I z dedykacją dla A., że już PRAWIE miesiąc i wsiadamy do pendolino (xD) i jedziemy do Gdańska. Wyczuwam szaloną noc... na dworcu, co już nie jest nam obcy: 6h czekania na busa i wyglądanie jak uchodźcy <3 i o Boże chyba będę piszczeć ;__; damn it... ale przynajmniej będzie wyglądać jak w 2011 *_*
~~
20. sierpnia 2010r., Kraków, Polska.
- Nigdy nie chciałeś mówić o tym w wywiadach,
komentując to krótkim 'sprawy niedotyczące rozgłosu', dlaczego w latach dwa
tysiące cztery – dwa tysiące siedem, odwoływaliście tyle koncertów i to z dnia
na dzień, bez większych tłumaczeń na to, że były spowodowane sprawami
technicznymi, zdrowotnymi zespołu, bądź czymkolwiek innym. Może powiesz teraz
jak było z tym naprawdę? Z zaplanowanych prawie dwustu, odwołaliście ponad
trzydzieści. Więc Jared, jak było? - chłopak świdrował go spojrzeniem,
oczekując na jego odpowiedź. Do tej pory siedział w ciemnych okularach, ale
teraz je ściągnął ze swojego nosa.
- Kochałem ją jak wariat. Jak ktoś silnie uzależniony
od heroiny, nie mogący przeżyć dnia, godziny, minuty bez niej - odetchnął. -
Kiedy dostawałem wiadomość, wiedząc, że znajduje się blisko naszego mieszkania,
nie myślałem wiele... Odwoływałem koncert godzinę przed jego rozpoczęciem i
wsiadałem w pierwszy, lepszy samolot, żeby móc tylko znowu na nią popatrzeć.
Przecież czekałem na nią tyle lat... - nabrał z powrotem powietrza,
wypuszczając je ze świstem. - Shannon mi ciągle powtarzał, że przez to, co robię
możemy strącić fanów, bo to nie etyczne burzyć czyjeś marzenia, dotyczące
koncertu ulubionego zespołu... Wiedziałem co oni przeżywają, ale mimo to,
robiłem swoje. Will, ty nawet nie masz pojęcia jak bardzo ją kochałem, byłem
zdolny zabić, żeby ją ocalić...
- Mówisz w czasie przeszłym, teraz tak nie jest?
- Teraz... Teraz tak naprawdę nic się nie zmieniło -
przymknął powieki, starając się uspokoić swój przyspieszony oddech.
- To był jeden z powodów?
- Powodów, że w dwa tysiące siódmym roku, Thirty
Seconds to Mars prawie przestałoby istnieć? - Jared zapytał, jakby oczekując
potwierdzenia. Reporter kiwnął potakująco głową, oczekując jego dalszych słów.
- Powodem nie były moje nagminnie odwoływane koncerty, one później się
odbywały. Miałem swój honor, doprowadzałem wszystko do końca, może z kilku
tygodniowym czy miesięcznym poślizgiem, ale jednak.
- To przez te odwoływane koncerty w dwa tysiące
siódmym prawie stało się to, co miało się stać? - podniósł głowę znad kartek i
spojrzał na Jareda, który wpatrywał się teraz w widok za oknem. Pokręcił
przecząco głową.
- Nie. Nikt nie miał mi wtedy tego za złe, jak teraz
może to dziwnie brzmieć. Oni wiedzieli jaki byłem... zakochany - dodał ciszej.
- Byłem naćpany miłością, mogę tak to nazwać, a to, że robiłem jak robiłem,
odbijało się na zespole - nie mówię, że nie. Ale Shannon on przymykał na to
oko, bo widział jak jestem nienormalnie szczęśliwy. To nie przez to w dwa tysiące
siódmym Thirty Seconds to Mars prawie przestałoby istnieć.
- Tylko przez co?
- Przez pewna decyzje, którą kazano mi podjąć. Może
jakbym wybrał wtedy inaczej... Może jakby nie postawiono mnie tak nagle w
takiej sytuacji i nie kazano dokonać wyboru... Może byłbym wtedy szczęśliwszy.
4. września
2002r., Los Angeles.
Jakaś nastrojowa muzyczka
płynęła z cicho ustawionego radia, kiedy musiała wyrwać się z transu, w którym
kiwała w rytm głową i stukała końcem paznokci o blat biurka. Wpadł jak burza,
robiąc wokół siebie małe zamieszanie, które spowodowało, że o mało nie
podskoczyła na krzesełku. Popatrzyła na niego jak opiera dłonie o blat jej
biurka i wpatruje dosyć uważnie. Trochę za uważnie skupiając się na wycięciu
jej bluzki.
- Szef jest u siebie –
powiedziała automatycznie, uśmiechając się do niego. Ale mimo tych słów nie
przeszedł w kierunku, do którego myślała, że zmierza.
- Czy ja zawsze przychodząc
tutaj, przychodzę do szefa?
- No, a nie? – wypaliła głupio.
Uśmiechnął się znowu. Przez głowę przeszło jej pytanie, dlaczego tak ciągle się
uśmiecha? Bo przecież nie...
