AKTUALIZACJA

Prawdopodobnie nikt tu nie wchodzi poza mną raz na miesiąc i jakimś zbłąkanym wędrowcem, ale chce powiedzieć, że cała lista odcinków WRÓCIŁA. Można czytać to opowiadanie jeżeli ktoś zapragnie do woli, za moją całkowitą zgodą.

Czasem jeszcze tęsknię.

poniedziałek, 23 marca 2015

17. I believe it's meant to be, darling. Watch you when you aresleeping, you belong with me

8. grudnia 2002r., Phoenix, Arizona.

James Walker jak każdego poranka, zaparzył sobie kubek mocnej kawy i usiadł przed pójściem do sądu, w swoim ulubionym fotelu. Tak, jak zwykle to czynił włączył swój już nie najnowszej jakości telewizor i usadowił się wygodnie. Zaczął przerzucać kanały, zmieniając je byle jak, nie potrafiąc trafić na nic sensownego, co przykuło by jego uwagę.
Na kanale trzynastym puszczano akurat najnowszy teledysk kogoś, kogo pierwszy raz dopiero mógł usłyszeć. Kogoś, kogo na pierwszy rzut oka przecież nie znał, nie miał pojęcia kim jest i skąd dziwnie kojarzy rysy. Zmrużył oczy, przypatrując się twarzy wokalisty. Gdy do niego dotarło, że to jest on, ten z którym walczył o mieszkanie jeszcze tak niedawno, nie potrafił uwierzyć w to, co widzi. Ale przecież to nie było kłamstwo ani senny majak.
- Nie - mruknął do siebie. - To nie może być ten, któremu zabrałem mieszkanie. To nie jest on... - powtarzał, chociaż to i tak było na nic.
Tamtego dnia Jared nieświadomie i z całkowitą satysfakcją, spowodował, ze James Walker, prokurator naczelny sądu stanowego w Phoenix; ten, który sprawił, że musiał pożegnać się z tym miastem na zawsze, wstrzymał oddech i długo nie potrafił uwierzyć w to, co zobaczył dosłownie przed chwilą.

 Tydzień później, 14. grudnia 2002r., Chicago, Illinois.

Stop klatka.
Klaps uderzył, a scena musiała się zatrzymać na moment. Cały sztab stażystów, w scenie, która akurat kręcili zrobił sobie przerwę na lunch, a reszta bardziej ważnych aktorów przeszła do kulminacyjnego momentu.
Wątek, kiedy jeden z mężczyzn, będący w całkowitym zamaskowaniu, przystawia jej pistolet do skroni i każe liczyć z nim do dziesięciu, kosztował ją mniej emocji, niż zagrała. Może po prostu robiła to machinalnie, musiała pokazać ten wewnętrzny strach, którego nie mogła zamaskować na zewnątrz.
Udawać, grać, jak bardzo boi się o swoje życie, chociaż było to tylko czystą fikcją, która nigdy się nie zdarzyła i nie zdarzy. W końcu tego od niej wymagali, tej profesjonalności, tego poświęcenia się dla roli, w którą się wcielała.
Zamknęła oczy, zaciskając usta w wąską kreskę, czekając aż nastąpi ostateczny ruch i będzie musieć upaść nieprzytomna. Chociaż w planie tego nie było, miał zaraz wbiec jej filmowy przyjaciel i uratować ją.
Zimna stal broni, która wciąż ocierała się o jej skórę, wcale nie była przyjemna. A gdyby tak... plan filmu nie był zwykłym filmowym planem, tylko życiem?
Co by pomyślała, zanim padłby ostatni strzał, będący tym jedynym? Czy zdawała sobie sprawę, że może już nigdy nie powiedzieć tego, co zaczyna czuć? Czy w końcu, jej skostniałe serce miało zabić szybciej... chociaż raz, ten jedyny?
Chociaż jakiś czas temu wydałoby jej się to dziwne, ale pierwszą osobą, o której pomyślała, był właśnie On. Mając wciąż zamknięte oczy, wracała pamięcią do pewnych momentów, wydarzeń, chwil...
Musiała przyznać, że kochała w nim ten słodki, szeroki uśmiech; kochała to jak kłócił się z nią; kochała to jak spuszczał głowę za każdym razem, kiedy spoglądała w jego stronę i to, jak ukradkiem pożerał ją wzrokiem, kiedy nie patrzyła. Kochała kawę z cynamonem, którą robił lepiej niż nowojorskie kawiarnie; kochała jego tandetne piosenki, wymyślane podczas kąpieli; kochała w nim to jak jednocześnie trzymał szklankę z piwem i papierosa w jednym ręku; kochała to, że zawsze odprowadzał ją wzrokiem do samych drzwi; kochała to jak przeżywał mecze piłki nożnej; kochała jego niechęć do pająków; kochała to jak ją dotykał, całował, choć udało mu się to tylko kilka razy, szeptał jej imię i to jak zawsze na nią czekał.
Kochała w nim jego wszystkie zalety i na dokładkę, te najdurniejsze wady też w nim kochała.
Tylko co z tego skoro wszystko spieprzyła? Jak miała to naprawić po tym, co mu nagadała? O tym, że nic nie mają, że między nimi nic nie będzie? Jak miała sprawić, żeby jej wybaczył i zrozumiał, że niczego na święcie nie pragnie tak mocno, jak jej? Jak miała mu powiedzieć, że zakochała się w nim na zabój i bez pamięci? Nawet nie wiedziała gdzie on się teraz może podziewać!

W tym samym czasie, Los Angeles, Kalifornia.

