AKTUALIZACJA

Prawdopodobnie nikt tu nie wchodzi poza mną raz na miesiąc i jakimś zbłąkanym wędrowcem, ale chce powiedzieć, że cała lista odcinków WRÓCIŁA. Można czytać to opowiadanie jeżeli ktoś zapragnie do woli, za moją całkowitą zgodą.

Czasem jeszcze tęsknię.

niedziela, 25 października 2015

27. Duszę się... Powiedz mi, co do cholery jest ze mną nie tak?

20. sierpnia 2010r., Kraków, Polska.

- Czemu zawdzięczasz swój sukces? - Will kartkował jakąś gazetę, a Jared doskonale ją znał. Pamiętał jak ją dostał, a potem ją czytał. Jeszcze przypominał sobie to, co wtedy czuł.
- Nie wiem.
- Jak to - nie wiesz? - reporter oderwał od gazety oczy i teraz wpatrywał się lekko zmrużonymi w Jareda.
- Może zacznę banalnie, jak zawsze w każdym wywiadzie: marzeniom, zawdzięczam to wszystko marzeniom. Byłem wystarczająco odważny, żeby kiedyś zacząć je spełniać, więc teraz muszę być też tak samo wystarczająco odważny, żeby odpowiadać na twoje pytania - odetchnął, zastanawiając się chwilę. - Gdyby nie one, wierz mi, nie siedziałbym tu, a ty nie zadawałbyś mi tych pytań i nie musiałbyś tego słuchać. To od nich się zaczęło i prawdopodobnie kiedyś się skończy.
- Jestem pewien, że gdybyś nie przeprowadził się do Los Angeles i nie zaczął pracować nad sobą, nie stworzyłoby się coś z niczego. Jesteś idealnym przykładem tego, że nawet najbardziej absurdalne i wygórowane marzenia też mogą się spełnić. 
- I dlatego właśnie dzięki nim odniosłem swój sukces; nigdy nie przestałem w nie wierzyć - skończył, patrząc na gazetę, którą Will miał na kolanach. On też zerknął na nią i przejechał po niej, jakby chciał zetrzeć z jej powierzchni kurz.
- Czerwiec dwa tysiące szóstego roku. Doszliśmy niemal do samego końca twojej opowieści -
- To już ostatnia prosta, Will, a mi coraz ciężej o tym mówić - wszedł mu w słowo, uśmiechając się trochę gorzko, trochę z jakimś sentymentem. Nie wiedział co bardziej powodowało ten uśmiech; to, że zaraz wszystko się skończy, czy to, że nareszcie pokaże to światu. 
- Rozumiem, ale sam stwierdziłeś, że nie będziemy robić przerwy. Musisz powiedzieć to wszystko tutaj, dzisiaj i dokładnie po trzech latach. Powinienem się bać?
- Powinieneś mi obiecać, że nie będziesz mnie postrzegał przez pryzmat tego co ci mówię, nie będziesz się litować, nie będziesz mi współczuł; po prostu to wszystko było ciągiem skutków, których przyczyny rozpoczęły się dawno temu. A może zacznijmy od początku…
- Od początku, nie rozumiem? - spytał Will, marszcząc swoje brwi. Na jego czole zaczęła rysować się kreska, kiedy patrzył tak z niedowierzaniem.
- Nazywam się Jared Leto i jestem pierdolonym sukinsynem bez serca - zrobił pauzę. - Chciałem opowiedzieć światu swoją historię, żeby w jakiś sposób się od niej uwolnić. Bo może, gdy ją opowiem poczuję się w końcu wolny. Czuję, że moje demony powoli zaczynają mnie opuszczać, to jak moja spowiedź, wiem to. Gdy otworzyłem dziś powieki, wiedziałem, że to zakończy się właśnie tutaj. Wszystko skończy się tutaj... Ale chociaż zbliżam się do samego końca, mam jakieś dziwne wrażenie, że słowa coraz ciężej przechodzą przez moje gardło, jakby chciały zostać ze mną na zawsze. 
- Nikt nie ma prawa cię oceniać.
- Popełniłem masę błędów, zraniłem wystarczającą liczbę ludzi, żeby smażyć się w piekle, ale wiedziałem, że to wszystko dzieje się po coś. Bo nie ma rzeczy, żeby nie działa się po coś, po prostu nie ma... - zakończył prawie szepcząc. - Podejmowałem decyzje każdego dnia; niektóre były dobre, a inne zwyczajnie złe. Każdy tak ma. Wahałem się tyle czasu czy chcę mówić o tym wszystkim, ale duszenie w sobie całej masy zatajonej prawdy w końcu człowieka zaczyna niszczyć. Dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok po roku...
- Ludzie popełniają różne zbrodnie, cięższe niż może się to wydawać. Nie mogę porównywać cię do kogokolwiek. Twoja historia jest przecież jedyna, jaką powinniśmy znać – przestał wpatrywać się w Jareda i teraz przeniósł wzrok na gazetę, która wciąż leżała na jego kolanach. Otworzył ją na pewnej stronie i uniósł przed siebie. – Czy na to dostanę wystarczająco wyczerpującą odpowiedź?
- Znasz wersje oficjalną; nie mogłem śpiewać, bo miałem problem ze strunami głosowymi, tak też tam przecież jest napisane.
- Cytuję: „Dwunastego czerwca dwa tysiące szóstego roku do opinii publicznej, manager i jeden z członków zespołu, Shannon Leto podali, że zespół Thirty Seconds to Mars wstrzymuje swoją działalność na czas bliżej nieokreślony. Powodem jest wykrycie guzów na strunach głosowych u Jareda Leto, uniemożliwiających mu dalsze śpiewanie. Wokalista podda się zabiegowi ich usunięcia w niedalekiej przyszłości. Trasa Welcome to the Universe stoi pod znakiem zapytania, ale nie została jeszcze odwołana.” – Skończył czytać i znad gazety zerkał na siedzącego przed nim Jareda. – Pamiętam, że przed VMA MTV zespół już był reaktywowany, a wszystkie pytania pozostawiliście bez komentarza. Czy to, co tu napisali to była prawda?
- Nie – wyrzucił z siebie szybko, chcąc mieć to za sobą. – Gazety pisały to, co im Shannon dyktował, żadna w tamtym czasie nie napisała prawdy oprócz tego, że Thirty Seconds to Mars w sierpniu wznowiło działalność, a na VMA MTV już wystąpiliśmy wszyscy w komplecie. Opinia publiczna dostała bardzo okrojone wersje wydarzeń, a mój pobyt na odwyku nikomu nie był znany. Wszystko sprowadzało się do braku odpowiedzi na każde pytanie. Bo w końcu milczenie jest złotem, no nie?