- Do ciebie - odpowiedział
całkowicie poważnie, ale i tak od razu nie uwierzyła. Czy miała się tak po
prostu wdać w jakieś zagmatwane relacje na płaszczyźnie zawodowej, skoro nawet
z nim dłużej nie rozmawiała niż pięć minut.
Westchnęła wypuszczając z płuc
trochę powietrza, ale to i tak nie pomogło.
- Do mnie? Po co? – chyba
poczuła, że policzki robią się jej gorące. Poprawiła dłonią bluzkę, chcąc jakoś
ją naciągnąć, żeby nie było tak widać, czy cokolwiek!
- Siedzisz tu i nie wiem na co
czekasz, chodź ze mną... na kawę - zatkało ją, bo odkąd pamiętała, za każdym
razem, gdy tu przychodzili zbywał ją albo jak już coś powiedział, to jakby z wymuszeniem.
Co się stało, że tak nagle zmienił zdanie?
- Nie mogę.
- Jak to 'nie mogę'? - odparł
zaskoczony, zniżając się na nogach tak, że teraz kucał przed jej biurkiem. To
zaczynało być coraz to dziwniejsze, w każdym razie dla niej. - Chloe, daj na
luz, to jeszcze nie...
- Randka? To chciałeś
powiedzieć? - weszła mu w słowo, a on uśmiechnął się nieznacznie. Pokręcił
głową, zaczynając się bawić leżącym na blacie długopisem.
- Może... - nie dokończył, bo z
wnętrza gabinetu wychyliła się głowa menagera. Zamachał jedną ręka w jej
kierunku, w której trzymał plik papierów.
- Chloe, wydruk całej trasy, na
już! - zwrócił się do dziewczyny. - O, Shannon dobrze, że cię widzę - teraz
swój wzrok skierował na niego. - Chodź, musimy coś obgadać... Jareda nie ma?
- Nie wiem, zajęty jest -
podniósł się z klęczek, uśmiechając na pożegnanie do Chloe, która tylko
machnęła na to ręką.
- Jak zwykle. Co ta nasza
gwiazda taka zajęta? – zamknął za nim drzwi swojego biura. Shannon zajął
miejsce przed jego biurkiem, kiwając się to w przód to w tył na krześle.
- Z tego co wiem, próbuje
przekonać do siebie jedną panią - zrobił bardzo wymowną minę.
- I myśli, że mu się uda? Z
takim charakterkiem to on raczej nic nie zdziała - chwile później drzwi się
otworzyły bez pukania i weszła do pomieszczenia Chloe. Podała mężczyźnie gotowy
wydruk, a Shannon siłą woli, gdy wychodziła, zlustrował ją bardzo dokładnie. -
Widziałem.
- No co?
- Nic, nic - jego uśmieszek i
tak wskazywał jedno. - W zasadzie, kochaniutki, to trasa się toczy. Koncertów
nie odwołujecie, chociaż jeżeli twojemu braciszkowi wyjdzie z tą panną, to mam
pewne obawy, co by mu mogło odstrzelić do tego łba...
- Chyba wszystko - już się nie
uśmiechnął. Mężczyzna najwidoczniej tego nie zauważył, bo przegrzebywał dalej
papiery. Do nosa Shannona dotarł papierosowy dym, a potem spostrzegł
wyciągniętą w jego kierunku dłoń z całą, świeżo otwartą paczką fajek.
- Częstuj się - wyciągnął jedną
i odpalił. Dawno nie palił, ale chyba zaczął od nowa. - Powiedz mi, czy ta...
dziewczyna, co złożyła pozew... Co to w ogóle jest za szopka?
- Sam nie wiem - powiedział
zgodnie z prawdą. - Jared mi mówił, że to załatwi. Ale ja już znam to jego ‘ja
to załatwię’. No, w każdym razie tyle wiem.
- Taka cwana?
- Wygląda na konkretną. Zawsze
się mu udawało, może tym razem też.
- Nie byłbym taki pewny. Wiesz,
że jak udowodni, to musielibyśmy cofnąć płyty i usunąć ten kawałek? To są
koszty, nawet ogromne, bo... - nie dokończył, bo w drzwiach pojawił się Jared z
dosyć jednoznaczną miną.
- Shannon, zapomniałeś, że mamy
koncert na otwarcie tego klubu o-nazwie-której-nie-pamiętam? – zapytał,
wpatrując się w niego bardzo intensywnie. Nawet nie mrugnął. Oparł się ręką o
framugę drzwi w pozie niczym Apollo.
- Wyglądasz jak ci bezdomni z
ulicy - skomentował Shannon, patrząc jak jest ubrany. - Skąd wytrząsnąłeś
czarny cień? Pożyczyłeś od swojej współlokatorki? - na te słowa lekko się
skrzywił. Nie wiedział dlaczego reagował o każdym wspomnieniu o niej właśnie w
taki sposób. Bolało, ale dało się znieść ten ból. Niespełniona miłość niszczyła
go zupełnie.
- Daruj sobie.
- A w tej dizajnerskiej
czerwonej kurteczce... - wziął oddech, a potem wypuścił szybko powietrze. - Jared,
przepraszam, ale wyglądasz w tym jak dziwka.
- Na Boga... – już chciał
wybuchnąć, ale Shannon szybko mu przerwał. Zrobił ruch, jakby zakazywał mu
dalej mówić, a ten zamknął posłusznie usta. Naprawdę się nie odezwał? Tylko tak
po prostu wziął i zamilknął?
