AKTUALIZACJA

Prawdopodobnie nikt tu nie wchodzi poza mną raz na miesiąc i jakimś zbłąkanym wędrowcem, ale chce powiedzieć, że cała lista odcinków WRÓCIŁA. Można czytać to opowiadanie jeżeli ktoś zapragnie do woli, za moją całkowitą zgodą.

Czasem jeszcze tęsknię.

wtorek, 3 marca 2015

15. Idiotko, przecież tak bardzo cię kocham

Z powodu, że nareszcie zdałam tą piekielną sesję, która miała się skończyć 6.02, a zakończyła się 3.03 dodaje full of romantic odcinek :D 
I z dedykacją dla A., że już PRAWIE miesiąc i wsiadamy do pendolino (xD) i jedziemy do Gdańska. Wyczuwam szaloną noc... na dworcu, co już nie jest nam obcy: 6h czekania na busa i wyglądanie jak uchodźcy <3 i o Boże chyba będę piszczeć ;__; damn it...  ale przynajmniej będzie wyglądać jak w 2011 *_*
 ~~
20. sierpnia 2010r., Kraków, Polska.

- Nigdy nie chciałeś mówić o tym w wywiadach, komentując to krótkim 'sprawy niedotyczące rozgłosu', dlaczego w latach dwa tysiące cztery – dwa tysiące siedem, odwoływaliście tyle koncertów i to z dnia na dzień, bez większych tłumaczeń na to, że były spowodowane sprawami technicznymi, zdrowotnymi zespołu, bądź czymkolwiek innym. Może powiesz teraz jak było z tym naprawdę? Z zaplanowanych prawie dwustu, odwołaliście ponad trzydzieści. Więc Jared, jak było? - chłopak świdrował go spojrzeniem, oczekując na jego odpowiedź. Do tej pory siedział w ciemnych okularach, ale teraz je ściągnął ze swojego nosa.
- Kochałem ją jak wariat. Jak ktoś silnie uzależniony od heroiny, nie mogący przeżyć dnia, godziny, minuty bez niej - odetchnął. - Kiedy dostawałem wiadomość, wiedząc, że znajduje się blisko naszego mieszkania, nie myślałem wiele... Odwoływałem koncert godzinę przed jego rozpoczęciem i wsiadałem w pierwszy, lepszy samolot, żeby móc tylko znowu na nią popatrzeć. Przecież czekałem na nią tyle lat... - nabrał z powrotem powietrza, wypuszczając je ze świstem. - Shannon mi ciągle powtarzał, że przez to, co robię możemy strącić fanów, bo to nie etyczne burzyć czyjeś marzenia, dotyczące koncertu ulubionego zespołu... Wiedziałem co oni przeżywają, ale mimo to, robiłem swoje. Will, ty nawet nie masz pojęcia jak bardzo ją kochałem, byłem zdolny zabić, żeby ją ocalić...
- Mówisz w czasie przeszłym, teraz tak nie jest?
- Teraz... Teraz tak naprawdę nic się nie zmieniło - przymknął powieki, starając się uspokoić swój przyspieszony oddech.
- To był jeden z powodów? 
- Powodów, że w dwa tysiące siódmym roku, Thirty Seconds to Mars prawie przestałoby istnieć? - Jared zapytał, jakby oczekując potwierdzenia. Reporter kiwnął potakująco głową, oczekując jego dalszych słów. - Powodem nie były moje nagminnie odwoływane koncerty, one później się odbywały. Miałem swój honor, doprowadzałem wszystko do końca, może z kilku tygodniowym czy miesięcznym poślizgiem, ale jednak. 
- To przez te odwoływane koncerty w dwa tysiące siódmym prawie stało się to, co miało się stać? - podniósł głowę znad kartek i spojrzał na Jareda, który wpatrywał się teraz w widok za oknem. Pokręcił przecząco głową.
- Nie. Nikt nie miał mi wtedy tego za złe, jak teraz może to dziwnie brzmieć. Oni wiedzieli jaki byłem... zakochany - dodał ciszej. - Byłem naćpany miłością, mogę tak to nazwać, a to, że robiłem jak robiłem, odbijało się na zespole - nie mówię, że nie. Ale Shannon on przymykał na to oko, bo widział jak jestem nienormalnie szczęśliwy. To nie przez to w dwa tysiące siódmym Thirty Seconds to Mars prawie przestałoby istnieć.
- Tylko przez co?
- Przez pewna decyzje, którą kazano mi podjąć. Może jakbym wybrał wtedy inaczej... Może jakby nie postawiono mnie tak nagle w takiej sytuacji i nie kazano dokonać wyboru... Może byłbym wtedy szczęśliwszy.

4. września 2002r., Los Angeles.