24. marca 2006r., Brooklyn, Nowy Jork.

Alex czuła się skołowana. Jeżeli mogła tak określić swój stan w jakim się znajduje, tak właśnie było. Patrzyła najpierw przed siebie, a potem na bilet, który ściskała w dłoniach. Nie była do końca przekonana, żeby tak miało wyglądać ich spotkanie, bo wiedziała, że będą mieć zaledwie pięć minut, a Shannon nie będzie mógł jej poświęcić ani jednej więcej. Odetchnęła, czuła dziwną gulę w gardle i miała spocone dłonie. Zacisnęła jeszcze mocniej palce na kartce, czując, jak wżyna się w jej skórę. Nie mogła tak się zachowywać, musiała doprowadzić się do względnego porządku, nie mogła przecież być taka zdenerwowana.
- Ty jesteś tą dziewczyną z lotniska? – usłyszała czyjś głos dosłownie zaraz przy swoim uchu. Odwróciła niepewnie głowę, nie rozumiejąc o co chodzi. Patrzyła na nią jakaś pulchna, blond włosa dziewczyna na oko w jej wieku i uśmiechała się delikatnie. Nie z kpiną, nie z rozdrażnieniem, nie z zazdrością. Po prostu z jakąś nieokreśloną radością.
- Jakiego lotniska? – nie rozumiała, a chyba powinna wiedzieć o czym ona mówi.
- No nie udawaj, zrobili tobie i Shannonowi takie foto na lotnisku, że wszyscy myśleli, że jesteście parą – popatrzyła na nią, oceniając ją dyskretnie. – Ale najwidoczniej nie byliście, skoro zniknęłaś na cały rok.
- To o to chodzi – zamyśliła się, starając sobie przypomnieć sytuację, o której mówi ta dziewczyna. Rzeczywiście tak było; mogli zrobić to zdjęcie, kiedy Shannon przytulał ją do siebie, a ona chciała jak najszybciej uciec z Los Angeles. Może wyglądali wtedy jak żegnająca się para, ale oni nigdy nią przecież nie byli. Ich jedyny pocałunek miał miejsce po pijaku, kiedy ona była zupełnie inna niż teraz. Mniej ostrożna, trochę bardziej infantylna i z bez dorobku wszystkich, ostatnich wydarzeń. – Leciałam po prostu do Nowego Jorku, Shannon to – zawahała się na sekundę – mój dobry znajomy, tak, tylko dobry znajomy.
- Masz wejściówkę na meet&greet? – powiedziała blondynka, patrząc na Alex, a potem na jej dłonie, które kurczowo zaciskały się na bilecie. Alex pokiwała potakująco głową. – Ja też, tak w ogóle jestem Cassie, możesz stanąć za mną w kolejce, to już moje drugie meet&greet, pomogę ci, ale chyba nie muszę –
- Piłam z nimi wódkę, nie musisz – wyrwało jej się, zanim Alex zdążyła ugryźć się w język. Dziewczyna rzuciła jej zdziwione spojrzenie, a potem ustawiła się w kolejce.
Przyglądała się dookoła ludziom, jak kolejka się posuwa, a ona dopiero teraz może ujrzeć swój cel. Przy ustawionym stoliku siedzieli wszyscy czworo, a jej z nerwów zaschło w gardle. Podpisywali po kolei najnowszą płytę, od czasu do czasu zerkając na osobę, która stała przed nimi. Nawet zauważyła jak Jared wstaje i robi sobie z kilkoma osobami zdjęcie. To, co się tu działo najmniej ją interesowało. Liczyła się dla niej ta chwila, kiedy w końcu stanie przed tym stolikiem i zobaczy znowu Shannona. Nie wiedziała sama co mu powiedzieć, przecież nie widziała go tak dawno. Mogła improwizować, rzucić standardowy temat o tym, że cieszy się, że go widzi, mogła też po prostu odejść z uśmiechem i się wcale nie odzywać. Ale mogła tak samo chcieć przytulić się do niego i powiedzieć, że teraz już może zakończyć to wszystko co ich łączy tylko na papierze, bo ona nie ma prawa chcieć, żeby to jeszcze miało trwać.
- Masz płytę? – usłyszała znowu gdzieś blisko swojego ucha już dosyć znajomy głos. Cassie patrzyła na nią wielkimi brązowymi oczami, machając jej przed twarzą plastikowym pudełkiem, na którym była czerwona róża. – To też ci się podpiszą.
- Mam tylko tą starą – powiedziała wymijająco, a potem wyciągnęła ją ze szmacianej torebki, którą miała przewieszoną przez ramię. Spojrzała na jej okładkę, a Cassie uśmiechnęła się wesoło. – Nie zdążyłam kupić, myślisz, że się nada?