Gmach sądu nie zapraszał go do środa prawie w ogóle. Poszedł tam tylko dlatego, że musiał. A wcześniejsza rozprawa niczego sensownego nie wniosła, bo Mary o niej najnormalniej w święcie zapomniała albo sobie ją zlała. Nawet jak zadzwonił do niej i się odezwała, miał wrażenie, że była po prostu tak zalana, że nie była w stanie o własnych nogach tam przyjść.
Teraz, gdy zobaczył ją oddaloną od niego, stojącą na samym końcu korytarza i patrzącą się w okno, niewidzialny kamień spadł mu z serca.
- Co to miało być?! Dlaczego nie przyszłaś?! – położył dłoń na jej ramieniu i szarpnął ją tak, że odwróciła się do niego przodem. Miała na sobie jak zwykle przeciwsłoneczne okulary, które założyła na głowę.
- Nie byłam w stanie.
- Tak myślałem – odetchnął, spoglądając do góry na wiszący zegar na jednej ze ścian. Dziewczyna popatrzyła na niego z ukosa. Odgarnęła włosy z twarzy za swoje uszy i już chciała coś powiedzieć, kiedy jedne z wielu drzwi się uchyliły. Kobieta ubrana w gustowną garsonkę rozejrzała się, a potem zniknęła z powrotem w środku.
- Właściwie chciałam to zakończyć – odezwała się, odchrząkując. – Tą całą sprawę.
- Nie rozumiem – skrzyżował ręce na piersiach, opierając się bokiem ściany. Mary rozejrzała się jeszcze raz dookoła. Jared śledził każdy jej ruch z niebywałą uwagą. Wypuściła powietrze głośno przez usta, a potem wciągnęła je ponownie.
- Bo to nie był zbyt dobry pomysł – zaczęła. – Takie szczeniackie zachowanie, a nuż się uda. Tak w ogóle to nie był mój pomysł, ale to nieważne. Mniejsza z tym! – odetchnęła.
- Ty naprawdę jesteś inna.
- Sam tak o mnie napisałeś! – przypomniała mu, ale dalej mówiła swoje: - Chciałabym to zakończyć – powtórzyła siebie sprzed kilku sekund. – Odwołać cały ten cyrk, który ci narobiłam właściwie tak bezpodstawnie. W sumie tam nic takiego nie ma, piosenka jak piosenka, mogło chodzić o każdego.
- Albo o wartości mentalne..
- Tak, tak – przytaknęła. – Więc...
- Do czego pijesz? – spytał, gubiąc się w tym wszystkim. Najpierw go oskarżyła, ignorowała, nie odbierała telefonów, a gdy w końcu chciał się z nią spotkać, wyłączyła komórkę na kilka dni i nawet nie oddzwoniła. Już myślał, że skończy się na tym, że nawet jeśli przyleci z powrotem do Los Angeles, przyjdzie udając, że nic się nie stało, załatwią sprawę od razu i gładko.
Jak bardzo się przeliczył, kiedy Mary się nie pojawiła, na co w sumie był przygotowany. A to, że wyznaczyli drugą datę rozprawy, było mu bardziej na rękę, bo miał więcej czasu na wszystko; na myślenie o argumentach ‘za’ i ‘przeciw’ i lepszym przygotowaniu się. I mógł poświęcić swoją uwagę bardziej na koncertach, które tylko trzymały go w pionie.
- Wycofam oskarżenie – odpowiedziała, patrząc się na niego uważnie.
- Och, naprawdę? – zakpił, unosząc wyżej brwi ze zdziwienia. – Dopiero teraz? Nie za wcześnie? – drążył dalej, uważnie ją obserwując, jak zaciska zęby, jak jej szczęka się napina... Zastanawiał się po co to wszystko? Po co całe to przedstawienie... czy znowu ktoś pociąga za sznurki jego emocji, bawiąc się nim jak szmacianą marionetką, to tu, to tam... To znowu wbijając gdzieś szpilę...
- Daj mi skończyć! – odezwała się, nie wytrzymując. Jared zamknął usta, chociaż wcale nie było mu tak przyjemnie milczeć. Mary zaczęła wykręcać sobie palce pod różnymi kątami i słyszał strzelanie jej kości. – Inaczej niczego się nie dowiesz!
- Więc słucham cię – mruknął obojętnie. W końcu i tak nic na tym nie tracił czy ją posłucha, czy nie. A sam chciał znać prawdę, jak to naprawdę z tym wszystkim było. Bo jakaś przyczyna musiała być. Skutek już jest, a w czym leżała ta cholerna przyczyna, która spędzała mu sen z powiek? Która czyniła to, co czyniła, że znów czuł się jak na początku... Słaby, całkiem sam z kłodami rzuconymi pod nogi, które nawarstwiały się przed nim i piętrzyły niczym mur, który nie miał końca...
- Miałam umowę, a z tego jak z tego to się wywiązuję. A zwłaszcza z umowy z tą osobą, która mi pomogła w życiu jak nikt inny. Bez niej nie byłabym tym kim jestem i nie wiem jakbym skończyła – wypuściła wolno powietrze, oblizując suche wargi. – Zapewne w jakimś rynsztoku, bo ze mnie nic mądrego nie jest. Ale, mniejsza z tym... Miała do ciebie zadzwonić, chyba to zrobiła. Teraz tutaj przyleciała – pod wpływem tych słów aż go wzdrygnęło. – Poleciała do Chicago nagrywać swój najnowszy film, powinieneś się orientować gdzie, masz pewnie jakieś wtyki – mówiła, a miał wrażenie, że ktoś oblał go zimną wodą. To przecież niemożliwe. – Poprosiła mnie, żeby to wszystko zakończyć. Ja nie wiem co jest między wami, ale zależało jej bardzo, żeby to wszystko odkręcić i cofnąć, a jak jej na czymś zależy...
- Dziękuję – przerwał jej, po raz pierwszy uśmiechając się do niej radośnie. Może nawet chciał ją uścisnąć, ale spore się powstrzymał, uznając to za zbyt niestosowne, po tym wszystkim, jak do siebie się odnosili i w jakich napiętych stosunkach byli.
Już dłużej jej nie słuchał, uśmiechnął się na pożegnanie, rzucił kilka standardowych słów, a potem wyszedł z tego budynku tylko po to, żeby wpaść na zalaną popołudniowym słońcem ulice i wmieszać się w tłum śpieszących się ciągle gdzieś ludzi. Wsiadł do pierwszej, lepszej taksówki, która podjechała wprost pod jego nogi. Prawa jazdy jeszcze nie dostał i musiał się obchodzić ze wszystkim naokoło.
Podając starszemu kierowcy miejsce studia nagrań, gdzie miał spotkać się z chłopakami, dogadując jakieś sprawy, o które... chyba sam się tak naprawdę prosił. Chciał zabić nimi czas, a skoro wrócili na te kilka dni do L.A...

