolio, stawiając się na jeden z
castingów, pokazał, że historia może dla innych obca, odległa i wcale ich
niedotycząca, jest mu bliższa niż mógłby sądzić. Bliższa, choć w tamtym czasie
chciał, żeby był to tylko wymysł autora.
Wtedy dostał swoją szansę, dla niego jedną z kolejnych
szans, której w tym przypadku nie mógł tak łatwo zmarnować.
Shannon chodził w tę i z powrotem po pokoju, z dosyć
zdenerwowaną miną. Co jakiś czas zerkał na swój telefon z nadzieją, że może
właśnie teraz zadzwoni. Nie dzwonił tak jak chciał, chociaż właściwie do końca
nie wiedział czemu. Może powiedział za dużo albo coś poszło nie tak? Tego
właśnie się obawiał, że źle go zrozumiano.
Takie chwile jak ta, gdy wszystko było dla niego jedną,
wielką niewiadomą, sprawiały, że nie potrafił usiedzieć w miejscu. Musiał coś
robić, cokolwiek!, chociażby nawet chodzić bez celu w kółko.
Matt odpalił kolejnego papierosa i przyglądał się
kumplowi z lekkim zaciekawieniem. Starał się go ignorować, choć w którymś
momencie, to ciągłe chodzenie z miejsca na miejsce, zaczynało go po prostu
wkurzać. W pewnej chwili, przełączył na kanał informacyjny i już nie zwracał
uwagi, na to, co wyprawia Shannon. Wpatrywał się w ekran, starając się
maksymalnie skupić na programie całą, swoją uwagę. Shannon dalej krążył bez
celu, aż w końcu usiadł w fotelu i podciągnął nogi do brody. Oparł głowę na
kolanach i ciągle czekał aż telefon zacznie dzwonić. Bezskutecznie.
- Nikt ci stary jeszcze nie powiedział, że trzeba być
cierpliwym? – Matt przeniósł swój wzrok z telewizora na niego. Shannon podniósł
oczy, a potem znowu je opuścił. Ponownie spojrzał na wyświetlacz telefonu. Nic.
Znowu. Kompletna pustka.
- Powiedziała, że zadzwoni – jęknął, wbijając palce w
swoje kolana. Ścisnął mocniej telefon, tak, że pobielały mu knykcie. Miał
ochotę roztrzaskać go o ścianę, ale zdając sobie sprawę z tego, że jak to
zrobi, na pewno już nie zadzwoni. Matt tylko pokręcił z politowaniem głową.
Spikerka w wiadomościach, przedstawiała bieżące nowości, które chcąc nie chcąc,
zaczynały go nudzić. Przełączył kanał na jakiś teleturniej. Shannon dalej
siedział skulony i patrzył się tępo w jeden punkt. Blondyn mimowolnie
uśmiechnął się pod nosem, kątem oka widząc, jak bardzo się w to wszystko
zaangażował. Nie przypuszczał, że aż tak go weźmie! Ten rozmarzony wzrok i
uśmiech, delikatnie rysujący się w kącikach ust.
- To niebywałe, jak postawiłeś Jareda do pionu – mruknął
pod nosem Matt, a Shannon nareszcie się ocknął. Jego oczy były trochę zamglone
i miał dosyć nieprzytomny wyraz twarzy. Musiał nie spać całą noc albo jeszcze
więcej. Chyba za bardzo się przejmował, co tylko odbijało się na jego zaspanym
obliczu.
- Swoim wyglądem był za bardzo przekonujący, żeby nie
dostać tej roli... – nie dokończył, bo właśnie w tym momencie rozdzwonił się
jego telefon. Jak oparzony zerwał się z miejsca i nawet nie patrząc kto dzwoni,
odebrał od razu.
Wyraz jego twarzy zmieniał się szybko. Z początkowej
radości, w stopniowe zrezygnowanie, aż do końcowej, bardzo widocznej irytacji.
Zamienił kilka, ostrych słów i się rozłączył. Usiadł z powrotem w fotelu,
rozkładając się wygodnie. Matt patrzył na niego zaskoczony, nie wierząc w to,
co przed chwilą usłyszał. Przecież tak niecierpliwie czekał na ten telefon, a
swojego rozmówcę spławił jakąś wiązanką przekleństw. Mógłby przysiąc, że nie tego
się po nim spodziewał i przez ten czas, jak go znał, myślał, że postąpi trochę
inaczej. Na pewno nie tak lekkomyślnie.
Shannon tylko się uśmiechnął, a Matt jeszcze szerzej
otworzył oczy. Nic nie powiedział, ale widząc zdziwioną minę przyjaciela,
roześmiał się perliście.