Jakaś nastrojowa muzyczka płynęła z cicho ustawionego radia, kiedy musiała wyrwać się z transu, w którym kiwała w rytm głową i stukała końcem paznokci o blat biurka. Wpadł jak burza, robiąc wokół siebie małe zamieszanie, które spowodowało, że o mało nie podskoczyła na krzesełku. Popatrzyła na niego jak opiera dłonie o blat jej biurka i wpatruje dosyć uważnie. Trochę za uważnie skupiając się na wycięciu jej bluzki.
- Szef jest u siebie – powiedziała automatycznie, uśmiechając się do niego. Ale mimo tych słów nie przeszedł w kierunku, do którego myślała, że zmierza.
- Czy ja zawsze przychodząc tutaj, przychodzę do szefa?
- No, a nie? – wypaliła głupio. Uśmiechnął się znowu. Przez głowę przeszło jej pytanie, dlaczego tak ciągle się uśmiecha? Bo przecież nie...
- Do ciebie - odpowiedział całkowicie poważnie, ale i tak od razu nie uwierzyła. Czy miała się tak po prostu wdać w jakieś zagmatwane relacje na płaszczyźnie zawodowej, skoro nawet z nim dłużej nie rozmawiała niż pięć minut.
Westchnęła wypuszczając z płuc trochę powietrza, ale to i tak nie pomogło.
- Do mnie? Po co? – chyba poczuła, że policzki robią się jej gorące. Poprawiła dłonią bluzkę, chcąc jakoś ją naciągnąć, żeby nie było tak widać, czy cokolwiek!
- Siedzisz tu i nie wiem na co czekasz, chodź ze mną... na kawę - zatkało ją, bo odkąd pamiętała, za każdym razem, gdy tu przychodzili zbywał ją albo jak już coś powiedział, to jakby z wymuszeniem. Co się stało, że tak nagle zmienił zdanie?
- Nie mogę.
- Jak to 'nie mogę'? - odparł zaskoczony, zniżając się na nogach tak, że teraz kucał przed jej biurkiem. To zaczynało być coraz to dziwniejsze, w każdym razie dla niej. - Chloe, daj na luz, to jeszcze nie...
- Randka? To chciałeś powiedzieć? - weszła mu w słowo, a on uśmiechnął się nieznacznie. Pokręcił głową, zaczynając się bawić leżącym na blacie długopisem.
- Może... - nie dokończył, bo z wnętrza gabinetu wychyliła się głowa menagera. Zamachał jedną ręka w jej kierunku, w której trzymał plik papierów.
- Chloe, wydruk całej trasy, na już! - zwrócił się do dziewczyny. - O, Shannon dobrze, że cię widzę - teraz swój wzrok skierował na niego. - Chodź, musimy coś obgadać... Jareda nie ma?
- Nie wiem, zajęty jest - podniósł się z klęczek, uśmiechając na pożegnanie do Chloe, która tylko machnęła na to ręką.
- Jak zwykle. Co ta nasza gwiazda taka zajęta? – zamknął za nim drzwi swojego biura. Shannon zajął miejsce przed jego biurkiem, kiwając się to w przód to w tył na krześle.
- Z tego co wiem, próbuje przekonać do siebie jedną panią - zrobił bardzo wymowną minę.
- I myśli, że mu się uda? Z takim charakterkiem to on raczej nic nie zdziała - chwile później drzwi się otworzyły bez pukania i weszła do pomieszczenia Chloe. Podała mężczyźnie gotowy wydruk, a Shannon siłą woli, gdy wychodziła, zlustrował ją bardzo dokładnie. - Widziałem.
- No co?
- Nic, nic - jego uśmieszek i tak wskazywał jedno. - W zasadzie, kochaniutki, to trasa się toczy. Koncertów nie odwołujecie, chociaż jeżeli twojemu braciszkowi wyjdzie z tą panną, to mam pewne obawy, co by mu mogło odstrzelić do tego łba...