To był tak naprawdę impuls. Bo jak wytłumaczyć to, że zaraz po kręceniu zdjęć nie pojechała do siebie, tylko wsiadła w taksówkę. Wbiegła do mieszkania, prawie potykając się o swoje nogi. Po raz kolejny klęła o to, że założyła tak wysokie szpilki. Złapała w biegu dokumenty, kilka ubrań, które nieporadnie wkładała do swojej torebki. Nie wiedziała co do końca robi, chociaż była tego przecież pewna. Działała pod wpływem takich emocji, które nią ogarnęły, że na moment musiała usiąść i się uspokoić.
Czy dobrze robi? Czy nie jest za późno? Czy nie wygląda to, jak zwykły akt desperacji, który miałby nią kierować? Ale to nie mogło tak wyglądać, skoro serce przyśpieszało jej na samą myśl, a nogi miękły na każde wspomnienie. Sonia nie mogła być tego wszystkiego bardziej pewna niż właśnie dzisiaj, bo dzisiejszy dzień miał być jednym z tych, które wprowadzają rewolucję. Do jej świata, do wszystkiego, co miało stać się potem. Bo nic już nie miało być takie samo.
Chwilę później zarzuciła na siebie cienki płaszcz. Pod spodem miała niebieską sukienkę, która sięgała jej tylko do połowy uda. W Los Angeles temperatura dochodziła do dwudziestu stopni w grudniu i nie mogła pozwolić sobie na kożuch. To nie było Chicago, gdzie termometr wskazywał zero.
Odetchnęła. Przetarła dłonią twarz, jeszcze raz głęboko oddychając. Nabrała powietrza do płuc, starając się wyciszyć. Musiała trzeźwo myśleć. Co zrobić, gdy wysiądzie na lotnisku na pasie startowym w Los Angeles, co później uczynić, gdy będzie łapać jedną z wielu żółtych taksówek. Nie mogła być pewna, że jest wciąż w tym mieście, bo wszystko mogło się przecież już zmienić. Mógł wyjechać, mógł zostać, mógł równie dobrze być gdzieś w trasie.
Gdy wysiadła na lotnisku zalanym popołudniowym słońcem, po raz pierwszy od tak dawna czuła, że robi słusznie, że nic nie jest błędem. Kiedy stała przy krawędzi chodnika, czekając na taksówkę, napełniała ją jakaś wewnętrzna siła. Nie miała pojęcia skąd to się wzięło, ani jaki był tego sens, ale przystała na to z ochotą. Już siedząc w taksówce i rzucając nazwą wytwórni płytowej, nawet nie wiedziała czy zastanie tam kogokolwiek, ale to nie miało teraz najmniejszego sensu. Mogła próbować do skutku, jak nie tu, to gdzieś indziej. A adres chyba jeszcze pamiętała...
Uprzejma dziewczyna wskazała jej drogę do studia nagrań, na co kiwnęła tylko szybko głową. Serce jej biło jak oszalałe, miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi. Musiała się uspokoić, wziąć głęboki wdech i przestać wariować.
Z tego wszystkiego nawet nie złapała windy, chociaż otworzyła się przed jej nosem. Wspięła się schodami na drugie piętro, a potem szukając odpowiedniego numeru drzwi, uspokoiła swój przyspieszony oddech. Kiedy znalazła się jakieś trzy metry od drzwi, ze studia wyszedł Shannon razem z Mattem, a kiedy ją zauważyli, spojrzeli po sobie zaskoczeni.
- Nie pytajcie – wysapała do nich obydwu, a Shannon uśmiechnął się lekko.
- Powodzenia – rzucił, kiedy ją minęli, na co odwróciła się. Wzięła głęboki wdech, a potem wypuściła przez zęby powietrze. Nacisnęła delikatnie na klamkę, która od razu puściła. Nie musiała się wcale rozglądać, żeby go znaleźć. Siedział do niej odwrócony bokiem, pisząc coś szybko na kartce. Wstrzymała automatycznie oddech, serce znowu jej zaczęło mocno bić, ale teraz już nie starała się opanować.
- Ja już dłużej tak nie mogę – zaczęła, a drzwi zatrzasnęły się za jej plecami. Spojrzał na nią od razu, zrobił większe oczy. Nie spodziewał się, że ją jeszcze kiedykolwiek spotka. Podniósł się z miejsca, upuszczając długopis. – Nie potrafię. Nie umiem, nie wiem co się ze mną dzieje, ale nie mogę inaczej... – w jej oczach zalśniły łzy, które starła rękawem swetra. To działo się jak w przyspieszonym tempie. Jeszcze przed chwilą stała oparta drzwi, a teraz ścisnęła dłonie na kołnierzu jego koszuli. Wpatrywała się wprost w jego twarz, a po jej policzkach skapało kilka łez. – Ja już nie wiem nic, ale proszę, nie zostawiaj mnie. Ja... – pociągnęła nosem. – Ja ciebie potrzebuje... proszę, Jared... – wyciągnął dłoń i koniuszkiem palców starł łzy z jej policzka. W dalszym ciągu się nie odezwał, wpatrując prosto w jej brązowe tęczówki. – Nie zostawiaj mnie, nie