- Nie, serio jest...
oryginalnie.
- Jest fajnie, co się
czepiasz... Całe przedpołudnie siedziałem i to gówno nakładałem. Ale lepiej
będzie, jak ruszysz stąd swój tłusty zad i...
- Mam wrażenie, że się czasem
zapominacie - odezwał się menager, na którego dopiero teraz Jared zwrócił
uwagę.
- Rob, teraz jest mój czas. To
coś, co liczy pieniądze, zaczyna na dole bić. Pospiesz się...
- ...Taksometr... - wtrącił
wspomniany.
- ...Bo jak nie to cię tu
zostawię i odwołam koncert, i wtedy będą się w końcu pluć do ciebie, a nie do
mnie!...
- ...Wyglądasz ślicznie... -
nadal próbował wejść mu w słowo, ale Jared dobrze go ignorował.
- A zagrasz mi Valhalle? - Shannon
odezwał się z głupim uśmiechem. Jared wywrócił oczami na ten widok.
- Szybciej ciebie tam wyśle -
zmrużył oczy, podpierając się ramieniem o framugę drzwi.
- ...Ta czerń idealnie wydobywa
piękno twoich oczu, jesteś kurewsko pociągający...
- Kłóciłbym się - Shannon zlustrował
go tak samo dokładnie, jak przed jakąś chwilą Chloe. - Dupy nie urywa.
- ...Chociaż Shannon, masz
racje, szału nie ma - przybili sobie piątkę, zaczynając razem głupio rechotać.
- A idź pan w chuj z takimi
ludźmi! - odwrócił się z zamiarem wyjścia.
- Jared, skarbie, nie obrażaj
się! Nie zapomnij, że cię kocham - usłyszał za swoimi plecami, kiedy mijał
zdziwiona Chloe, której rzucił coś w stylu ‘moja noga nigdy tu już nie
powstanie’, co było oczywiście nieprawdą...
Nigdy nie brał sobie na poważnie
docinków Shannona. A zwłaszcza takich.
*
Sonia tkwiła w Los Angeles od
dobrych czterech dni. Miała przylecieć tutaj tylko na koncert, a została na
tyle, że zastanawiała się dlaczego. Spędzała długie dnie poza mieszkaniem
Jareda, w którym bywała tylko na noc. W zasadzie, nie widziała go odkąd wrócił
tamtego dnia i zaczęli swoją znajomość na nowo. Na nowo, o ile można tak to
nazwać.
Odkąd dostała rolę w najnowszym
filmie, mało znanego reżysera, który swoim pomysłem chciał udowodnić, że będzie
o nim jeszcze bardzo głośno, Chicago stało się dla niej bezpieczną przystanią.
W Los Angeles swoje mieszkanie sprzedała. Nie widziała sensu posiadania go,
chociaż teraz pewnie łatwiej byłoby jej z tym wszystkim tutaj, niż siedząc na
głowie komuś, kto nie patrzył na nią jak na swoją koleżankę. Tylko jak na
kogoś, do kogo czuje coś więcej.
Chicago nie było dla niej miastem
marzeń, tęskniła za Los Angeles, które dało jej tak wiele, a jednocześnie
pokazało, że może też boleśnie kopnąć w tyłek, ale teraz, gdy życie podsuwało
jej kolejną szansę by zaistnieć na wielkim ekranie, łapała je za rogi i
wyciskała do ostatniej kropli niczym cytrynę. Chicago miało być jednym z tych
miast, które zapamiętała na chwilę. Jej serce należało do Los Angeles.
Jednym z innych powodów, dla
którego opuściła Miasto Aniołów był też fakt, że w jakimś stopniu przypominało
jej o tym, jak te kilka lat temu została potraktowana przez Tyrone’a, co zagrał
na jej uczuciach bardzo boleśnie. Prawie parzyły ją dłonie, gdy dotykała mebli
w swoim mieszkaniu; oczy nadal widziały jego chociaż przecież odszedł. Odkąd
jej serce zostało roztrzaskane na drobne kawałki, a przez sypialnię przewinęło
się kilku mężczyzn – w tym Alan, który złamał ich niepisany układ, że przecież
się nie zakocha, spakowała się i niesiona ciosem zatrzymała się w Chicago.
Poczciwym Chicago, do którego od dobrych dwóch dni próbowała się dostać, ale
wszystkie loty były pełne. Czyżby wszystko sprzysięgło się przeciwko niej?
Jared był dla niej chodzącą
zagadką. Zajmował się swoim zespołem niczym własnym dzieckiem. Poświęcał mu
każdą wolną chwilę, szukał osób, które miałby pomóc mu go rozsławić. Pamiętała
też, że kilka dni temu organizował casting. Nowy gitarzysta? Tak jej świtało w
głowie. Nie mogła być stu procentowo pewna.
Chociaż ona pięła się po
schodach własnej kariery, która mimo wszystko dawała jej sporo frajdy,
zauważała, że do tego wszystkiego nie podchodzi z takim zapałem, oddaniem i
sercem, jakie widziała u niego. Może jej też było łatwiej, miała inny start –
została zauważona w kawiarni, gdy piła kawę, że nada się na idealną
odtwórczynię jednej z ról. A Jared musiał o wszystko walczyć, starać się,
pokazywać i udowadniać, że nie jest jednym z wielu tylko tym, którego szukali.