- Chyba wszystko - już się nie uśmiechnął. Mężczyzna najwidoczniej tego nie zauważył, bo przegrzebywał dalej papiery. Do nosa Shannona dotarł papierosowy dym, a potem spostrzegł wyciągniętą w jego kierunku dłoń z całą, świeżo otwartą paczką fajek.
- Częstuj się - wyciągnął jedną i odpalił. Dawno nie palił, ale chyba zaczął od nowa. - Powiedz mi, czy ta... dziewczyna, co złożyła pozew... Co to w ogóle jest za szopka?
- Sam nie wiem - powiedział zgodnie z prawdą. - Jared mi mówił, że to załatwi. Ale ja już znam to jego ‘ja to załatwię’. No, w każdym razie tyle wiem.
- Taka cwana?
- Wygląda na konkretną. Zawsze się mu udawało, może tym razem też.
- Nie byłbym taki pewny. Wiesz, że jak udowodni, to musielibyśmy cofnąć płyty i usunąć ten kawałek? To są koszty, nawet ogromne, bo... - nie dokończył, bo w drzwiach pojawił się Jared z dosyć jednoznaczną miną.
- Shannon, zapomniałeś, że mamy koncert na otwarcie tego klubu o-nazwie-której-nie-pamiętam? – zapytał, wpatrując się w niego bardzo intensywnie. Nawet nie mrugnął. Oparł się ręką o framugę drzwi w pozie niczym Apollo.
- Wyglądasz jak ci bezdomni z ulicy - skomentował Shannon, patrząc jak jest ubrany. - Skąd wytrząsnąłeś czarny cień? Pożyczyłeś od swojej współlokatorki? - na te słowa lekko się skrzywił. Nie wiedział dlaczego reagował o każdym wspomnieniu o niej właśnie w taki sposób. Bolało, ale dało się znieść ten ból. Niespełniona miłość niszczyła go zupełnie.
- Daruj sobie.
- A w tej dizajnerskiej czerwonej kurteczce... - wziął oddech, a potem wypuścił szybko powietrze. - Jared, przepraszam, ale wyglądasz w tym jak dziwka.
- Na Boga... – już chciał wybuchnąć, ale Shannon szybko mu przerwał. Zrobił ruch, jakby zakazywał mu dalej mówić, a ten zamknął posłusznie usta. Naprawdę się nie odezwał? Tylko tak po prostu wziął i zamilknął?
- Nie, serio jest... oryginalnie.
- Jest fajnie, co się czepiasz... Całe przedpołudnie siedziałem i to gówno nakładałem. Ale lepiej będzie, jak ruszysz stąd swój tłusty zad i...
- Mam wrażenie, że się czasem zapominacie - odezwał się menager, na którego dopiero teraz Jared zwrócił uwagę.
- Rob, teraz jest mój czas. To coś, co liczy pieniądze, zaczyna na dole bić. Pospiesz się...
- ...Taksometr... - wtrącił wspomniany.
- ...Bo jak nie to cię tu zostawię i odwołam koncert, i wtedy będą się w końcu pluć do ciebie, a nie do mnie!...
- ...Wyglądasz ślicznie... - nadal próbował wejść mu w słowo, ale Jared dobrze go ignorował.
- A zagrasz mi Valhalle? - Shannon odezwał się z głupim uśmiechem. Jared wywrócił oczami na ten widok.
- Szybciej ciebie tam wyśle - zmrużył oczy, podpierając się ramieniem o framugę drzwi.
- ...Ta czerń idealnie wydobywa piękno twoich oczu, jesteś kurewsko pociągający...
- Kłóciłbym się - Shannon zlustrował go tak samo dokładnie, jak przed jakąś chwilą Chloe. - Dupy nie urywa.
- ...Chociaż Shannon, masz racje, szału nie ma - przybili sobie piątkę, zaczynając razem głupio rechotać.
- A idź pan w chuj z takimi ludźmi! - odwrócił się z zamiarem wyjścia.
- Jared, skarbie, nie obrażaj się! Nie zapomnij, że cię kocham - usłyszał za swoimi plecami, kiedy mijał zdziwiona Chloe, której rzucił coś w stylu ‘moja noga nigdy tu już nie powstanie’, co było oczywiście nieprawdą...
Nigdy nie brał sobie na poważnie docinków Shannona. A zwłaszcza takich.
*