teraz... – znowu wytarł samotnie toczącą się łzę. - Byłam idiotką, skończoną idiotką... Jezu, jestem nią nadal, jak mogłam uciec, to chyba mam naprawdę we krwi, Boże tak bardzo cię przepraszam... Teraz możesz mnie stąd wywalić, ale chciałam, żebyś to wiedział... Ja nawet nie umiem okazywać uczuć – przysunął swoją twarz do jej, a potem poczuł jak wpija się w jego wargi. Najpierw delikatnie, a potem coraz zachłanniej. Wplótł swoje palce w jej blond włosy, przyciskając ją bardziej do siebie, a potem mimowolnie popchnął ją w kierunku konsoli do nagrywania. Teraz tak naprawdę nie liczyło się nic. Jego dłonie zaczęły błądzić po jej ciele, a niebieska sukienka, którą miała na sobie, niebezpiecznie podwinęła się do góry. Położył dłoń na jej kolanie, którą przesunął trochę do góry. Nie przerwała mu, kiedy jego palce wspinały się coraz wyżej. Odkleiła się od niego, a potem podniosła powieki do góry. Jego oczy były wciąż pytające.
- Nie przestawaj – położyła swoją małą dłoń na jego i przesunęła ją jeszcze wyżej. Posadził ją, nachylając się jeszcze bardziej nad jej twarzą. Dalej trzymała swoją dłoń na jego dłoni, a potem uśmiechnęła się lekko. Mokre ślady łez wyschły już na jej policzkach, a tusz uroczo rozmazał się jej dookoła oczu. Pociągnęła go z powrotem do siebie, znowu dosięgając jego ust.
- Chciałabyś? – spytał, odzywając się po raz pierwszy.
- Może...
Uśmiechnął się, słysząc w jej głosie lekkie poirytowanie. Nawet teraz, pragnąc go całą sobą, nie umiała wyzbyć się dumy. Był zdecydowany złamać jej upór. Zaczął całować jej pełne usta, dotykać jej roztrzepanych, długich włosów, a drugą dłonią przesuwać się jeszcze wyżej po jej nodze. Po chwili już wiedział, że Sonia toczy walkę z samą sobą, nie z nim. Powoli smakował jej ust, czując rosnące podniecenie. Teraz już nie był pewien, kto nad kim panuje.
Niebieska sukienka Soni miała guziki z przodu, które od dołu zaczął z radością odpinać, odsłaniając jej ciało. Wreszcie dotarł do bielizny i nagle coś go ścisnęło za serce. To nie jest znowu sen?
- Jared? – spytała, próbując odgadnąć, co czuje. Westchnął ciężko. Sonia bała się, że się od niej oddali, ale była w błędzie.
- W porządku – odparł i zaczął delikatnie zsuwać materiał koronki. Zapraszająco rozszerzyła nogi, na co przystał od razu. Krew uderzyła mu do głowy, kiedy jej ręce zaczęły majstrować przy jego spodniach. Było to tak nieporadne, że aż urocze. Zagryzła wargę, czując jego gorące usta na swojej szyi i oparła ręce na różnych przyciskach, które sama nie wiedziała do czego służą. Chyba w tamtej chwili nawet nie wiedziała, że włączyła nagrywanie dźwięku.
Podniósł głowę i zajrzał w jej błyszczące oczy. Była absolutnie piękna, dla niego idealna. Wdychał podniecający zapach jej skóry, który należał już tylko do niego. Nigdy przedtem nie pragnął tak żadnej kobiety, od żadnej nie oczekiwał tego, co dostawał od Soni, bo ona dawała mu siebie.
Oplotła jego biodra nogami, czekając aż to się stanie. Wszedł w nią jednym ruchem, wdychając rozgrzane powietrze z jej ust i słysząc jej coraz głośniejsze pojękiwanie. Szeptała błagalnie, łapiąc go za ramiona i wpijając w nie palce. Z każdym kolejnym ruchem bioder, powietrze między nimi stawało się gęściejsze, duszniejsze i widział, jak między nimi przeskakują iskry. Nie przerywał, czuł jak jej ciałem wstrząsają dreszcze, jak powoli zatraca się w tym. Pocałował ją długo i namiętnie, starając zapamiętać się smak jej rozpalonych ust. Jej palce coraz mocniej zaczynały się wbijać w jego plecy, aż w końcu pozbył się wszelkich myśli i nagle świat zawirował.
Dopiero do niego zaczynało wszystko docierać, kiedy poczuł jej zęby wbite w jego ramię, a potem przeciągłe, stłumione warknięcie. Nagle ciszę przerwał krótki krzyk rozkoszy. Przytulił ją mocno do siebie, a jej przyspieszony oddech słyszał bardzo wyraźnie. Pozapinał się, biorąc ją na ręce i usiadł z nią na jednym z stojących foteli, a wtedy dopiero popatrzyła się na jego twarz.
- I co teraz? – uśmiechnęła się.
- Zabieram cię do domu – powoli zapinała z powrotem swoją sukienkę, zerkając na niego zawstydzona. Odgarnął jej włosy z czoła, chcąc, żeby na niego znowu popatrzyła. – Chyba już ode mnie nie uciekniesz, co?
- Nie mam nawet zamiaru.