- No jasne, czytałam ostatnio wywiad z chłopakami, w którym… o jeju, Tomo powiedział, że jest gejem, Jared przez trzy czwarte jak zwykle pieprzył o tym, gdzie on by nie był, gdyby nie marzenia i Shannon, który nie chciał się jakoś specjalnie odnosić do tych fotek z lotniska – mówiła, a słowa wypływały szybko z jej ust. Alex zaśmiała się cicho w duchu, wyobrażając sobie minę Shannona, kiedy musi się tłumaczyć jakiemuś upierdliwemu dziennikarzowi, że ich nic nie łączy, a w zasadzie nie powinno go to interesować. – Potem Jared mówił, że zadedykował kolejną piosenkę komuś wyjątkowemu, tym razem padło na ‘Attack’. Chyba pamiętasz, że ‘Welcome to the Universe’ też ma swoją dedykacje. Ciekawa jestem, czy z kolejnej płyty też coś komuś zadedykuje… - Cassie naprawdę nie miała zamiaru przestać mówić, tylko opowiadała Alex co się działo, kiedy ona zwyczajnie nie miała czasu na to, żeby śledzić poczynania zespołu. Teraz w zupełności całe dnie poświęcała Susannah, która zdecydowała się, że sprezentuje jej bilet na ten koncert. Nie wiedziała jak jej dziękować, ale ona wcale nie widziała problemu, żeby zadzwonić do Jareda i całkowicie lodowatym tonem, jakim posługiwała się w rozmowach z innymi swoimi współpracownikami, zażądać wręcz, żeby wysłał jej jak najszybciej może ten bilet. On nie widział problemu, a Susannah nie tłumaczyła się dlaczego go potrzebuje. Trzy dni później, osobiście dała jej podłużną kopertę, w której był jeden bilet z możliwością wejścia za kulisy.
- Nie mam najmniejszego pojęcia, co on ma w głowie.
- Kiedyś zastanawiałam się, dlaczego oni tak bardzo szanują swoją prywatność, a potem doszłam do wniosku, że jak fani nie wiedzą wszystkiego, to lepiej im się śpi – przeniosła wzrok na płytę, a Alex zdała sobie sprawę, że tylko dwie osoby stoją przed nimi i zaraz będą podchodziły. W głowie od paru dni układała odpowiednie słowa, mniej lub bardziej wyniosłe formuły, ale doszła do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie czysta improwizacja. Przecież nie rozmawia z nim pierwszy raz w życiu, zna go chociaż trochę, to przecież Shannon, który wyciągnął ją z aresztu, zaproponował zagranie w teledysku, a na sam koniec się z nią ożenił. Nikt o tym nie wiedział, zastanawiała się, czy wie o tym Jared, ale Shannon by pewnie mu o tym powiedział.
- Imię? – usłyszała głos Jareda, a potem ich spojrzenia się spotkały. Nie wiedziała co myślał w tej chwili, ale jego usta przypominały wąską kreskę. Shannon dalej był zajęty Cassie, która świergotała mu ile weszło i słuchał ją albo starał się słuchać. – Okay, nie musisz mówić – teraz uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na płytę. – Szkoda, że nie masz jeszcze najnowszej, Shannon się postarał.
- Muszę posłuchać.
- Wszystko przed tobą – podpisał się i oddał jej płytę, a Cassie zdążyła już oddalić się w kierunku Matta. Zaschło jej w gardle, przełknęła ślinę i oblizała końcem języka spierzchnięte usta.
- Imię?
- Chyba powinieneś wiedzieć – Shannon podniósł głowę i spojrzał na nią. Zdziwiło go to, że w takiej sytuacji się spotkają. Kiedyś jak jeszcze o tym myślał, wyglądało to w zupełności inaczej.
- Doskonale wiem.
- Mam zaczekać?
- Daj mi dwadzieścia minut, nie ma ich dużo – objął wzrokiem pomieszczenie, w którym podpisywali płyty i szturchnął nogą pod stołem Jareda. Ten spojrzał się automatycznie na niego, chyba zrozumiał. Alex nie chciała go odciągać ani na minutę, ale skoro już postanowił. Oddał jej płytę i żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń, przeszła po kolei do Tomo i Matta. Tomo chyba jej nie rozpoznał, a Matt uśmiechnął się jednoznacznie. Czyżby oprócz Jareda oni też wiedzieli? Nie, chyba nie.