- To był Jared, idiota nie potrafi trafić do studia –
zaczął, patrząc uważnie na Matta. – Chyba nie myślałeś, że będę tak wyklinać na
nią... – uniósł jedną brew do góry, a Matt nieśmiało pokiwał twierdząco głową.
Shannon ponownie się uśmiechnął i skrzyżował ręce na piersiach. Jak zawsze to
robił, położył swoje stopy na stoliku, zasłaniając tym całą widoczność na
ekran. Zbytnio się tym nie przejął, bo widok zmieszanej twarzy Matta, cały czas
powodował na jego ustach, wciąż błąkający się uśmiech.
Zamknął drzwi, a potem jeszcze raz nimi trzasnął, bo
zamek nie chciał zaskoczyć. Przeklął sam do siebie pod nosem, okrążając auto i,
wszedł przez duże, oszklone drzwi do budynku. Rozejrzał się po nim lekko
spłoszony i chwilę musiał się zastanowić, gdzie tak dokładnie chce iść.
Gdy w końcu znalazł drogę, którą powinien pójść, wpadł na
kogoś i nawet nie odwracając się w jego kierunku, wyminął go zgrabnie. Jared
oparł się plecami ściany i spoglądając to w przód, to w tył, dopiero chwilę
potem ruszył z miejsca. Nigdy nie pomyślałby, że jego sprawy tak się potoczą, a
co najlepsze, że właśnie w tym miejscu, rozpocznie jeden ze swoich etapów,
wspinania się na szczyt. Który jednocześnie sprawi, że spadnie na samo dno.
Czasem miał wrażenie, że śni, śni tak realnie i mocno, co
było czymś tak pięknym, że aż nieprawdziwym... Ale gdy budził się każdego ranka
i to wszystko zostawało na swoim miejscu, wrażenie sennego marzenia przemijało,
a rzeczywistość zaczynała się pomału wyostrzać. Otwierał wtedy okno na oścież i
opierając swoje dłonie o biały parapet, wdychał głęboko rześkie powietrze.
Przecierał swoje zaspane powieki, żeby móc tak po prostu zobaczyć. Aby po
dłuższej chwili, mimowolnie pozwolić wkraść się uśmiechowi na usta.
Dni mijały, a życie - choć zaczynał w to powoli wątpić -
toczyło się spokojnie i gładko sunęło naprzód. I bez większych pytań na ustach,
po prostu czekał na to, co miało się za chwilę stać.
Nie zapomni na długo tego momentu, tego, jak Shannon
prawie siłą, wyrzucił go z domu tylko po to, aby teraz mógł znaleźć się na tym
korytarzu i kroczyć z taką lekkością, jak jeszcze nigdy. By za kilka - może
trochę więcej - lat, dziękować mu za to, co do końca – jak zwykle – mu się nie
podobało. Jego sceptyczne podejście do wszystkiego, bardzo niechętnie zaczynało
ustępować wierze. Wierze w samego siebie i w swoje marzenia. W to, że świat nie
kręci się tylko wokół niego, a on sam nie jest najważniejszą osobą.
Przeczesał palcami włosy, które od razu opadły mu z
powrotem na oczy. Odepchnął się od ściany i kierując się do wejścia, wszedł na
plan, gdzie było tak głośno, że przez chwilę miał wrażenie, że znalazł się w
samym centrum jakiegoś tajfunu. Próbował przejść niezauważonym, ale gdy drzwi
tylko zdążyły się za nim zamknąć, jedna z dziewczyn zamachała mu papierzyskami
przed nosem, które potem dostał do rąk.
- Trzy minuty spóźnienia, panie... – zawahała się,
kartkując jakiś notatnik. – Panie Leto. Nie tolerujemy spóźnień. Kandydatów na
pańską rolę mamy jeszcze kilku – asystentka Charlotte - jak zdążył odczytać
znaczek z jej koszulki - spojrzała na niego spod swoich szkieł. Przełknął
zdenerwowany ślinę, przygryzając dolną wargę, a potem poczuł, że popycha go w
nieznanym mu kierunku.
- Nie potrafiłem trafić na plan... – wydukał, ale
zauważając, że prawie wcale nie słucha jego wyjaśnień, po prostu zamilknął.
Szli w całkowitej ciszy, a dziewczyna obok niego, naprędce kartkowała swój
zeszycik. Choć nie miał pojęcia po co tak naprawdę to robi, uznał to w gruncie
rzeczy za całkowicie zbędne. Wystarczyło przecież, że tu po prostu był i jednak
nie rozmyślił się w ostatniej chwili, jak miał zamiar jeszcze wczoraj.