Gdy kilkanaście minut później, w końcu znaleźli się w jego mieszkaniu, zatrzasnęła za sobą drzwi. Przywarła do niego całym ciałem, całując znowu, jakby się bała, że zaraz się rozpłynie. Przycisnął ją do ściany, a ona zgięła nogę w kolanie, patrząc mu z prowokacją w oczy. Uśmiechnął się w kącikach ust, kiedy poczuł jej dłonie w swoich włosach.
- Nie tutaj.
- Wcześniej ci nie przeszkadzało – mruknął do jej ucha.
- Wcześniej to była wyjątkowa sytuacja – popchnęła go, a potem pociągnął ją w kierunku sypialni i położył wygonie na łóżku.
Zawisł nad jej twarzą, a Sonia pociągnęła go za łańcuszek, który miał na szyi. Nie pocałowała go, tylko spojrzała mu w oczy. Wszystko w jej wnętrzu buzowało, uczucia się ożywiły jeszcze bardziej niż to było możliwe. Badała powoli jego twarz; śmiejące się do niej niebieskie oczy, lekki uśmiech, który powodował szybsze bicie serca. Jej organizm współgrał z jej uczuciami. Wreszcie.
- Będziesz mnie kochał? - zapytała, nie spuszczając z niego oczu. Jego dłoń błądziła po jej odsłoniętej łydce, ale gdy zadała to pytanie, to się zatrzymała.
- Powiedziałem ci już.
- Powtórz - szepnęła. - Proszę...
- Kocham cię od tak dawna, a ty jeszcze potrzebujesz potwierdzenia - mruknął, sunąc nosem po jej szyi.
- Muszę być pewna w co się pakuje - odpowiedziała, a w odpowiedzi usłyszała stłumiony śmiech. - No co?
- Nic, nic.
- Będziesz zawsze obok? - zapytała, gdy zaczął ponownie rozpinać jej sukienkę.
- No wiesz, trasa, koncerty... - zaczął wymieniać. - To mnie trochę ogranicza.
- Wiesz o co mi chodzi - chciała, żeby spojrzał jej w twarz. - Jared...
- Jak mógłbym nie być? - to chyba ją nie przekonało. - Będę.
- To jest to samo łóżko...?
- Tak, to samo, na którym mnie oskarżyłaś o wykorzystanie i wszystko inne... Mogę o coś zapytać?
- Wal.
- Czy ty już wtedy, no wiesz, coś... do mnie?
- Chyba tak - przyciągnęła go jeszcze bliżej, tak, że stykali się nosami. Skradł jej jeden, długi pocałunek z jej pełnych warg. A potem znowu przeszedł do rozpinania jej niebieskiej sukienki.
Uśmiechnęła się przez pocałunek, odgarniając mu za długie kosmyki z twarzy. Zamruczała zadowolona, kiedy pozbawił ją ubrań, a sam chwilę później dołączył do niej kompletnie nagi.
Kochali się długo i namiętnie, powoli poznając swoje ciała. Badali siebie nawzajem, chcąc zapamiętać każdy szczegół. Chciał sprawić, żeby czuła się przez niego kochana, żeby czuła tą miłość jaką ją darzy. Żeby wszystko było w końcu na swoim miejscu.