Sonia tkwiła w Los Angeles od dobrych czterech dni. Miała przylecieć tutaj tylko na koncert, a została na tyle, że zastanawiała się dlaczego. Spędzała długie dnie poza mieszkaniem Jareda, w którym bywała tylko na noc. W zasadzie, nie widziała go odkąd wrócił tamtego dnia i zaczęli swoją znajomość na nowo. Na nowo, o ile można tak to nazwać.
Odkąd dostała rolę w najnowszym filmie, mało znanego reżysera, który swoim pomysłem chciał udowodnić, że będzie o nim jeszcze bardzo głośno, Chicago stało się dla niej bezpieczną przystanią. W Los Angeles swoje mieszkanie sprzedała. Nie widziała sensu posiadania go, chociaż teraz pewnie łatwiej byłoby jej z tym wszystkim tutaj, niż siedząc na głowie komuś, kto nie patrzył na nią jak na swoją koleżankę. Tylko jak na kogoś, do kogo czuje coś więcej.
Chicago nie było dla niej miastem marzeń, tęskniła za Los Angeles, które dało jej tak wiele, a jednocześnie pokazało, że może też boleśnie kopnąć w tyłek, ale teraz, gdy życie podsuwało jej kolejną szansę by zaistnieć na wielkim ekranie, łapała je za rogi i wyciskała do ostatniej kropli niczym cytrynę. Chicago miało być jednym z tych miast, które zapamiętała na chwilę. Jej serce należało do Los Angeles.
Jednym z innych powodów, dla którego opuściła Miasto Aniołów był też fakt, że w jakimś stopniu przypominało jej o tym, jak te kilka lat temu została potraktowana przez Tyrone’a, co zagrał na jej uczuciach bardzo boleśnie. Prawie parzyły ją dłonie, gdy dotykała mebli w swoim mieszkaniu; oczy nadal widziały jego chociaż przecież odszedł. Odkąd jej serce zostało roztrzaskane na drobne kawałki, a przez sypialnię przewinęło się kilku mężczyzn – w tym Alan, który złamał ich niepisany układ, że przecież się nie zakocha, spakowała się i niesiona ciosem zatrzymała się w Chicago. Poczciwym Chicago, do którego od dobrych dwóch dni próbowała się dostać, ale wszystkie loty były pełne. Czyżby wszystko sprzysięgło się przeciwko niej?
Jared był dla niej chodzącą zagadką. Zajmował się swoim zespołem niczym własnym dzieckiem. Poświęcał mu każdą wolną chwilę, szukał osób, które miałby pomóc mu go rozsławić. Pamiętała też, że kilka dni temu organizował casting. Nowy gitarzysta? Tak jej świtało w głowie. Nie mogła być stu procentowo pewna.
Chociaż ona pięła się po schodach własnej kariery, która mimo wszystko dawała jej sporo frajdy, zauważała, że do tego wszystkiego nie podchodzi z takim zapałem, oddaniem i sercem, jakie widziała u niego. Może jej też było łatwiej, miała inny start – została zauważona w kawiarni, gdy piła kawę, że nada się na idealną odtwórczynię jednej z ról. A Jared musiał o wszystko walczyć, starać się, pokazywać i udowadniać, że nie jest jednym z wielu tylko tym, którego szukali. Teraz widziała, że nikt nie mówił mu, że trzydzieści sekund do Marsa, będzie trwało zaledwie pół minuty i zejdą ze sceny. Byli szansą, nowym brzmieniem, całkowicie nową historią, która miała kiedyś porywać całe tłumy, by udowadniać sobie i wszystkim wokół, że marzenia są po to, by je spełniać.
Chłodne poranki i długie, samotne wieczory w Chicago, pokazały jej, że jej nieuleczone serce, które chciała wyrwać z własnej piersi jeszcze tak niedawno, właśnie tutaj, w tym mieszkaniu, w tym mieście, które słynęło z cudów, sklejało się z powrotem w jedną całość. Gdy przyglądała się Jaredowi ukradkiem, jak parzy mocną kawę o świcie, pali papierosa, który był ostatnio jego nieodłącznym towarzyszem, mogła przyznać, że widzi człowieka umęczonego. Umęczonego w tym, że tyle zmarnował lat, a to, co działo się przez ten czas było w zasadzie tym, o czym chciał zapomnieć, ale z jakiś swoich własnych powodów nie umiał, może też i nie chciał… Kiedy patrzyła jak uśmiecha się do niej za każdym razem, gdy ją widzi, gdy jego oczy skrzą się niczym iskry, których nigdy przedtem w nich nie widziała, mogła sądzić tylko jedno. To samo, co podejrzewała te trzy lata wstecz, gdy czuła na swoich wargach jego w czasie kręcenia ‘Requiem dla snu’. Dziką chemię, która łączyła ich, a ona nie chciała mówić tego na głos. Czuła wtedy jego usta, jego dłonie tak zupełnie i do cna, jak jeszcze nikogo wcześniej. Była tego tak bardzo świadoma, jak można być, gdy całuje cię ktoś, na kogo się czekało, chociaż przed samym sobą nie potrafiło się tego przyznać.
To samo, co już wtedy była niemal pewna, ale coś stało się, że tak nagle zniknął z jej życia i dopiero teraz powrócił. Powrócił  w pięknym stylu, bo gdy patrzył w jej oczy, jego lśniły jasno i mogła z nich odczytać tak wiele, choć nie mówił w zasadzie nic. Błękit skrzył się ilekroć widział ją, a ona łapała go na tym, gdy patrzył. Teraz była przekonana, ba, pewna była jak jeszcze nigdy, że Jared – ten sam, którego poznała w dziewięćdziesiątym szóstym: radosny, beztroski i na swój jedyny, wyjątkowy sposób szalony – jest w niej najzwyczajniej w świecie zakochany.
A ona sama nie wiedziała co czuje, bo coś blokowało ją. Bała się sama swoich uczuć, których jeszcze tak naprawdę nie pojmowała, że dzieją się i to właśnie trwa. Jej złamane niegdyś serce przypominało jej, że historia lubi się powtarzać, a ona ślepo wierzyła jej.
I jeszcze nie wiedziała w jak wielkim jest błędzie.