Teraz widziała, że nikt nie mówił mu, że trzydzieści
sekund do Marsa, będzie trwało zaledwie pół minuty i zejdą ze sceny. Byli
szansą, nowym brzmieniem, całkowicie nową historią, która miała kiedyś porywać
całe tłumy, by udowadniać sobie i wszystkim wokół, że marzenia są po to, by je
spełniać.
Chłodne poranki i długie,
samotne wieczory w Chicago, pokazały jej, że jej nieuleczone serce, które
chciała wyrwać z własnej piersi jeszcze tak niedawno, właśnie tutaj, w tym
mieszkaniu, w tym mieście, które słynęło z cudów, sklejało się z powrotem w
jedną całość. Gdy przyglądała się Jaredowi ukradkiem, jak parzy mocną kawę o
świcie, pali papierosa, który był ostatnio jego nieodłącznym towarzyszem, mogła
przyznać, że widzi człowieka umęczonego. Umęczonego w tym, że tyle zmarnował
lat, a to, co działo się przez ten czas było w zasadzie tym, o czym chciał
zapomnieć, ale z jakiś swoich własnych powodów nie umiał, może też i nie
chciał… Kiedy patrzyła jak uśmiecha się do niej za każdym razem, gdy ją widzi,
gdy jego oczy skrzą się niczym iskry, których nigdy przedtem w nich nie
widziała, mogła sądzić tylko jedno. To samo, co podejrzewała te trzy lata
wstecz, gdy czuła na swoich wargach jego w czasie kręcenia ‘Requiem dla snu’.
Dziką chemię, która łączyła ich, a ona nie chciała mówić tego na głos. Czuła
wtedy jego usta, jego dłonie tak zupełnie i do cna, jak jeszcze nikogo
wcześniej. Była tego tak bardzo świadoma, jak można być, gdy całuje cię ktoś,
na kogo się czekało, chociaż przed samym sobą nie potrafiło się tego przyznać.
To samo, co już wtedy była
niemal pewna, ale coś stało się, że tak nagle zniknął z jej życia i dopiero
teraz powrócił. Powrócił w pięknym
stylu, bo gdy patrzył w jej oczy, jego lśniły jasno i mogła z nich odczytać tak
wiele, choć nie mówił w zasadzie nic. Błękit skrzył się ilekroć widział ją, a
ona łapała go na tym, gdy patrzył. Teraz była przekonana, ba, pewna była jak
jeszcze nigdy, że Jared – ten sam, którego poznała w dziewięćdziesiątym
szóstym: radosny, beztroski i na swój jedyny, wyjątkowy sposób szalony – jest w
niej najzwyczajniej w świecie zakochany.
A ona sama nie wiedziała co
czuje, bo coś blokowało ją. Bała się sama swoich uczuć, których jeszcze tak
naprawdę nie pojmowała, że dzieją się i to właśnie trwa. Jej złamane niegdyś
serce przypominało jej, że historia lubi się powtarzać, a ona ślepo wierzyła
jej.
I jeszcze nie wiedziała w jak
wielkim jest błędzie.
*
Zbiegł ze sceny niczym torpeda.
W którymś momencie Shannon siedząc
za perkusją obstawiał, czy zaryje brodą o podłogę, potykając się o kable,
własne nogi, nogi kogoś stojącego obok, o obojętnie co na swojej drodze, ale
jednak ku jego wielkiemu rozczarowaniu, wyszedł z tego bez szwanku. Jego
komentarzem o tym, jak wygląda wcale się nie przejął. Może tylko troszeczkę...
W którymś momencie nawet czekał,
aż zacznie się rozbierać z tej czerwonej , połyskującej, rażącej go w oczy,
(ale to już swoją drogą) kurteczki i wywijać nią na wszystkie strony niczym
lassem, ale... musiał obejść się niestety smakiem.
Jared twardo przez cały koncert
śpiewał w niej ubrany, chociaż musiało mu być gorąco. Światła, zaduch panujący
w klubie i tłumek ludzi, ocierających się o siebie, tworzył już wystarczająco
wysoką temperaturę. Jego misterny makijaż trochę się rozmazał, a włosy zrobiły
się wilgotne i zaczęły przyklejać się do twarzy.
-
Love, love, love
– zamruczał pod nosem, chwytając ręcznik w dłonie. Matt patrzył na niego, nie
wiedząc o co chodzi. – Love, love, love... – zawył trochę głośniej, ale nie na
tyle, żeby wzbudzić sensację. Matt dalej się na niego podejrzani patrzył. – Love, love, love – znowu zaczął tylko pod nosem
nucić. Matt chwycił butelkę wody mineralnej i powoli zaczął pić, cały czas
patrząc na Jareda, jak wyciera sobie pomału skronie, nie chcąc zepsuć swojego
image’u.