Gdzieś między wierszami tego wszystkiego, byłem też ja. Ten, który nigdy nie zapomniał i nigdy nie żałował i, który mimo wszystko i wszystkich starał się żyć własnym życiem. Chociaż czasami bolało, czasami chciało się powiedzieć dość i rzucić tym wszystkim, ale był tam zawsze ktoś, kto mówił stop.
Ciągnął za rękę, kiedy byłem bliżej krawędzi, nie pozwalając mi już nigdy upadać. Bywały chwile załamania, ale show musiało trwać dalej. Nie mogłem pokazać, że po tylu latach, dam się złamać, a nawet jeśli... dzielnie stawiać czoła i iść na przekór przeciwnościom.
Nikt przecież nie zdał sobie sprawy, jak mało czasu mamy. Nikt nie powiedział, że Początek jest Końcem, a Koniec już nie koniecznie nowym Początkiem.


*
16. grudnia 2002r., Las Vegas, Nevada.

Dodatkowy koncert, który odbył się w Las Vegas miał być ostatnim przed dwutygodniową przerwą. Potem miało być ich jakoś siedem, może w porywach do dziesięciu. W każdym razie koncert jak koncert, ale ten miał być nieco inny, może też nazwany tym z serii ‘wyjątkowych’. Nie miał być kameralny, na określoną liczbę osób, miał być po prostu zwyczajny, ale tak nie do końca...
- Jesteś pewny, że przyjechała na ten koncert, tak jak ją poprosiłeś? – zagadnął Jared do Matta, kiedy stroił swojego Artemisa. Pytany podniósł na niego swoje oczy i odchrząknął.
- Powinna być – odparł, zajmując się strojeniem swojego basu.
Kilkanaście minut później wyszli na scenę. Tak jak zawsze. Najpierw światła zgasły, poleciało intro, a dopiero później zrobiło się bardziej widocznie i wszyscy zebrani mogli zobaczyć cały zespół. Zaczęli od ‘End of the beginning’, potem zagrali jeszcze dwie, aż w końcu Jared przestał śpiewać i odwrócił elektryka do tyłu.
- Zostałem poproszony, bo mój kolega Matt chciałby coś ważnego nam wszystkim powiedzieć – zaczął powoli, rozglądając się twarzach ludzi. – Nie dam mu mikrofonu, bo mógłby mi go nie oddać – uśmiechnął się do Matta po swojej prawej stronie. – Czy jest tutaj Libby? – zawołał, patrząc bardzo uważnie po wszystkich. Publiczność zaczęła między sobą szeptać i odwracać głowy we wszystkich kierunkach, szukając proszonej dziewczyny. – Libby, czekamy...
- No idę, idę! – usłyszeli wszyscy zgromadzeni i się odwrócili. Matt przełknął ślinę, a potem zaczął symulować kaszel. Dziewczyna zaczęła się przeciskać między fanami, którzy zrobili jej miejsce i mogła teraz w miarę sprawnie dostać się pod samą scenę.
Jared pomógł jej wejść, podając rękę i już chwilę później stała obok niego. Zaczął szeptać jej coś na ucho, przez co zrobiła większe oczy. Potem popatrzyła z uśmiechem na Matta, który coraz bardziej się stresował. Nikt nie wiedział tak naprawdę co się dzieje. A Libby tym bardziej, chociaż mogła przeczuwać, że skoro kazał jej przylecieć... Akurat tutaj, dziś i w ogóle...
- Libby – Matt w końcu otrzymał mikrofon, który podał mu Jared z szerokim uśmiechem i poklepał po plecach. Chwycił jej drobną dłoń w swoją i patrzył jej w oczy. Brunetka wstrzymała oddech, a publiczność czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Wszyscy zaczynali się niecierpliwić, a Jared zaczął wymachiwać rękoma na znak, aby unieśli dłonie i zaczęli klaskać. Słysząc taki aplauz, Mattowi przybyło trochę odwagi... czy tego, czego mu brakowało, żeby w końcu przeszło mu to przez gardło. – Libby – powtórzył, już będąc trochę bardziej wyluzowanym. – Czy ty, ty... czy zostaniesz moją żoną? – w końcu to z siebie wydusił, a sama Libby rzuciła mu się w ramiona. Nikt nie usłyszał odpowiedzi, nawet Jared, który stał najbliżej nich. Dopiero uniesiony kciuk Matta do góry, był odpowiedzią tak naprawdę na wszystko.
A czar nie prysł.

*
17. grudnia 2002r., Los Angeles, Kalifornia, klub Heaven.