- Co tu robisz?
- No jak to co? Odhaczam kolejny koncert z całej listy koncertów, na których byłam. Ten jest bodajże jedenasty – powiedziała uśmiechając się do niego, kiedy w końcu puścił ją ze swojego uścisku. Shannon przyglądał się jej przez chwilę; włosy miała krótsze, inaczej była ubrana, bardziej tak elegancko, ale jej oczy w końcu były roześmiane, a nie tak jak pamiętał – ponure i wystraszone.
- Pytam poważnie: skąd masz bilet?
- Dostałam od Jareda, wysłał go pocztą – powiedziała, a Shannon zmarszczył brwi. Nie rozumiał, że ominęło go coś takiego, a jego brat miał odwagę przed nim to ukryć. – On nie wiedział dla kogo ten bilet, nic nie wiedział – Alex od razu dodała, widząc zdziwioną minę Shannona.
- No okay… wyglądasz, jakoś tak inaczej – zlustrował ją jeszcze raz, a Alex się cicho zaśmiała.
- Dostałam pracę jako asystentka jednej z modelek Vouge’a, dopiero zaczęłam. Na początku byłam przerażona, jak ta kobieta, w zasadzie to dziewczyna może być taka hmm… straszna? – zrobiła pauzę, delikatnie rozglądając się, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Potem, coś się zmieniło. Wiesz, to siostra dziewczyny Jareda, nie odzywają się do siebie, wiem co nie co i… - urwała, spuszczając wzrok. Natarczywe spojrzenie Shannona zaczynało ją zawstydzać.
- Iiii?
- To całkiem w porządku dziewczyna, po prostu show-business… - rozejrzała się, zdając sobie sprawę, że są całkowicie sami. Wszyscy ludzie, którzy byli tu jeszcze niedawno gdzieś zniknęli. Chłopaki z zespołu też i nie wiedziała, czy powinna już iść, czy zostać. Shannon wcale się nie śpieszył, wyglądał na takiego, co ma zdecydowanie dużo czasu i może tak po prostu tutaj stać. – Gdzie reszta?
- Jared za kulisami, pewnie liczy ile ludzi przyszło.
- Naprawdę? – zaśmiał się w głos pod wpływem jej pytania, a Alex zaplotła ręce na piersiach.
- No co ty, przestał po pierwszym koncercie. Pewnie czekają aż przyjdę, beze mnie nie zaczną.
- Jesteś spóźniony?
- Poczekają.
- Nie będę zabierać ci czasu, Shannon – odparła, zakładając włosy za uszy. Rzeczywiście miała je krótsze, ale wciąż tak samo rude, jak za pierwszym razem, kiedy ją spotkał. – Z Nowego Jorku nie ruszam się aż do odwołania.
- Myślisz, że jeszcze się spotkamy?
- Musimy przecież wziąć rozwód – uśmiechnęła się, odsłaniając wszystkie zęby. Dawno nie widział uśmiechu na jej twarzy, co było dla niego rzeczą dosyć nową. Do tej pory nie mógł też uwierzyć, że ktoś taki jak Dean mógł zrobić jej taką krzywdę. Ale teraz już była bezpieczna.
- Prawie bym zapomniał, że jesteśmy małżeństwem.

8. kwietnia 2006r., Minneapolis, Minnesota.

Był cały spięty. Stał oparty drzwi garderoby i powoli oddychał. Przez jego głowę przelatywały ostatnie obrazy kłótni z Shannonem, której powodem był odwołany koncert w Toledo. Nie chciał, żeby tak się stało, ale przez ten cały tydzień ledwo stał na nogach. Trzydziestego pierwszego marca nie miał wystarczająco siły, aby wstać z łóżka, bo czuł jak wszystko to, co wziął poprzedniego dnia zaczyna z niego schodzić.
Teraz już wiedział, że każdy kolejny koncert musi się odbyć, choćby miał potem zdychać przez kilka godzin i jedynym czego pragnie to miękkie łóżko. Taki miał plan. A to, że go wykona było tylko już w jego rękach. Nie mógł się poddać. I nie mógł doprowadzić do tego, że znowu Shannon będzie tak głośno krzyczał, aż będzie się jego głos odbijał w jego czaszce.
Jared usiadł przed lustrem, opierając łokcie o blat toaletki. Przez moment patrzył w swoje oczy, które wyglądały najzwyczajniej. Nie można było w nich niczego się doszukać, tym bardziej nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Dzisiaj był czysty, chociaż już wiedział, że to kwestia kilku godzin, kiedy sięgnie po to, co ma na samym dnie kieszeni płaszcza i wszędzie tam, gdzie sprawnie to ukrył. Zdawał sobie sprawę, że Shannon już wie, ale sam się sobie dziwił, że jakoś zbytnio się tym nie przejmował. Może na początku, bo kiedyś mu obiecał, że wtedy to był ostatni raz. Wtedy, no właśnie, a on robi to wszystko dalej i dalej, i nawet nie ma zamiaru przestać. Chociażby na chwilę. Wiedział, że już jest prawie przy samej krawędzi, ale mimo to, stawiał kolejne kroki by jeszcze bardziej się do niej zbliżyć. Prawie widział swoje dno. A nawet, że mógł je zobaczyć, nie czuł żadnych oporów by przestać. Wszystko miało trwać.
Wyprostował się, przecierając palcami oczy. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ma je pomalowane. Na opuszkach zobaczył czarny cień i automatycznie syknął. Miał go na policzkach i wszędzie tam, gdzie być nie powinien. Usłyszał za sobą otwieranie drzwi i już był pewien, że zobaczy albo wkurzoną, albo ucieszoną twarz Shannona.
- Nie przeglądaj się tak w tym lustrze, bo zobaczysz diabła – powiedział, a potem uśmiechnął się głupio, a Jared widział wszystko przed sobą. Sylwetka Shannona odbijała się w lustrze, a jego wargi coraz bardziej wykrzywiały się do góry.
- Chyba jak przeskoczy z ciebie – odparł i odepchnął się od toaletki. – Shannon, już czas, zbieraj się, zaraz zaczynamy.
- Od czego zaczynamy? – powiedział, kiedy szli już obok siebie. Tym razem cali na biało, trzymając w rękach maski Pierrota. Nieodłączny lub prawie nieodłączny element ich koncertów, prawie tak samo, jak to, że Jared poza sceną ubierał się tylko na czarno. Biel lub czerń, nic innego. Teraz nie istniał dla niego żaden inny kolor, a jemu całkowicie to odpowiadało.
- Od tego co zwykle.