*

Zbiegł ze sceny niczym torpeda.
W którymś momencie Shannon siedząc za perkusją obstawiał, czy zaryje brodą o podłogę, potykając się o kable, własne nogi, nogi kogoś stojącego obok, o obojętnie co na swojej drodze, ale jednak ku jego wielkiemu rozczarowaniu, wyszedł z tego bez szwanku. Jego komentarzem o tym, jak wygląda wcale się nie przejął. Może tylko troszeczkę...
W którymś momencie nawet czekał, aż zacznie się rozbierać z tej czerwonej , połyskującej, rażącej go w oczy, (ale to już swoją drogą) kurteczki i wywijać nią na wszystkie strony niczym lassem, ale... musiał obejść się niestety smakiem.
Jared twardo przez cały koncert śpiewał w niej ubrany, chociaż musiało mu być gorąco. Światła, zaduch panujący w klubie i tłumek ludzi, ocierających się o siebie, tworzył już wystarczająco wysoką temperaturę. Jego misterny makijaż trochę się rozmazał, a włosy zrobiły się wilgotne i zaczęły przyklejać się do twarzy.
- Love, love, love – zamruczał pod nosem, chwytając ręcznik w dłonie. Matt patrzył na niego, nie wiedząc o co chodzi. – Love, love, love... – zawył trochę głośniej, ale nie na tyle, żeby wzbudzić sensację. Matt dalej się na niego podejrzani patrzył. – Love, love, love – znowu zaczął tylko pod nosem nucić. Matt chwycił butelkę wody mineralnej i powoli zaczął pić, cały czas patrząc na Jareda, jak wyciera sobie pomału skronie, nie chcąc zepsuć swojego image’u.
- Nothing you can make that can’t be made – zaczął znowu powoli, patrząc na Matta roziskrzonymi oczami, a ten jakby automatycznie szybciej przełykał wodę. – No one you can save that can’t be saved – nałożył sobie ręcznik na głowę z głupim uśmieszkiem, dalej nie przestając patrzyć się na Matta, który już pukał się po głowie. – Nothing you can do, but you can learn how to be you In time. It’s easy! – zawył przeciągle końcówkę piskliwym głosem, chociaż w oryginale tak nie było. – All you need is love, all you need is love! – wydarł się na całe gardło, a niczego nie spodziewający się Matt, aż podskoczył. Ręcznik zsunął się mu na twarz, tak, że teraz nic nie widział. Okręcił się wokół własnej osi, robiąc z siebie jakieś przedstawienie na... nie poziomie, bo poziomu było zero. W każdym razie...
- Lennon się w grobie przewraca – mruknął Matt, zaczynając się chichrać. Jared dalej kręcił się w kółko, jak pięcioletnie dziecko, chociaż Matt w myślach bardziej porównywał go do idioty czy czegoś w ten deseń, wydzierając się na tyle, na ile pozwoliły mu płuca i gardło.
- All you need... – potknął się o własne nogi, które natrafiły szybciej na wystający kabel i... to raczej było do przewidzenia, że runie jak długi na podłogę, robiąc więcej hałasu niż to było warte. - ...Is love – wyjęczał już teraz bardziej do zimnej podłogi, niż w przestrzeń. Matt nie przestał się śmiać, aż zgiął się w pół w momencie, kiedy wywinął pięknego orła... czy bardziej zaliczył bliskie spotkanie z ziemią.
- Jared, kocham cię – wysapał między salwami niekontrolowanego śmiechu.
- Love is all you need – wyjęczał do podłogi, kompletnie nie słuchając Matta, który już klęczał obok niego, czego oczywiście nie mógł zobaczyć, bo biały, puchaty ręcznik zasłonił mu cały świat.

Trzy godziny później.