-
Nothing you can make that can’t be made – zaczął znowu powoli, patrząc na Matta roziskrzonymi
oczami, a ten jakby automatycznie szybciej przełykał wodę. – No one you can save that can’t be saved – nałożył sobie ręcznik
na głowę z głupim uśmieszkiem, dalej nie przestając patrzyć się na Matta, który
już pukał się po głowie. – Nothing you
can do, but you can learn how to be you In time. It’s easy! – zawył
przeciągle końcówkę piskliwym głosem, chociaż w oryginale tak nie było. – All you need is love, all you need is
love! – wydarł się na całe gardło, a niczego nie spodziewający się Matt, aż
podskoczył. Ręcznik zsunął się mu na twarz, tak, że teraz nic nie widział.
Okręcił się wokół własnej osi, robiąc z siebie jakieś przedstawienie na... nie
poziomie, bo poziomu było zero. W każdym razie...
- Lennon się w grobie przewraca
– mruknął Matt, zaczynając się chichrać. Jared dalej kręcił się w kółko, jak
pięcioletnie dziecko, chociaż Matt w myślach bardziej porównywał go do idioty
czy czegoś w ten deseń, wydzierając się na tyle, na ile pozwoliły mu płuca i
gardło.
- All you need... – potknął się o własne nogi, które natrafiły
szybciej na wystający kabel i... to raczej było do przewidzenia, że runie jak
długi na podłogę, robiąc więcej hałasu niż to było warte. - ...Is love – wyjęczał już teraz bardziej
do zimnej podłogi, niż w przestrzeń. Matt nie przestał się śmiać, aż zgiął się
w pół w momencie, kiedy wywinął pięknego orła... czy bardziej zaliczył bliskie
spotkanie z ziemią.
- Jared, kocham cię – wysapał
między salwami niekontrolowanego śmiechu.
- Love is all you need – wyjęczał do podłogi, kompletnie nie
słuchając Matta, który już klęczał obok niego, czego oczywiście nie mógł
zobaczyć, bo biały, puchaty ręcznik zasłonił mu cały świat.
Trzy godziny
później.
Leżeli obok siebie na łóżku, a
ona paliła powoli papierosa, wydmuchując dym prosto do góry. Wpatrywali się w
sufit, milcząc chwilę, żeby potem w końcu się do siebie odezwać.
- Nie wiem dlaczego tak się
stało - zaczęła, przykładając papierosa z powrotem do ust. - Wiesz o co mi
chodzi? - zapytała, ale nie odwróciła twarzy w kierunku jego. Trzymała w
płucach długo dym, a potem go wydmuchała w powietrze. Jared wystawił do niej
rękę i podała mu papierosa.
- Wiem. O to, że nasz kontakt
urwał się zaraz po tym, jak zagraliśmy w jednym filmie. W zasadzie... On się
urwał z mojej winy - zaciągnął się mocno, wpatrując się w kłęby nikotynowego
dymu.
- Z mojej też. Moja wygórowana
duma nie pozwoliła mi do ciebie zadzwonić. Zawsze czekałam na twój pierwszy
krok, wiesz? Trzymałam telefon w dłoniach, nawet miałam już otworzony kontakt i
wystarczyło, żeby tylko nacisnąć na klawisz. Wtedy myślałam, że się po prostu
narzucam, a teraz...
- Teraz tego żałujesz - wtrącił
się. - Ja też.
- Jacy jesteśmy do siebie
podobni. Może byłam jedyną na tym święcie, która nie widziała w tobie... dupka.
Wtedy na tym lotnisku, byłeś jedyną osobą, z którą chciałam gadać. Może gdyby
nie ten śnieg i ta zamieć, nigdy byśmy się nie spotkali. Albo, gdyby nie...
Tyrone. Do tej pory nie wiem dlaczego dałam mu drugą szansę, jak tak perfidnie
mnie zdradził. To właśnie przez niego miałam potem takie nastawienie do
facetów. Jakaś część uważała mnie za zimną sukę bez serca, dla której liczy się
tylko seks. - Wzięła od niego papierosa, i wciągnęła dym tak mocno, że aż
zabolały ją płuca. Odetchnęła głęboko, czując jak niewidzialne ciężarki, które
ją przytrzymywały, wreszcie opadły. - Możesz uwierzyć w to, że mimo wszystko
wierzę jeszcze w prawdziwą miłość?
- I czekasz na swojego księcia?
- zapytał, odwracając się twarzą do niej. Wpatrywał się w jej profil, jak w
skupieniu bardzo powoli z jej ust unoszą się kłęby dymu. Jej blond włosy były
rozrzucone na pościeli, ale ani na moment nie zaszczyciła go spojrzeniem.
- Powiedzmy.
- Wiesz jeszcze co mnie zawsze
zastanawiało? - zapytał zmieniając temat. - Dlaczego twoje imię pisze się przez
‘i’ a nie jak powinno się przez ‘y’.
- To najmniej ważny szczegół,
chcesz go naprawdę znać? - w końcu na niego popatrzyła. Ich spojrzenia się
spotkały i wpatrywali się w siebie długo, chociaż trwało to zaledwie dwie
sekundy. Pokiwał twierdząco głową, zabierając jej papierosa. - Moja mama
pochodzi z dalekiego kraju. Teraz to zabrzmi jak w tanim romansie, ale wierz
mi, że tak właśnie było. Wyjechała stamtąd do Ameryki, chcąc przeżyć swój ‘american dream’ i udało jej się. Jako
studentka poznała mojego ojca, był w marynarce wojennej - złapała oddech. -
Zawsze mi powtarzała, że faceci w mundurach są niezwykle seksowni. No i, że ma
do nich ogromną słabość.