*
W życiu nie czuła się tak spanikowana. Może była jedna lub dwie sytuacje, kiedy palił ją stres do czerwoności, że przez cały następny dzień bolała ją głowa, ale teraz nie był to stres. Tylko panika. Sama nie wiedziała do końca czy dobrze robi. A może się wygłupi? A może ich już tu nie będzie? Nie po to wchodziła na stronę zespołu, żeby być w stu procentach pewną, że dzisiaj grają w Minneapolis.
Poprawiła skórzaną kurtkę i schowała pod kołnierz włosy. Nie musiała się przed nikim ukrywać, była pewna, że ją wpuszczą, a tym samym chociaż trochę go zaskoczy. A on zwyczajnie złapie ją w swe ramiona i nie będzie chciał wypuszczać. Tak jak zawsze to robił. Każdego dnia.
- Hej, co tu robisz? – powiedział Tomo, kiedy ujrzał jak skrada się w kierunku garderoby. Ocenił ją wzrokiem, a potem się uśmiechnął.
- Przyleciałam w odwiedziny. Siedzenie samej w L.A od dwóch miesięcy może człowieka doprowadzić do depresji – uśmiechnęła się tak samo, a potem objął ją mocno. Pachniał jakąś wodą kolońską i musiała stanąć na palcach, żeby móc tak samo go przytulić.
- Szukasz Jareda? – spytał, dalej się uśmiechając. – Jest jeszcze na scenie.
- Co tam robi? –Tomo zrobił minę, jakby to, co Jared robił na scenie miało być oczywiste.
- Śpiewa.
- No tak – wywróciła oczami i usłyszała przytłumiony czyjś głos, który dobiegał skądś z oddali. Już wiedziała, że Jared tam jest, a za jakąś godzinę zacznie się koncert. – Jak mogłam zapomnieć.
Pożegnała Tomo, który otworzył któreś z drzwi na wąskim, długim korytarzu. Potem minęła go, a on wszedł prawdopodobnie do swojej garderoby. Te kilka metrów pokonała z mocno bijącym sercem, a gdy otworzyła drzwi ewakuacyjne prowadzące na scenę, odetchnęła dwa razy. Sama nie wiedziała czemu tak się zachowuje, przecież to nic takiego. Może obawiała się, że spotykając go tutaj zastanie go w zupełnie nie takiej sytuacji, jakiej by chciała. Tak jak wtedy. Pewnie dlatego palił ją stres, bo obiecali sobie, że nigdy, ale to już nigdy nic nie wezmą, a Jared tak bardzo gorliwie jej to zapewniał, że aż chciało jej się płakać. Mimo to, nie uroniła wtedy żadnej łzy, chociaż cisnęły się do oczu, a to, że w końcu otworzyła te drzwi i przestąpiła przez próg, sprawiło, że uśmiech wstąpił na jej wargi.
Jared stał przy samym końcu sceny, wyprostowany niczym struna z zamkniętymi oczami. Trzymał w dwóch dłoniach swój sceniczny mikrofon i powoli śpiewał. Tempo piosenki było zdecydowanie wolniejsze niż w oryginalnej wersji, ale śpiewał to z takim oddaniem, jakby przed nim stało te kilka tysięcy ludzi. A tak naprawdę nie miał przed sobą nikogo.
Otworzył powoli oczy, widząc przed sobą w zupełności pustą halę i tylko czuł jak podłoga delikatnie drga pod jego stopami. Znowu tu był - on i muzyka. Mógł czuć się jak wtedy; znowu sam, znowu tylko płynęły dźwięki i nikt go nie słuchał. Tylko on, tak jak kiedyś, kiedy nikt nie liczył się z nim i nikt nie miał pojęcia, że będzie choć odrobinę w muzycznym światku znaczącą osobą. Marzenia są po to by je spełniać, a nawet jak myślisz, że nie wyjdzie, może być całkowicie odwrotnie. Wystarczyło chcieć.
Sonia przyglądała mu się z pewnej odległości i próbowała machać w jego kierunku, ale Jared wciąż śpiewał. Chyba rozpoznała w tym A Modern Myth i postanowiła do niego podejść. Szła pewnie i stanowczo, z wyprostowanymi plecami i uniesioną głową. Jej kasztanowe włosy falowały w rytm jej kroków. Odwrócił głowę i dopiero teraz ją ujrzał.
- Co ty tu robisz?
- Może jakieś ‘cześć kochanie’ albo ‘miło cię widzieć’? - przekrzywiła głowę, a kasztanowe włosy spłynęły po jej ramieniu.
- Ej no, przecież wiesz - nie dokończył, przyciskając swoje usta do jej czoła. Dwa miesiące z dala od siebie to zdecydowanie zbyt dużo. – Tęskniłem.