Leżeli obok siebie na łóżku, a ona paliła powoli papierosa, wydmuchując dym prosto do góry. Wpatrywali się w sufit, milcząc chwilę, żeby potem w końcu się do siebie odezwać.
- Nie wiem dlaczego tak się stało - zaczęła, przykładając papierosa z powrotem do ust. - Wiesz o co mi chodzi? - zapytała, ale nie odwróciła twarzy w kierunku jego. Trzymała w płucach długo dym, a potem go wydmuchała w powietrze. Jared wystawił do niej rękę i podała mu papierosa.
- Wiem. O to, że nasz kontakt urwał się zaraz po tym, jak zagraliśmy w jednym filmie. W zasadzie... On się urwał z mojej winy - zaciągnął się mocno, wpatrując się w kłęby nikotynowego dymu.
- Z mojej też. Moja wygórowana duma nie pozwoliła mi do ciebie zadzwonić. Zawsze czekałam na twój pierwszy krok, wiesz? Trzymałam telefon w dłoniach, nawet miałam już otworzony kontakt i wystarczyło, żeby tylko nacisnąć na klawisz. Wtedy myślałam, że się po prostu narzucam, a teraz...
- Teraz tego żałujesz - wtrącił się. - Ja też.
- Jacy jesteśmy do siebie podobni. Może byłam jedyną na tym święcie, która nie widziała w tobie... dupka. Wtedy na tym lotnisku, byłeś jedyną osobą, z którą chciałam gadać. Może gdyby nie ten śnieg i ta zamieć, nigdy byśmy się nie spotkali. Albo, gdyby nie... Tyrone. Do tej pory nie wiem dlaczego dałam mu drugą szansę, jak tak perfidnie mnie zdradził. To właśnie przez niego miałam potem takie nastawienie do facetów. Jakaś część uważała mnie za zimną sukę bez serca, dla której liczy się tylko seks. - Wzięła od niego papierosa, i wciągnęła dym tak mocno, że aż zabolały ją płuca. Odetchnęła głęboko, czując jak niewidzialne ciężarki, które ją przytrzymywały, wreszcie opadły. - Możesz uwierzyć w to, że mimo wszystko wierzę jeszcze w prawdziwą miłość?
- I czekasz na swojego księcia? - zapytał, odwracając się twarzą do niej. Wpatrywał się w jej profil, jak w skupieniu bardzo powoli z jej ust unoszą się kłęby dymu. Jej blond włosy były rozrzucone na pościeli, ale ani na moment nie zaszczyciła go spojrzeniem.
- Powiedzmy.
- Wiesz jeszcze co mnie zawsze zastanawiało? - zapytał zmieniając temat. - Dlaczego twoje imię pisze się przez ‘i’ a nie jak powinno się przez ‘y’.
- To najmniej ważny szczegół, chcesz go naprawdę znać? - w końcu na niego popatrzyła. Ich spojrzenia się spotkały i wpatrywali się w siebie długo, chociaż trwało to zaledwie dwie sekundy. Pokiwał twierdząco głową, zabierając jej papierosa. - Moja mama pochodzi z dalekiego kraju. Teraz to zabrzmi jak w tanim romansie, ale wierz mi, że tak właśnie było. Wyjechała stamtąd do Ameryki, chcąc przeżyć swój ‘american dream’ i udało jej się. Jako studentka poznała mojego ojca, był w marynarce wojennej - złapała oddech. - Zawsze mi powtarzała, że faceci w mundurach są niezwykle seksowni. No i, że ma do nich ogromną słabość.
- I żyli długo i szczęśliwie?
- Nie. Jak dowiedział się, że jest w trzecim miesiącu ciąży, to ją po prostu zostawił. Nie powiedział jej, że ma żonę i udawał przed nią kawalera. A ona była w nim na zabój zakochana... Nie urodziłam się w Ameryce. Moja mama krótko przed porodem wróciła do swojego kraju, nie wiedząc czy sobie poradzi. - Oddał jej papierosa, widząc jej wyciągniętą w jego kierunku dłoń. Przytknęła go sobie do ust, a potem zgasiła niedopałek w popielniczce leżącej obok. - W metryce, w miejscu urodzenia mam napisane Kraków. Nie wiem czy wiesz w jakim państwie leży to miasto, ale to nie jest teraz istotne. W każdym razie, gdy miałam trzy lata sytuacja w kraju się pogorszyła i postanowiła wrócić z powrotem do kraju mojego ojca. Podobno po nim mam kolor oczu i uśmiech.
Gdy miałam pięć lat, moja mama poznała faceta, którego tak naprawdę dopiero mogłam nazywać ojcem. Traktował mnie jak swoją córkę chociaż przecież nią nie byłam. Niedługo potem moja mama urodziła moją siostrę Susannah, która jest młodsza ode mnie o pięć lat. Gdy byłyśmy małymi dziewczynkami wyobrażałyśmy sobie, że kiedyś będziemy jak te dziewczyny, co miałyśmy ich twarzami obklejony pokój.
- Nie próbowałaś go odnaleźć?
- Wiele razy próbowałam go odnaleźć, wierz mi. Raz mi się udało. Wiem, że miał na imię Mark Williams, czarne włosy i czekoladowe oczy. Był kimś ważnym w wojsku, ale ile osób tam nie jest ważnych? Nie wiem czy byłabym gotowa się z nim spotkać, po tym co zrobił mojej mamie – tak sobie mówiłam... Wtedy przystawiłam mamę do muru i powiedziałam jej, że muszę wiedzieć. Znać jego adres. Podała mi, mimo, że mówiła, że on pewnie już tam nie mieszka. A jak na złość wciąż mieszka w New Jersey w tym małym, standardowym białym domku o takim samym standardowym białym płocie. Nie poznał mnie na początku, skąd niby miał mnie znać? Widział osiemnastoletnią dziewczynę, na której widok później otworzył ze zdziwienia usta. Byłam idealną kopią własnej matki sprzed lat. Ten sam błysk w oku, ten sam kolor włosów. Skóra zdjęta z niej.