- I żyli długo i szczęśliwie?
- Nie. Jak dowiedział się, że
jest w trzecim miesiącu ciąży, to ją po prostu zostawił. Nie powiedział jej, że
ma żonę i udawał przed nią kawalera. A ona była w nim na zabój zakochana... Nie
urodziłam się w Ameryce. Moja mama krótko przed porodem wróciła do swojego
kraju, nie wiedząc czy sobie poradzi. - Oddał jej papierosa, widząc jej
wyciągniętą w jego kierunku dłoń. Przytknęła go sobie do ust, a potem zgasiła
niedopałek w popielniczce leżącej obok. - W metryce, w miejscu urodzenia mam
napisane Kraków. Nie wiem czy wiesz w jakim państwie leży to miasto, ale to nie
jest teraz istotne. W każdym razie, gdy miałam trzy lata sytuacja w kraju się
pogorszyła i postanowiła wrócić z powrotem do kraju mojego ojca. Podobno po nim
mam kolor oczu i uśmiech.
Gdy miałam pięć lat, moja mama
poznała faceta, którego tak naprawdę dopiero mogłam nazywać ojcem. Traktował
mnie jak swoją córkę chociaż przecież nią nie byłam. Niedługo potem moja mama
urodziła moją siostrę Susannah, która jest młodsza ode mnie o pięć lat. Gdy byłyśmy
małymi dziewczynkami wyobrażałyśmy sobie, że kiedyś będziemy jak te dziewczyny,
co miałyśmy ich twarzami obklejony pokój.
- Nie próbowałaś go odnaleźć?
- Wiele razy próbowałam go
odnaleźć, wierz mi. Raz mi się udało. Wiem, że miał na imię Mark Williams,
czarne włosy i czekoladowe oczy. Był kimś ważnym w wojsku, ale ile osób tam nie
jest ważnych? Nie wiem czy byłabym gotowa się z nim spotkać, po tym co zrobił
mojej mamie – tak sobie mówiłam... Wtedy przystawiłam mamę do muru i
powiedziałam jej, że muszę wiedzieć. Znać jego adres. Podała mi, mimo, że
mówiła, że on pewnie już tam nie mieszka. A jak na złość wciąż mieszka w New Jersey
w tym małym, standardowym białym domku o takim samym standardowym białym
płocie. Nie poznał mnie na początku, skąd niby miał mnie znać? Widział
osiemnastoletnią dziewczynę, na której widok później otworzył ze zdziwienia
usta. Byłam idealną kopią własnej matki sprzed lat. Ten sam błysk w oku, ten
sam kolor włosów. Skóra zdjęta z niej.
Wtedy nie powiedziałam mu, że
jestem Sonia czy jakkolwiek by mógł myśleć. Tamtego dnia dziękowałam mamie, że
dała mi ten adres. Mogłam spojrzeć człowiekowi w twarz, który śmiał okazać się
takim dupkiem, co skrzywdził moją mamę. Chociaż nie potrafię dobrze mówić w
ojczystym języku mamy, chciałabym kiedyś odwiedzić Kraków i przekonać się na
własne oczy, jak jest piękny - odpaliła kolejnego papierosa, a Jared nie
wiedział czy zakończyła, czy dopiero zaczęła mówić. Czekał cierpliwie, aż znowu
się odezwie. - To takie trochę dziwne, ale mama nie zmieniła mi imienia na jego
Amerykańską wersję, chociaż różni się tylko jedną literką. Z tego co wiem,
jestem do niego bardzo podobna. Na pewno w kwestii uciekania - zagryzła wargę,
myśląc nad czymś intensywnie. - Jak miałam osiemnaście lat, zwiałam z domu i
przeprowadziłam się do innego stanu. Poznałam tam Tyrone’a i stwierdziłam, że
nie mam po co wracać. Rok później polecieliśmy do Nowego Jorku w odwiedziny,
taaak, córka marnotrawna wróciła do matki. Myślałam, że mnie wyklnie, nie
wpuści do domu i w ogóle się mnie wyprze. A ona - zawahała się na moment. - A
ona po prostu powiedziała, że cieszy się, że znów mnie widzi. No i wtedy na tym
lotnisku poznałam też ciebie.
- To było jakieś... - zaczął
niepewnie. Podparł się na łokciu i spojrzał na nią z góry. Uśmiechnęła się do
niego delikatnie. - Przeznaczenie.
- Albo kara Boska, jak kto uważa
- jeszcze szerzej się uśmiechnęła. Szturchnął ją lekko w ramię. Zaśmiała się na
głos. - I widzisz gdzie teraz jesteś? Wierzyłam w ciebie od początku, panie
gwiazdo - zaakcentowała ostatnie dwa słowa. Miał wielką ochotę ją pocałować,
wisząc tak nad nią. Była taka bezbronna, wystarczyło tylko to, że zniżył by się
do poziomu jej ust, a potem... Przecież nie mógł. Nie wiedział jak zareaguje na
taki krok z jego strony, czy odda mu pocałunek czy nie odda mu z pięści w
twarz. Tego nie potrafił przewidzieć, jak odbierze to, ale z każdym dniem, gdy
miał ją obok siebie, już nie umiał dłużej się powstrzymywać.