Trzy godziny później w akompaniamencie przytłumionej muzyki i szumu prysznica, spoglądała przez okno. Na ramionach miała czarną koszulę Jareda i otworzyła balkonowe drzwi. Przestąpiła przez próg, a potem dotknęła palcami zimnej balkonowej barierki. Wciągnęła nosem świeże, późno popołudniowe powietrze. 
- Jay - poczuła jego dłonie, jak oplatają się na jej talii. – Lubię jak jesteśmy tacy.
- Jacy?
- Szczęśliwi - oparł brodę o jej ramię i poczuła mokre krople spływające z jego włosów. 
- Jeżeli niczego nie zepsuje, to pewnie tak będzie.
- Coś się zmienia, to nieuniknione. Może między nami też się coś zmieniło - spojrzała na jego dłonie, na których nie było obrączki, a potem na swoją, gdzie złoty krążek lśnił w zachodzącym słońcu.
- Zatrzymaj to, póki nie jest za późno - odwróciła głowę w jego kierunku, a potem położyła dłoń na jego policzku. Mokre, czarne włosy zwisały mu dookoła twarzy.
- A może tak ma być, co? - spoglądała w jego szeroko otwarte oczy. - Może my tacy jesteśmy? 
- A może to ja taki jestem w środku. Znasz mnie...
- Obiecałeś, ale nie chce cię sprawdzać. Wierze ci - musnął delikatnie jej wargi, chcąc sprawić, żeby jej wiara w niego wciąż trwała. Sonia patrzyła na niego, a potem złapała go za rękę, na której powinien mieć obrączkę.
- Będę nosić, już nie będę ściągał.
- Media i tak wiedzą, że ze mną jesteś, to już bez różnicy. Nie będziemy tanią sensacją.
- Zrobiłem to, bo chciałem, nie dla sensacji - jej oddech delikatnie owiewał jego policzki. Był taki szczery, jak nie był od bardzo dawna.
- Wierze ci. Naprawdę chcę w to wierzyć.
- Napraw mnie, proszę - sunął palcem po jej skroni, jakby uczył się jej twarzy na pamięć. - Chyba jesteś jedyną osobą, co może to zrobić. Tak bardzo cię kocham...
- Spróbuję - zrobiła pauzę, czując, że coś naprawdę się zmieniło. - A co, jeśli jest za późno, Jay?
- Pamiętaj, że zawsze będę cię kochał, zawsze. To się nigdy nie zmieni.
- Nawet za piętnaście lat? Czasami ciężko z tobą wytrzymać.
- Taki jestem w środku - powtórzył siebie sprzed kilku minut. - Już taki po prostu jestem.
Gdy blady świt wdzierał się przez uchylone żaluzje, otworzyła oczy. Jared spał obok niej, zakryty do połowy z głową wtuloną w poduszkę. Wiedziała, że musi się zebrać i wstać. Samolot do Los Angeles nie będzie na nią czekał.
- Jay... - szepnęła, dotykając jego policzka. Czarne kosmyki włosów przysłoniły mu twarz. - Musze wracać.
- Nie musisz - odpowiedział chrapliwie, unosząc powieki. - Możesz z nami jechać dalej.
- To nie wypali.
- Wiem - jego spojrzenie odrobine posmutniało; teraz już wiedział, że spotkają się dopiero w czerwcu. Dokładnie wtedy, gdy trasa Forever Night, Never Day dobiegnie końca. - I to bardzo mi nie odpowiada.
- Odprowadzisz mnie? Zamówię taksówkę, nie musisz jechać na lotnisko.
- Nie będę cię widział przez dwa miesiące, pojadę z tobą. Wyjeżdżamy dopiero o ósmej rano, a jest przed szóstą.
- Dobrze - podniosła się z hotelowego łóżka i zaczęła ubierać na siebie swoje porozrzucane rzeczy. Nie chciała się żegnać. A choć wiedziała, że znowu go zobaczy, każde ich pożegnanie było coraz trudniejsze. Jared nie chciał wyjeżdżać z Los Angeles, nie chciał jej opuszczać na długie miesiące, bo wiedział, że te zwiększające kilometry zaczynają ich niszczyć. Powoli, ale coraz bardziej. Tęsknota i puste łóżko, tysiące wiadomości, godziny rozmów to nie to samo. Mimo to, że czasem zdarzyło mu się milczeć, bo był pochłonięty pracą, koncertowaniem i wszystkim innym, wiedział, że bardzo mu tego spokoju i jej obecności przy nim brakuje. Rozważał za i przeciw, widział zupełnie inne priorytety. Zdał sobie sprawę, że wreszcie dorosnął i już nie zachowuje się jak rozchwiany dzieciak. Chociaż czasami to i tak wracało.
- Nie umiem się żegnać - powiedział jakiś czas później, kiedy znaleźli się na lotnisku. Trzymał ją mocno w uścisku i nie chciał wypuścić. - Nie potrafię.
- Ja też, ale to tylko dwa miesiące.
- Sunny...
- Tak? - popatrzyła na niego, jak ubrany w ciemną koszulkę i czarny kapelusz nie odrywa od niej wzroku.
- Zaczekasz na mnie? Powiedz, że będziesz.
- Jestem, Jay, ja zawsze jestem. - Ktoś z boku, gdy tak się im przyglądał, mógł pomyśleć, że on nie chce dać jej odejść, a ona wcale się temu nie sprzeciwia. Mógł też tak samo pomyśleć, że to kolejna z wielu par, która żegna się na lotnisku, nie chcąc oderwać od siebie rąk, mająca dziwne wrażenie, że gdy tylko przestaną czuć siebie nawzajem, druga osoba zniknie. Ale choć byli tutaj tak bardzo zwyczajni i wcale nie wyróżniali się z tłumu, a ludzie mijali ich nie rozpoznając ich zupełnie, Jared jeszcze nie wiedział, że ktoś z boku robi im zdjęcia. Był zbyt pochłonięty składaniem na jej ustach krótkich, niecierpliwych pocałunków, szeptaniem kolejnych pożegnań, że sam nie wiedział ile już ich powiedział. Może nawet siedemnaście, tak jak w piosence. 
Później musiał ją w końcu wypuścić ze swoich ramion i patrzeć jak oddala się coraz bardziej, aż w końcu znika na pokładzie samolotu.
Wróciła do Los Angeles.

*

16. kwietnia 2006r., Boise, Idaho.