Wtedy nie powiedziałam mu, że jestem Sonia czy jakkolwiek by mógł myśleć. Tamtego dnia dziękowałam mamie, że dała mi ten adres. Mogłam spojrzeć człowiekowi w twarz, który śmiał okazać się takim dupkiem, co skrzywdził moją mamę. Chociaż nie potrafię dobrze mówić w ojczystym języku mamy, chciałabym kiedyś odwiedzić Kraków i przekonać się na własne oczy, jak jest piękny - odpaliła kolejnego papierosa, a Jared nie wiedział czy zakończyła, czy dopiero zaczęła mówić. Czekał cierpliwie, aż znowu się odezwie. - To takie trochę dziwne, ale mama nie zmieniła mi imienia na jego Amerykańską wersję, chociaż różni się tylko jedną literką. Z tego co wiem, jestem do niego bardzo podobna. Na pewno w kwestii uciekania - zagryzła wargę, myśląc nad czymś intensywnie. - Jak miałam osiemnaście lat, zwiałam z domu i przeprowadziłam się do innego stanu. Poznałam tam Tyrone’a i stwierdziłam, że nie mam po co wracać. Rok później polecieliśmy do Nowego Jorku w odwiedziny, taaak, córka marnotrawna wróciła do matki. Myślałam, że mnie wyklnie, nie wpuści do domu i w ogóle się mnie wyprze. A ona - zawahała się na moment. - A ona po prostu powiedziała, że cieszy się, że znów mnie widzi. No i wtedy na tym lotnisku poznałam też ciebie.
- To było jakieś... - zaczął niepewnie. Podparł się na łokciu i spojrzał na nią z góry. Uśmiechnęła się do niego delikatnie. - Przeznaczenie.
- Albo kara Boska, jak kto uważa - jeszcze szerzej się uśmiechnęła. Szturchnął ją lekko w ramię. Zaśmiała się na głos. - I widzisz gdzie teraz jesteś? Wierzyłam w ciebie od początku, panie gwiazdo - zaakcentowała ostatnie dwa słowa. Miał wielką ochotę ją pocałować, wisząc tak nad nią. Była taka bezbronna, wystarczyło tylko to, że zniżył by się do poziomu jej ust, a potem... Przecież nie mógł. Nie wiedział jak zareaguje na taki krok z jego strony, czy odda mu pocałunek czy nie odda mu z pięści w twarz. Tego nie potrafił przewidzieć, jak odbierze to, ale z każdym dniem, gdy miał ją obok siebie, już nie umiał dłużej się powstrzymywać.
Nachylił się nad jej twarzą, tak, że doskonale czuł jej ciepły oddech na swoim policzku. Otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, kiedy jego usta trąciły delikatnie jej wargi. Usłyszał jak wstrzymuje oddech, co wcale go nie powstrzymało. Tak po prostu ją pocałował, nie myśląc o konsekwencjach, czy przypadkiem znowu nie dostanie za to w twarz. Delikatne muśnięcia zmieniły się w odważniejsze i nawet fakt tego, że nie odepchnęła go od razu, ani nie protestowała, zdziwił go tak samo mocno, jak to, że oddała mu ten pocałunek. Jej ręka nie tak jak się spodziewał, przyciągnęła go do siebie, żeby zaraz jeszcze bardziej pogłębić pocałunek. Oddychała płytko między pocałunkami, zaciskając dłoń na jego koszulce, a w głowie od emocji i uczuć zaczynało szumieć. Dopiero, gdy po tych kilku sekundach, zorientowała się co tak naprawdę robi, kto wisi nad nią i całuje zachłannie jej usta, ręką, która zaciskała się na koszulce, odepchnęła go na tyle mocno, że mogła odskoczyć. Tego, jak tego spodziewał się od początku i wcale nie było to dla niego czymś dziwnym.
- Co ty robisz? - zapytała ostro, zrywając się z pościeli. - Pytam się!
- Chciałem cię... pocałować, to źle? - zapytał z głupim uśmiechem, a Soni wcale nie było do śmiechu. Warknęła pod nosem, podnosząc się na nogi.
- Wiedziałam, że tak będzie! Ty po prostu nie potrafisz przegapić okazji! Chciałeś mnie umilić, zamydlić oczy i statatata, żeby teraz... - wyliczała, patrząc na niego gniewnie. Zmroziła go wściekłym spojrzeniem.
- Posłuchaj! To nie tak!
- A jak?! Tak jak wszystkie! Może jeszcze liczyłeś, że wskoczę ci do łóżka, co?! PYTAM SIĘ?! - wrzasnęła, a Jared wstał i stanął naprzeciw niej. Chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. - Puszczaj mnie! - trzymał ją mocno w uścisku i czuł jak próbuje się wyrwać. Dyszała wściekle i okładała go pięściami. Musiał przyznać, że ma niesamowicie wybuchowy charakterek. - No puść mnie! - ale w odpowiedzi, przycisnął ją mocniej do siebie i położył jej brodę na ramieniu, czekając aż się uspokoi.
- Nie mogę - powiedział normalnie, a jej paznokcie zaczęły wbijać mu się w skórę. Z wszystkich sił starał się to ignorować i nie dawać po sobie poznać, że cokolwiek go boli. A mógł przyznać, że na pewno ma już czerwone ślady.
- Możesz! Puszczaj mnie! - znowu zaczęła się wyrywać. - Wracam do domu, to była najgorsza decyzja w moim życiu, że tutaj przyleciałam! - wyrzucała z siebie słowa, a on dalej niczym nie wzruszony trzymał ją przy sobie. Zaczęła głęboko oddychać, zmęczona. - Dlaczego nie chcesz mnie puścić? Powiedz mi... Daj mi jakiś powód... - ściszyła głos prawie do szeptu. Zaciągnął się jej zapachem, zmieszanym z ostrym nikotynowym dymem.
- Bo... idiotko, przecież tak bardzo cię kocham.