Nachylił się nad jej twarzą,
tak, że doskonale czuł jej ciepły oddech na swoim policzku. Otworzyła szerzej
oczy ze zdziwienia, kiedy jego usta trąciły delikatnie jej wargi. Usłyszał jak
wstrzymuje oddech, co wcale go nie powstrzymało. Tak po prostu ją pocałował,
nie myśląc o konsekwencjach, czy przypadkiem znowu nie dostanie za to w twarz.
Delikatne muśnięcia zmieniły się w odważniejsze i nawet fakt tego, że nie
odepchnęła go od razu, ani nie protestowała, zdziwił go tak samo mocno, jak to,
że oddała mu ten pocałunek. Jej ręka nie tak jak się spodziewał, przyciągnęła
go do siebie, żeby zaraz jeszcze bardziej pogłębić pocałunek. Oddychała płytko
między pocałunkami, zaciskając dłoń na jego koszulce, a w głowie od emocji i
uczuć zaczynało szumieć. Dopiero, gdy po tych kilku sekundach, zorientowała się
co tak naprawdę robi, kto wisi nad nią i całuje zachłannie jej usta, ręką,
która zaciskała się na koszulce, odepchnęła go na tyle mocno, że mogła
odskoczyć. Tego, jak tego spodziewał się od początku i wcale nie było to dla
niego czymś dziwnym.
- Co ty robisz? - zapytała
ostro, zrywając się z pościeli. - Pytam się!
- Chciałem cię... pocałować, to
źle? - zapytał z głupim uśmiechem, a Soni wcale nie było do śmiechu. Warknęła
pod nosem, podnosząc się na nogi.
- Wiedziałam, że tak będzie! Ty
po prostu nie potrafisz przegapić okazji! Chciałeś mnie umilić, zamydlić oczy i
statatata, żeby teraz... - wyliczała, patrząc na niego gniewnie. Zmroziła go
wściekłym spojrzeniem.
- Posłuchaj! To nie tak!
- A jak?! Tak jak wszystkie!
Może jeszcze liczyłeś, że wskoczę ci do łóżka, co?! PYTAM SIĘ?! - wrzasnęła, a Jared
wstał i stanął naprzeciw niej. Chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. -
Puszczaj mnie! - trzymał ją mocno w uścisku i czuł jak próbuje się wyrwać.
Dyszała wściekle i okładała go pięściami. Musiał przyznać, że ma niesamowicie
wybuchowy charakterek. - No puść mnie! - ale w odpowiedzi, przycisnął ją
mocniej do siebie i położył jej brodę na ramieniu, czekając aż się uspokoi.
- Nie mogę - powiedział
normalnie, a jej paznokcie zaczęły wbijać mu się w skórę. Z wszystkich sił
starał się to ignorować i nie dawać po sobie poznać, że cokolwiek go boli. A
mógł przyznać, że na pewno ma już czerwone ślady.
- Możesz! Puszczaj mnie! - znowu
zaczęła się wyrywać. - Wracam do domu, to była najgorsza decyzja w moim życiu,
że tutaj przyleciałam! - wyrzucała z siebie słowa, a on dalej niczym nie
wzruszony trzymał ją przy sobie. Zaczęła głęboko oddychać, zmęczona. - Dlaczego
nie chcesz mnie puścić? Powiedz mi... Daj mi jakiś powód... - ściszyła głos
prawie do szeptu. Zaciągnął się jej zapachem, zmieszanym z ostrym nikotynowym
dymem.
- Bo... idiotko, przecież tak
bardzo cię kocham.
3. miesiące później,
1. grudnia 2002r., Chicago.
- Najnowsze nominacje do
tegorocznych Oskarów, które odbędą się już w lutym, wskazują, że najnowszy
film, który miał premierę jeszcze miesiąc temu, a kina nadal pękają w szwach,
jest nominowany w trzech kategoriach, a aktorka grająca rolę drugoplanową -
Sonia Reeves - jest brana za faworytkę na przyszłorocznej gali – przeczytała na
głos, siedząc z podkurczonymi nogami przed swoim komputerem. Przetarła zmęczone
oczy i poprawiła spadające z nosa okulary. Będąc kompletnie niechlujną z
potarganymi włosami, układającymi się w tłuste strąki, ponownie potarła swoje
oczy. Piekły ją niemiłosiernie, a blask bijący od ekranu coraz bardziej
sprawiał, że zbierał się pod nimi piasek.
W tamtej chwili nie
przypominała siebie samej, której uśmiech odbijał się do niej z ekranu przed
nią. Widziała swoje uśmiechnięte usta, zadbane włosy, piękną kreacje od samego
Diora, w którą kazali się jej wcisnąć po to, żeby wyglądała jak milion dolarów.
W istocie wyglądała jak
rzeczony milion, ale miała wrażenie, że w jej sztucznym uśmiechu, odbija się
milion odcieni smutku, z którymi walczyła z dania na dzień. Tak naprawdę nie
wiedziała co ma zrobić; czy rzucić wszystko i wracać do niego, czy wmawiać sobie
dalej, że jest taki jak wszyscy.