- Proponuje zainwestować w mapę miasta – odpowiedziała mu
po chwili z lekką ironią w głosie. Teraz już wiedział, że nie będzie jej darzyć
zbytnią sympatią. Otworzyła mu przed nosem drzwi i wepchnęła bez ceregieli do
środka. Dopiero jakieś pięć sekund później, włączyła światło, które tak go
oślepiło, że musiał zasłonić na moment twarz. Zamrugał szybko i usiadł na
wskazanym miejscu.
Uśmiechnęła się do niego, co trochę go zdziwiło po tym,
jak go przywitała. Podstawiła mu pod nos jakiś arkusz, który miał wypełnić.
Szybko prześledził wzrokiem jego treść; data urodzenia, numery, podpis, zgoda
na przetwarzanie danych i inne mniej istotne rzeczy.
Stała nad nim, dopóki nie napisał i nie złożył na samym
końcu swojego podpisu. Jej czerwone, rażące paznokcie stukały o blat, co tak
naprawdę zaczynało go rozpraszać i już, już miał ochotę powiedzieć, żeby w
końcu przestała, ale ostatecznie ugryzł się w język.
- Zaraz zjawi się tutaj ktoś, kto cię ucharakteryzuje. Za
godzinę zaczynamy zdjęcia, tylko nie spóźnij się... a czas na fajkę będziesz
mieć potem – dodała, kiedy otworzył usta i chciał coś powiedzieć.
Miał nieodparte wrażenie, że czyta mu w myślach.
*
Zrzuciła ze stóp swoje szpilki, które przewróciły się na
bok. Posunęła je nogą pod krzesło, na którym siedziała i oglądając się jeszcze
raz w lustrze, stwierdziła, że wcale nie wygląda tak blado jak na początku.
Uśmiechnęła się do siebie, żeby dostać sobie otuchy, bo właściwie nigdy w życiu
nie znalazła się w takiej sytuacji jak ta. Sonia mogła uznać to nie tylko jako
debiut w swojej ‘karierze’, ale też w całym swoim życiu. Dostała tą role tylko
dlatego, że w poprzednim filmie, w którym zagrała jakąś mało ważną postać, pokazała
na co ją stać. Rola trwała nie dłużej niż trzy minuty, ale była na tyle
wyrazista, że została zauważona.
Splotła dłonie na kolanach i czekała. Właściwie nie
wiedziała na co. Może na to, aż ktoś po nią przyjdzie i powie, że teraz jest
jej czas, choć doskonale wiedziała, że zdjęcia zaczynają się dopiero za jakieś
trzydzieści minut.
Nie lubiła czekać, nie wiedziała co ma wtedy robić i jak
zabić czas, który dzielił ją od tego, co miało nadejść. Popatrzyła na swój
telefon, leżący na blacie. Aż dziwne, że do tej pory wcale nie zadzwonił.
Podświadomie miała nieodparte wrażenie, że dzisiaj stanie się coś... coś, czego
nigdy nie miała się spodziewać. To już nie o to, że od przeszło pół roku jej
życie przypominało jedną, wielką katastrofę, która powoli prowadziła ją do
nieuchronnej zguby.
Wszystko na pokaz.
Wyuczony, sztuczny uśmiech i przywdziana maska, pod którą
dopiero było widać jej prawdziwe ‘ja’ i silne uczucia, co targały nią tak
bardzo, że myślała, że już nie wytrzyma. Te emocje, które towarzyszyły jej, gdy
zaciskała mocno zęby, a mimo to z oczu nadal płynęły łzy. Choć się starała, a
wychodziło jej to z dnia na dzień coraz łatwiej, była odporna. Całkowita
znieczulica do otaczającego ją świata, tak nią zawładnęła, że w którymś
momencie, zdała sobie sprawę, że mimo tych uśmiechów i pogodnego nastawienia,
zgubiła w tym wszystkim siebie. I nie wiedziała czy będzie tak jak sobie
wymarzyła. Coraz częściej miała wrażenie, że jest taką rysą na szkle, która
mimo wszystko wtapia się w całość, potrafiąc współgrać i tworzyć idealną
jedność.
Westchnęła.
Odwróciła wzrok i podniosła się na równe nogi. Powolne
kroki, przeszły w coraz szybsze, aż w końcu wypadła na sam środek korytarza.
Instynktownie odwróciła się do tyłu, słysząc za sobą jakieś szmery. Może jak
zwykle się przesłyszała albo jednak miała racje. Zignorowała to, ale ciekawość
pozostała.