3. miesiące później, 1. grudnia 2002r., Chicago.

- Najnowsze nominacje do tegorocznych Oskarów, które odbędą się już w lutym, wskazują, że najnowszy film, który miał premierę jeszcze miesiąc temu, a kina nadal pękają w szwach, jest nominowany w trzech kategoriach, a aktorka grająca rolę drugoplanową - Sonia Reeves - jest brana za faworytkę na przyszłorocznej gali – przeczytała na głos, siedząc z podkurczonymi nogami przed swoim komputerem. Przetarła zmęczone oczy i poprawiła spadające z nosa okulary. Będąc kompletnie niechlujną z potarganymi włosami, układającymi się w tłuste strąki, ponownie potarła swoje oczy. Piekły ją niemiłosiernie, a blask bijący od ekranu coraz bardziej sprawiał, że zbierał się pod nimi piasek.
W tamtej chwili nie przypominała siebie samej, której uśmiech odbijał się do niej z ekranu przed nią. Widziała swoje uśmiechnięte usta, zadbane włosy, piękną kreacje od samego Diora, w którą kazali się jej wcisnąć po to, żeby wyglądała jak milion dolarów.
W istocie wyglądała jak rzeczony milion, ale miała wrażenie, że w jej sztucznym uśmiechu, odbija się milion odcieni smutku, z którymi walczyła z dania na dzień. Tak naprawdę nie wiedziała co ma zrobić; czy rzucić wszystko i wracać do niego, czy wmawiać sobie dalej, że jest taki jak wszyscy.
Co rusz widziała zdjęcia na stronach jakiś szmatławców, że spotyka się z jakąś, że widzą go w towarzystwie jakiejś kobiety, że znowu idzie z inną za rękę. Nie wiedziała czy gra… Czy to właśnie nie jest jakaś gra, którą toczy sam ze sobą by o niej zapomnieć. Od trzech miesięcy nie widziała zdjęcia, na którym by się uśmiechał.
Żadnego.
Może rzeczywiście mówił prawdę? A może ona po prostu postąpiła bezmyślnie i zmarnowała jedną z życiowych szans? Zaufała jak zwykle zdjęciom, które przyszło jej przed tym jak i teraz widzieć nie raz, że preferuje panienki na jedną noc. Tak naprawdę bała się, cholernie i mocno bała się, że gdy ona odda mu swoje serce, już na zawsze przepadnie. Zatraci się w tym i jak zwykle przepadnie. Gdzieś z tyłu głowy szeptało jej, że dopóki nie spróbuje to się nie dowie. Ale jak mogła nie mieć obaw, że to nie zwykła gra, a ona jest jej członkiem? Zwykłym trofeum na piedestale jego osiągnięć?
Ale gdy przypomniała sobie ich ostatni pocałunek wszystko przestało być ważne. Wszystko to, co odpychało ją od niego, zaczynało przyciągać. Wszystko co myślała, że robi stawało się kłamstwem. Wszystko traciło swoją wartość przed tym, co krzyczało jej serce. Uświadamiała sobie, że nikt jej jeszcze tak nie całował. Tak rozpaczliwie, szalenie i żarliwie przelewając właśnie w pocałunek uczucia, o których ją zapewniał. Nie potrzebował wtedy słów, by mówić, że k o c h a, bo ona w tym pocałunku czuła jego m i ł o ś ć. Nie potrzebowała zapewnień, że jest szczery, bo ona była wtedy już p e w n a. Nie musiał klękać przed nią z bukietem róż i zapraszać na ranki, by była j e g o. Nie musiał robić w zasadzie nic, bo tylko jego miłość robiła to, czego nie dokonał nikt.


got me looking so crazy right now,
your love's got me looking so crazy right now
looking so crazy in love,

got me looking, so crazy in l o v e.

___
piosenki wykorzystane w odcinku: The Beatles - All you need is love. 
                                                       Beyonce - Crazy in love.

4 komentarze:

  1. fjkdlsahdjxchdfljvk tylko tyle mogę wyrazić :) wspaniały, trzyma w napięciu *_* chce już nowy, nie mogę się doczekać. Duuuuuużo weny :D
    Pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń
  2. nie wiem co mogę ze sobą zrobić, siedzę w konsternacji i zastanawiam się czy powinnam pisać komentarz, czy nie. bo nie wiem, naprawdę nie wiem, czy chaos mojego komentarza jest ciebie godzien.
    chce mi się płakać, tak pięknie piszesz. nawet nie chcesz wiedzieć, jak wielkim beztalenciem się przy tobie czuję. dlaczego każde zdanie, które piszesz, jest tak dobre, jakby wyszło z rąk stwórcy? nie rozumiem tego i uważam, że to niesprawiedliwe.
    wybacz, jeżeli odbierasz to jako oskarżenie. to nie oskarżenie, to mocny komplement, co rzadko mi się zdarza.
    chciałabym zaprosić cię do siebie, ale mi wstyd, więc nie; nie zrobię tego. może przyjdzie czas, kiedy napiszę coś godnego twojej uwagi. a teraz wybacz, ale pragnę lamentować nad twoim talentem, który podkreślasz za każdym rozdziałem jeszcze mocniej.
    pozdrawiam. x

    OdpowiedzUsuń
  3. Zacznę od czegoś bardzo kolokwialnego ZAJEKURWABISCIE ;*
    Zakochałam się w tym opowiadaniu od nowa i od nowa i od nowa ;3 To było takie kochane <3
    Jejku. Ten cały pocałunek, to jaki Jared był slodki ;3 No i Kurcze to wszystko co mówiła Sonia. Szczerze to się nie spodziewał, że w końcu przyzna się do tego wszystkiego, do tego co tak na prawdę czuje do niego. Równocześnie przed nim i sobą.myślę że jednak największe wrażenie wywarło na mnie to że ona sama zrozumiała to wszystko. A Jared? Jared to kochany człowiek który wreszcie powiedział to co czuje ;3
    A Shannon mnie rozwalil z ta sekretarka. No no no^^ Takie zaloty ;p panie leto. Starszy a głupszy xd ale coz poradzić. I tak jest slodziasny i kochany. Wgl niedawno sb kupiłam ta biografie marsie i było że to Shannon miał takie straszne problemy z narkotykami i od razu mi się przypomniało twoje opowiadanie i sobie myślę" nieeee to jared xd"
    Cieszę się że udało ci się zdać sesję i napisałam świetny rozdział ;)
    Weny i mam nadzieję że przed koncertem zdążysz coś napisać a jak nie to do zobaczenia na koncercie i weny ;P
    Wiki

    OdpowiedzUsuń