Duszna atmosfera jednego z okolicznych klubów, przesycona papierosowym dymem i charakterystycznym zapachem rozgrzanych ciał, dopełniała dosyć jednostajna muzyka i kolorowe światła, czasami za mocno pulsujące w oczy. Stukające o siebie szklanki, wypełnione rozmaitymi trunkami wlewane do gardeł siedzących w grupkach ludzi, czy umięśniony ochroniarz nie rozpoznali w nim nikogo ‘specjalnego’. Zarzucił na głowę kaptur swojej czarnej bluzy i wmieszał się w tłum rozbawionych ludzi.
Przechodząc między stolikami, poustawianymi pod ścianą, szukał wzrokiem znajomej blondwłosej dziewczyny. Przyciemnione światło w kątach pomieszczenia utrudniało mu widoczność. Rozglądając się szybko po nieznajomych twarzach, w końcu znalazł ją w towarzystwie jakiegoś chłopaka, który bez niczego wodził dłonią po jej kolanie i teraz znajdowała się coraz wyżej. Kathleen uśmiechała się do niego dosyć prowokacyjnie i wcale nie przeszkadzało jej to, do czego zmierzał.
- Kevin, czego potrzebujesz? – zaczęła, przyglądając się chłopakowi, co usiadł przed nią. Kevin splótł dłonie i położył je na stoliku. – Mam tu wszystko, od koki, amfy po heroinę. Czego chcesz?
- Ja…? Nie, nie chce nic z tych rzeczy, Kathleen. – Dilerka spojrzała na niego, marszcząc ze zdziwienia brwi. Machnęła dłonią do swojego towarzysza, który automatycznie się ulotnił.
Kevin nie mógł tego zrobić, dowiadując się o tym, że jego przyjaciel miał z prochami coś do czynienia. Jared opowiedział mu wszystko, każdy najdrobniejszy szczegół, jak to się stało, jak doszło do tego, że cały świat przysłoniło mu tylko to. To, o czym nie chciał już mówić, bo wiedział, że powiedział wtedy już wszystko.
Kevin słuchał każdego z jego słów, porównując go do siebie w jakiś sposób. On zaczął pić, bo chodził na imprezy. Nie wyobrażał sobie, żeby nie miał się niczego napić, chociażby odrobiny. Przed jego oczami pojawiały się rozmaite trunki, które kusiły go bardziej niż kuszą dzieci cukierki na jednej ze sklepowych witryn. Zapraszały go do siebie, niemal mówiły mu, że ma ich skosztować. Każda impreza wyglądała tak samo; kilka kolejek, potem coś jeszcze mocniejszego, bo alkohol już nie wystarczał, a później urwany film. Nie wiedział ile był w stanie jeszcze tak żyć, ale w gruncie rzeczy nie przeszkadzało mu to, że tak właśnie się dzieje. Wtedy czuł swoje ciało najmocniej jak potrafił, każdą bolącą żyłę, zdarte gardło, do którego wlewał kolejny kieliszek wódki, obite kolana, gdy po raz kolejny upadał, tylko dlatego, że już nie umiał złapać równowagi.
Pamiętał to doskonale, a gdy po tak długim czasie nareszcie odnalazł swojego przyjaciela, z którym związał się niemal jak z bratem, poznał jego własną tajemnicę. Tajemnicę, którą ukrywał głęboko gdzieś w sobie, tylko po to, żeby już nikt, absolutnie nikt, nie mógł jej poznać. Ale chociaż Kevin stał się nieformalnym członkiem zespołu, który był dla Jareda w tamtym czasie wszystkim, czuł, że musi ją poznać.
Tamtej nocy, niemal w akompaniamencie ciszy, spowiadał się, jak problemy przygniotły go do tego stopnia, że jedynym rozwiązaniem były tylko prochy. Gdy je brał, czuł jak ulatuje gdzieś wysoko, tak wysoko, że nikt nie jest w stanie go już skrzywdzić. Ranić tak jak robą to z nim każdego dnia, bo jemu po prostu tylko więcej razy podwinęła się noga. Jak ludzie nie wierzą w niego, a on uparcie chce każdemu z nich udowodnić, że się mylą. A oni mimo to, że robił jak najlepiej mógł, grał, śpiewał, wciąż mieli rację. Cholerną rację, że jest zwykłym pionkiem w grze i już tylko chwila, jak z niej wypadnie. Kolejny zły ruch i będzie po nim, a on coraz bardziej nie miał na to sił.
Myślał, że da radę, ale przeciwności losu były tak wielkie, że brakło mu tchu. Dopiero - jak mówił mu - gdy wciągał, bądź robił wszystko inne, miał wrażenie, że wiruje, unosi się i już nikt i nic, nie jest w stanie go zranić. Chociaż wtedy, gdy wszystko to działo się, jego niemy krzyk nareszcie ktoś usłyszał. Przestał być na tyle głuchy, żeby też w końcu zobaczyć, że Jared jest czegoś wart. I też ma prawo na szczęście.
Jego największe marzenie spełniło się, choć jeszcze do końca w nie wtedy nie wierzył. Wydawało mu się niczym światło na końcu ciemnego tunelu, przez który kroczył. Nieodgadnione, nierzeczywiste, takie, które nie mogło spotkać przecież jego – Jareda, któremu podkładają wciąż nowe kłody pod nogi. Ale, kiedy stało się to prawdą, stało się to faktem, zacisnął jeszcze mocniej pięści, krzycząc, chociaż wcale nie chciał. Mówił mu, jak spędził trzy miesiące w zamkniętym ośrodku dla uzależnionych, jak poznał tam Grega, który w tamtym miejscu rozumiał go jak nikt. Wszystko mu opowiedział, nawet o tym, jak stracił Skyler, której nie zdążył pożegnać. Jak jego mała córeczka odeszła od niego, a on nie potrafił tego zatrzymać.
Teraz Kevin, gdy grał z nim na wielu już koncertach, widział jaki jest, jak stara się, żeby wszystko było perfekcyjne. Przystał na to, żeby być gitarzystą koncertowym tylko z jednego powodu – dla Jareda. Nie mógł mu odmówić, nie jemu.
Kathleen patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. Oblizała swoje pełne wargi, które później zagryzła.
- Nie chcesz prochów, to co chcesz? Nic nie rozumiem, co do mnie mówisz, Kevin. Pamiętam jeszcze jak w Phoenix przychodziłeś do mnie po jakieś piguły, a teraz zawracasz mi dupę. Właściwie czym mi ją zawracasz, skoro nic nie chcesz? – zmrużyła oczy, a jej źrenice stały się węższe.
- Mam dla ciebie propozycje. Właściwie nie do odrzucenia.
- Słucham? – spytała niepewnie, odgarniając z twarzy swoje blond włosy. Kevin nie wiedział jak to powiedzieć, bo to jeszcze nic pewnego, nic co miało by się stać w najbliższych chwilach.