W chwili, gdy obróciła się w kierunku, w którym
zmierzała, ktoś otworzył parę milimetrów przed jej nosem drzwi. Zatrzymała się
jak sparaliżowana i zachłysnęła powietrzem. Zza drzwi wyłoniła się znajoma
postać, na której widok, jeszcze głębiej wciągnęła powietrze do płuc.
- Co. Ty. Tu. Robisz? – dukał Jared, patrząc na Sonię
stojącą obok z scenariuszem w ręce. Jej długie włosy, opadały na ramiona, które
odgarniała cały czas za uszy. Podniosła wzrok i lekko, prawdę mówiąc, z
całkowitym wymuszeniem, uśmiechnęła się do niego. Nawet przez myśl nie przeszło
mu, żeby odwzajemnić uśmiech.
- Mogę zapytać o to samo ciebie – mruknęła pod nosem i
chciała go wyminąć, ale zagrodził jej przejście, stając centralnie przed nią. –
Przesuń się – syknęła zniecierpliwiona, a on dalej stał jak wryty w ziemie, nie
dowierzając, że spotkali się właśnie tutaj.
- Jak to możliwe...
- Gdybyś zechciał ze mną rozmawiać, może byś wiedział
wszystko. A tak – zrobiła pauzę. – A tak, tak to nie wiesz nic.
- Sugerujesz – złapał ją za nadgarstek i zacisnął na nim
mocno palce. Wpatrywała się wprost w jego oczy, nie kryjąc rosnącego w nich
gniewu. Jej brązowe tęczówki znacznie pociemniały. – Że zapomniałem o tobie?
- Sam sobie to wytłumacz... – zaczęła, nie spuszczając z
niego wzroku. Odwrócił głowę w bok, nie potrafiąc znieść widoku jej oczu.
- Nie muszę – uśmiechnął się lekko, co ją zdziwiło, a
potem rozluźnił palce na tyle, że wyrwała swoją rękę z jego uścisku.
- Skoro nie musisz, to ja też nic nie muszę –
powiedziała. – To chyba nie będzie zbyt dobra współpraca, kochany –
zironizowała, ściskając kurczowo kartki. Minęła go, ocierając się delikatnie o
jego ramię. Automatycznie obrócił się na pięcie i śledził jej oddalającą się
sylwetkę. W myślach powoli liczył; raz, dwa, trzy... gdy doliczył do
trzech, odwróciła się przez ramię i posłała mu wciąż wściekłe spojrzenie.
Zapłakana twarz i smutne oczy, ukryte za maską wiecznie
uśmiechniętego błazna. Myślałeś, że nie ma ideałów? Masz racje, ich
nigdy nie było, ale są ludzie nazbyt ospali, aby zauważyć jak wiele jest w nich
braków.
Wiecznie zamykają oczy, by nie widzieć rysy na lustrze, rysy,
którą są oni sami.
Ci ludzie są jak zaśniedziała niegdyś srebrem połyskująca
waza, będąca wierną kopią antycznego pierwowzoru. Wyidealizowany antyk pełen
cnót i szlachetne srebro, wszystko traci swoją wartość przy człowieku.
___
*-This One For You- Jacob Miller, Matt Naylor, Steven Stern, tytuł też.
cz istnieje możliwość, żeby wszyscy co przeczytali napisali mi chociaż 'ja'? :)
cz istnieje możliwość, żeby wszyscy co przeczytali napisali mi chociaż 'ja'? :)
Nie no robię spam -.- ehh, jestem parę rozdziałów do tyłu, chyba trzy i nie mogę tego przeboleć w następnym tygodniu siadam i czytam zaległości :) a na razie mogę oznajmić, iż u mnie nowy?
OdpowiedzUsuńthis-is-love-30stm.blogspot.com
Ile bym oddała, żeby pisać tak cudownie jak Ty...
OdpowiedzUsuńrozdział świetny, zresztą jak zawsze. Już tak przyzwyczaiłam się do wysokiego poziomu Twojego opowiadania, że jak czytam inne, to przestają mi się podobać...
Uwielbiam Sonię, to jaka jest i jak wyraża siebie. Polubiłam też Emily, ale wszystko się może zmienić.
Czekam na Jareda który wreszcie zapłaci za krzywdy wyrządzone innym.
Pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg :)
ja =)
OdpowiedzUsuńna własne twoje życzenie - ja xd
OdpowiedzUsuńdziękuje :) myślałam, że pisze "do ściany" :)
UsuńMICHAŁ
OdpowiedzUsuń