Zwolnij, usłyszał gdzieś w swojej głowie, kiedy przycisnął jeszcze mocniej pedał gazu, jadąc pustą ulicą Boise. Była druga w nocy, wieczorem mają koncert, a on wypożyczył wóz. Jared najpierw kupił pół litra wódki, z której wypił dosyć sporą część, zaraz po tym, jak wciągnął jedną z kresek. Nie wiedział czemu to zrobił, po prostu jego ciało domagało się tego, a on przyzwalał na to coraz bardziej, kompletnie się w tym gubiąc. Zaraz się zabijesz, znowu ten sam głos, ale i tak docisnął jeszcze gaz. Widział jak wskazówki prędkościomierza przesuwają się do góry, a jego noga wcale nie wciska hamulca. On sam chyba też stracił wszelkie hamulce. Tej nocy urwał wszystkie sznurki, które trzymały go w ryzach, by będąc kompletnie pijanym i naćpanym odpalić silnik samochodu.
Zachowywał się jak skończony idiota, jak szczeniak, który nie wie co robi. Miał zaćmiony umysł, a w jego żyłach oprócz tego co wziął, zaczynała krążyć też adrenalina. W swój irracjonalny sposób podobało mu się to, co robił. Było w tym coś szalonego, niezbadanego i coś, co sprawiało, że chciał robić to dalej. Prawie tak, jak kolejne uzależnienie. A on tak bardzo się temu poddawał… A może tak wyglądała definicja szaleństwa?
Później już nie pamiętał, jak nagle obraz zamazał mu się przed oczami, jak stracił panowanie nad kierownicą, jak w głowie zaczęło szumieć, potem dziwnie piszczeć, aż w końcu zrobiło się zupełnie cicho. Przed oczami widział jasność, czuł, że zaraz zemdleje, jak powieki niebezpiecznie opadają, a potem tylko usłyszał głośny huk, który sprowadził go z powrotem na ziemię.
Bolała go trochę głowa, przed oczami widział zamazany obraz, żeby później zaczęło się wszystko powoli wyostrzać. Zrozumiał, że znajduje się też w dziwnej pozycji, że auto nie stoi na kołach, że nic nie jest tak, jak być powinno.
Odpiął pas i zastanawiał się, skąd przyszło mu do głowy zrobić taką głupotę. Wiedział, że samochód musiał dachować, skoro on teraz wychodzi z niego na kolanach. Spojrzał przed siebie; widział odłamki szkła, ślady hamowania i słyszał tylko panującą ciszę. W pierwszej chwili nie wiedział co się dzieje, czy śni, czy to już jawa. A może to tylko działo się w jego głowie. Wielką szkodą by było, gdyby zaraz okazało się, że kogoś zabił. Ale tak na szczęście nie było. Droga była pusta, kiedy podnosił się z kolan i otrzepywał się z kurzu. Miał rozcięcie na czole, a jedną dłoń delikatnie pokaleczoną. Na chwiejnych nogach wstał, rozglądając się dookoła. Koła samochodu jeszcze kręciły się w powietrzu, kiedy próbował iść przed siebie, zanim ktokolwiek wezwie policję. Potknął się o własne stopy, czując jak krew kapie mu z twarzy.  Odetchnął, mrugając powoli powiekami, kiedy do jego uszu dotarł cichy, a potem coraz głośniejszy ryk syreny, który nagle się urwał. Dopiero teraz zrozumiał, że jest na terenie zabudowanym, a najbliższy dom jest dwadzieścia metrów od niego. Ktoś wezwał policję. To już się działo, a Jared nie miał siły, żeby uciekać. Był idiotą, skończonym idiotą. A dzisiaj wieczorem ma koncert.

- Shannon – powiedział godzinę później, siedząc na pryczy i trzymając w dłoni telefon. Na czole miał plaster, tak samo jak na dłoni. – Odwołaj dzisiejszy koncert, słyszysz?
- Jest trzecia w nocy, co ty bredzisz?
- Odwołaj, jutrzejszy też – zaczął. - Jestem w areszcie, nie wypuszczą mnie aż do jutra – mówił tak spokojnie, że aż się sobie dziwił, że potrafi być tak wyluzowany. Nie czuł złości, może odrobinę, nie czuł też strachu, że kogoś zawodzi, nie czuł nawet wyrzutów sumienia.
- Gdzie jesteś?
- A areszcie.
- Powtórz: gdzie jesteś?! – teraz podniósł już głos, a Jared przełknął ślinę. Wszystkie wyższe uczucia zaczynały powoli wracać; zaczął czuć złość, strach i miał wyrzuty sumienia. Wszystko spieprzył. To jego wina, to tylko on do tego doprowadził.
- W areszcie – odpowiedział spokojnie, zaciskając mocnej palce na telefonie. Słyszał świszczący głos Shannona i taki sam, należący do niego. – Wiem, co myślisz.
- Jesteś idiotą – zrobił pauzę, jakby się wahał co mówić dalej. – Mam wyjść na scenę i powiedzieć: sorry ludzie, koncertu nie będzie, bo nasz wspaniałomyślny Jared siedzi w areszcie, bo…?
- Bo był pijany i naćpany.
- Bingo, idioto – oczami wyobraźni już widział, jak Shannon zaciska ze złości zęby. – Ani nie myśl, że wpłacę kaucję i tym bardziej po ciebie przyjadę.
- Nie musisz.
- Cieszę się, że dajesz mi pozwolenie – rozłączył się, a Jared schował twarz w dłoniach. Położył się na plecach na obskurnej pryczy i wsłuchiwał się w rozmowy policjantów. Miał pustkę w głowie, nie wiedział co robić. Był prawie u skraju dna.
Czterdzieści osiem godzin później, kiedy załatwił wszystkie formalności, wyszedł z aresztu. Źle się czuł, chciało mu się rzygać, spać i wszystko na raz. Wiedział, że jeżeli nie weźmie tego, czego domaga się jego organizm zaraz odleci. Miał dość, Shannon przyjechał po niego, ale nie chciał z nim rozmawiać. Koncert w Santa Cruz musieli odwołać, sprzedając jakąś tanią wymówkę. Ale następny w Tempe w stanie Arizona musiał się odbyć. Nie mogło być już żadnych usprawiedliwień, nie mógł po raz kolejny nawalić. Tu się nie liczył on jeden, tu się liczyli też inni.