- Mamy wizje teledysku, w którym potrzebujemy kilku panienek, wydajesz się być odpowiednia do tej roli. Teledysk wyjdzie jeszcze przed wydaniem drugiej płyty. Piosenka jest prawie napisana, Jared mówił, że jeszcze tylko końcowa część i będzie gotowa.
- Jared? Ten twój kumpel? – odetchnęła. – On kiedyś do mnie też chodził.
- Po co?
- No chyba nie po to, żebym dała mu dupy!
- No nie wiem, jakie mieliście układy – uśmiechnął się krzywo.
- Po te same prochy jak ty. Przychodził najpierw rzadko, potem coraz częściej. Los Angeles stało się dla niego zbyt duże, żeby je ogarnąć na trzeźwo - posłała mu taki sam krzywy uśmiech, jak Kevin wcześniej. - Naprawdę był z niego ładny chłopaczek, potem wyglądał jak straszydło.
- Kathleen, zgadzasz się?
- Dawno go nie widziałam, chętnie omówiłabym te warunki właśnie z nim. Pamiętam, jakie ma zwinne palce - wywróciła oczami, wzdychając.
- Czyli się nie pomyliłem co do dawania dupy - pokazał wszystkie zęby, ale uśmiech nie sięgnął jego oczu. Były lekko poirytowane i tajemnicze.
- Kevin, oboje jesteśmy dorośli. Dalej zastanawia mnie, że on jeszcze żyje. Chyba w porę ktoś zakręcił mu kurek. To niebywałe - mówiła bardziej do siebie niż do niego. Kevin słuchał jej jednym uchem, a drugim skupiał się bardziej na tym, czy ktoś go nie rozpoznał i nie szeptał między sobą czegoś na jego temat. Ale nie bardzo w tym hałasie umiał coś wyłapać.
Kathleen wyciągnęła przed siebie zaciśniętą dłoń. Była wysoką, blondwłosą dziewczyną przed trzydziestką. Nie wiedział ile ma lat, dawał jej dwadzieścia osiem, więcej nie. Poznał ją jeszcze w Phoenix, te kilka lat wstecz, kiedy dopiero zaczynała z dilerką. Teraz już wyglądała zdecydowanie na pewniejszą siebie, nie mniej piękniejszą. Kathleen była jedną z tych dziewczyn, za którymi faceci zawsze się obracali; długie nogi, pełny biust, buźka wcale nie brzydka. Blond włosy, długie, za ramiona, które spływały jej swobodnie na plecy. Mogła być czyimś ideałem, może była, nie wiedział. Ale odkąd przeniosła się do Los Angeles, które było świetną pożywką dla spragnionych wrażeń ludzi, musiała rozłożyć tu swoje skrzydła.
- Kiedy widziałaś go po raz ostatni?
- Pamiętam nasz numerek w toalecie, w jakimś klubie. Było to tydzień temu.
- Tydzień temu, zgłupiałaś?!
- Och, przecież żartuje! - uśmiechnęła się słodko. - Pod koniec dziewięćdziesiątego dziewiątego. Był w strasznym stanie. Nie tyle fizycznym, bo wyglądał bardzo ładnie, ale psychicznym. Błagał mnie wtedy, żebym dała mu coś na cofnięcie czasu, a jak tego nie mam, to na trwałe wymazanie pamięci. Mówił o kimś na S, Sky jakoś tak, nie pamiętam, zamroczona byłam.
- To dobrze.
- Dobrze? Teraz nie tykam własnego towaru ani nie sypiam z ładniejszymi klientami. Dla twojego kolegi mogę zrobić wyjątek - puściła mu oczko, co Kevin zignorował. Kathleen miała wciąż przed sobą wyciągniętą, zaciśniętą dłoń, której palce powoli zaczęła rozprostowywać. Przed jego oczami ukazał się zgnieciony, foliowy pakunek, którego zawartość rozpoznał w sekundę. Nie chciał tego widzieć. - Na koszt formy. Przekaż mu pozdrowienia.
- Nic mu nie przekaże!
- To sama to zrobię - powiedziała z lekką irytacją. - Czekam na umowę, muszę wiedzieć czy będę świecić w tym teledysku cyckami czy dupą.*
- Ani tym, ani tym - odpowiedział jej mimochodem. Kevin już znał zarys wstępnych planów, jak ma to wszystko wyglądać.
- To na waszym miejscu nie liczyłabym na wysoką oglądalność - popatrzyła się na niego z ukosa.
Kathleen miała coś w sobie nieodgadnionego, co sprawiało, że była jeszcze bardziej pożądana, pozostając jednocześnie na swój sposób niedostępną. Nie wiedział kim jest, kim była, a tym bardziej kim będzie. I czy dalej będzie tkwić w tym biznesie. Choć znał ją od tej gorszej strony, nie mógł powiedzieć o niej nic złego. Zawsze była rzeczowa, konkretna. Działała tak sprawnie, że jeszcze policja nie była w stanie jej nakryć.
- Tu nie chodzi o oglądalność, a muzykę.
- Dobre sobie, era Beatlesów już się skończyła. Dobra dupa to podstawa.
- Możesz się ze mną dalej sprzeczać...
- Jak pytałeś: jestem na tak – przerwała, odpalając papierosa. – Będzie jakaś umowa, czy coś?
- Tak, spokojnie. Jak wszystko już będzie ustalone, gdzie, kiedy, jak kręcimy to dam ci znać. O to się nie martw, wiem gdzie cię szukać.
Kevin odetchnął w głębi siebie, czując, że z nią nie tak łatwo będzie skończyć. Kathleen paliła papierosa, przyglądając mu się spod wpół przymkniętych powiek. Gdyby jej nie znał, mógłby stwierdzić, że jest zdegenerowaną modelką, ale niestety nią nie była. Kathleen to piękno i diabeł w jednej postaci. I wcale się nie mylisz.
___
tytuł: The Bangles - Eternal flame (ta piosenka jest tak stara, tak piękna, tak urocza, że mamo...) tł.: Kochanie, wierzę, że jest nam to pisane. Obserwuję cię, kiedy śpisz, należysz do mnie.
*-chodzi o teledysk do Attack. 

jak ktoś posiada tt to mój jest TU

4 komentarze:

  1. jak mam powstrzymać egzaltację, gdy praktycznie od początku tego opowiadania czekałam na ten moment... w sumie to jestem teraz rozemocjonowanym stosem łez i ubrań i nie wiem co robić z życiem. rozdział jest nieziemski, tyle powiem.
    czuję, że stanie się coś złego w związku z tą a, ale na ten moment odrzucam tę myśl gdzieś daleko i cieszę się pozytywami wymikającymi z tego rozdziału (matko, czy kiedyś nauczę się pisać krótsze zdania? - widać, że matemtyk, który nic nie umie przekazać, ze mnie)
    pozdrawiam, x

    OdpowiedzUsuń
  2. Dalej jedziesz na koncert nawet jak zmielili datę? :) a odc mega!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiesz, miałam wszystko już załatwione i opłacone, ale na szczęście mam prawo do zmiany daty wyjazdu i 5 kwietnia idę zmienić bilety. cieszyłam się jak głupia tym koncertem - to prawie porównywalne było z moim pierwszym marsów, a tu takie coś. no nic, wszyscy jesteśmy ludźmi, każdemu może coś wypaść. najważniejsze, że wgl się odbędzie. :)

      Usuń