Co rusz widziała zdjęcia na
stronach jakiś szmatławców, że spotyka się z jakąś, że widzą go w towarzystwie
jakiejś kobiety, że znowu idzie z inną za rękę. Nie wiedziała czy gra… Czy to właśnie
nie jest jakaś gra, którą toczy sam ze sobą by o niej zapomnieć. Od trzech
miesięcy nie widziała zdjęcia, na którym by się uśmiechał.
Żadnego.
Może rzeczywiście mówił
prawdę? A może ona po prostu postąpiła bezmyślnie i zmarnowała jedną z
życiowych szans? Zaufała jak zwykle zdjęciom, które przyszło jej przed tym jak
i teraz widzieć nie raz, że preferuje panienki na jedną noc. Tak naprawdę bała
się, cholernie i mocno bała się, że gdy ona odda mu swoje serce, już na zawsze
przepadnie. Zatraci się w tym i jak zwykle przepadnie. Gdzieś z tyłu głowy
szeptało jej, że dopóki nie spróbuje to się nie dowie. Ale jak mogła nie mieć
obaw, że to nie zwykła gra, a ona jest jej członkiem? Zwykłym trofeum na
piedestale jego osiągnięć?
Ale gdy przypomniała sobie ich
ostatni pocałunek wszystko przestało być ważne. Wszystko to, co odpychało ją od
niego, zaczynało przyciągać. Wszystko co myślała, że robi stawało się
kłamstwem. Wszystko traciło swoją wartość przed tym, co krzyczało jej serce. Uświadamiała
sobie, że nikt jej jeszcze tak nie całował. Tak rozpaczliwie, szalenie i
żarliwie przelewając właśnie w pocałunek uczucia, o których ją zapewniał. Nie
potrzebował wtedy słów, by mówić, że k o c h a, bo ona w tym pocałunku czuła
jego m i ł o ś ć. Nie potrzebowała zapewnień, że jest szczery, bo ona była
wtedy już p e w n a. Nie musiał klękać przed nią z bukietem róż i zapraszać na
ranki, by była j e g o. Nie musiał robić w zasadzie nic, bo tylko jego miłość
robiła to, czego nie dokonał nikt.
got me looking so
crazy right now,
your love's got me
looking so crazy right now
looking so crazy in
love,
got me looking, so crazy in l o v e.
___
piosenki wykorzystane w odcinku: The Beatles - All you need is love.
Beyonce - Crazy in love.
fjkdlsahdjxchdfljvk tylko tyle mogę wyrazić :) wspaniały, trzyma w napięciu *_* chce już nowy, nie mogę się doczekać. Duuuuuużo weny :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam xx
<3
OdpowiedzUsuńnie wiem co mogę ze sobą zrobić, siedzę w konsternacji i zastanawiam się czy powinnam pisać komentarz, czy nie. bo nie wiem, naprawdę nie wiem, czy chaos mojego komentarza jest ciebie godzien.
OdpowiedzUsuńchce mi się płakać, tak pięknie piszesz. nawet nie chcesz wiedzieć, jak wielkim beztalenciem się przy tobie czuję. dlaczego każde zdanie, które piszesz, jest tak dobre, jakby wyszło z rąk stwórcy? nie rozumiem tego i uważam, że to niesprawiedliwe.
wybacz, jeżeli odbierasz to jako oskarżenie. to nie oskarżenie, to mocny komplement, co rzadko mi się zdarza.
chciałabym zaprosić cię do siebie, ale mi wstyd, więc nie; nie zrobię tego. może przyjdzie czas, kiedy napiszę coś godnego twojej uwagi. a teraz wybacz, ale pragnę lamentować nad twoim talentem, który podkreślasz za każdym rozdziałem jeszcze mocniej.
pozdrawiam. x
Zacznę od czegoś bardzo kolokwialnego ZAJEKURWABISCIE ;*
OdpowiedzUsuńZakochałam się w tym opowiadaniu od nowa i od nowa i od nowa ;3 To było takie kochane <3
Jejku. Ten cały pocałunek, to jaki Jared był slodki ;3 No i Kurcze to wszystko co mówiła Sonia. Szczerze to się nie spodziewał, że w końcu przyzna się do tego wszystkiego, do tego co tak na prawdę czuje do niego. Równocześnie przed nim i sobą.myślę że jednak największe wrażenie wywarło na mnie to że ona sama zrozumiała to wszystko. A Jared? Jared to kochany człowiek który wreszcie powiedział to co czuje ;3
A Shannon mnie rozwalil z ta sekretarka. No no no^^ Takie zaloty ;p panie leto. Starszy a głupszy xd ale coz poradzić. I tak jest slodziasny i kochany. Wgl niedawno sb kupiłam ta biografie marsie i było że to Shannon miał takie straszne problemy z narkotykami i od razu mi się przypomniało twoje opowiadanie i sobie myślę" nieeee to jared xd"
Cieszę się że udało ci się zdać sesję i napisałam świetny rozdział ;)
Weny i mam nadzieję że przed koncertem zdążysz coś napisać a jak nie to do zobaczenia na koncercie i weny ;P
Wiki