*
Dwa miesiące później, 1. czerwca 2006r., Los Angeles, Avalon Theatre.

Czuję, że to się zbliża. Zbliża się mój koniec. Widzę dno, och, przecież jestem tak blisko.
Shannon zastanawiał się coraz rzadziej, czemu jego brat jest jaki jest. On po prostu miał taki charakter. Jego wybryki uspokoiły się, każdy z następnych koncertów się odbył, wszystkie były na najwyższym poziomie. Tamte dwa odwołane nie odbiły się echem, jego tania wymówka zadziałała. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Jared chodził jak w zegarku, śpiewał jak skowronek i stwarzał odpowiednie pozory, żeby nie zostać zdemaskowanym. A Shannon był na niego coraz bardziej cięty.
Usiadł za perkusją; miał stąd idealny widok na widownię. Chwycił w dłonie pałeczki i czekał na odpowiedni znak. Chwilę potem już grał i słyszał jak Jared zaczyna śpiewać.
Tym razem nie zaczął od ‘Attack’, pierwsze poszło ‘A Beautiful Lie’, które śpiewał jakoś inaczej. Shannon miał wrażenie, że Jared znowu coś brał, bo jego głos był trochę inny. Starał się, to fakt, szło mu bardzo dobrze. Wyciągał słowa, śpiewał odpowiednio, nawet nie brakło mu głosu, żeby miał śpiewać za niego tłum ludzi. Wszystko było na swoim miejscu, a Shannon nie mógł przewidzieć jednej, istotnej rzeczy.
Jared śpiewał, skakał, biegał od jednej strony sceny aż do samego jej końca. Podnosił ręce, grał, jakby chciał udowodnić mu, że wszystko gra, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Śpiewał tak przejmująco, że mogło to poruszyć nie jedno z serc; mogło stopić cały lód. Ale mimo to, że Jared udowadniał, że on jeszcze nie widzi dna, że wciąż ma kontrolę, był prawie jakby oddalony od wszystkiego tysiące mil.
Shannon był pewien, że Jared w końcu zrozumie, że jego zachowanie sprowadza się tylko do jego samoistnej destrukcji, która jest prawie, już naprawdę przy nim blisko. A on choć przed nią ucieka, ona goni go krok w krok. Był pewien, że Jared w końcu przejedzie się sam na sobie, że wtedy rzeczywiście zrozumie, że musi z tym wszystkim skończyć. Ale on nie mógł przewidzieć jednej, istotnej rzeczy - że stanie się to już niebawem.
Jared stał jak zawsze przy samej krawędzi sceny, chcąc chwycić w swoje dłonie własne marzenia. Mógł je zobaczyć w tych ludziach, mógł je zobaczyć gdzieś obok siebie, wystarczyło tylko wytężyć wzrok. Był ich naprawdę blisko, ale w tym dniu mógł przysiąc, że stoi też przy swojej własnej krawędzi. I widzi dno.
Shannon mógł tak samo zobaczyć, jak Jared nachyla się do tych ludzi, którzy przyszli tu specjalnie dla nich. Dzisiejszy dzień był ostatnim dniem ich trasy, Forever Night, Never Day miało zakończyć się właśnie teraz. Los Angeles musiało się przed nimi pokłonić, chociaż jeszcze kilka lat temu nie było do tego w zupełności skłonne. To miasto było ich początkiem i końcem; wszystkim tym, co miało być zapamiętane. Shannon widział, jak na tej scenie spełnia się coś nierealnego, coś tak bardzo niedoścignionego, że gdy walił w bębny czasami miał wrażenie, że gdy otworzy oczy to zniknie. Na zawsze zniknie.
Jared czuł, jak jego ciało staje się obce dla niego. Jak mimo tego, że stoi tutaj i patrzy przed siebie, był gdzieś indziej. Przed jego oczami robiło się nagle coraz mniej wyraźnie, coraz bardziej jasno. Dźwięki muzyki i tego co śpiewa, gdzieś nikną, są daleko, tak jakby nagle ktoś zanurzył go w głębokiej wodzie.
Shannon był pewien, że nigdy tego nie doświadczy, że to się stanie wtedy, kiedy on nie będzie musiał tego oglądać, że naprawdę dowie się o tym od kogoś, że już przybiegnie, gdy będzie wszystko skończone. Ale mając dziwne nadzieje, które nie miały racji bytu, podniósł powieki, tak samo uderzając pałeczkami o perkusje, wiedział, że ta chwila właśnie nadeszła.
Jared już wiedział, co się z nim dzieje i choć nie chciał, żeby ktokolwiek to oglądał i tym bardziej, żeby stało się to wtedy, gdy stoi na scenie, nie miał już żadnego wyboru. Przed oczami widział jasność, w uszach zrobiło się głucho, a głosy i muzyka, którą słyszał jeszcze przed chwilą, umilkła.
Shannon, widząc to wszystko, po raz pierwszy w swoim życiu poczuł coś niezrozumiałego. Dokładnie chwilę przed tym, jak Jared miał upaść na scenie i stracić przytomność, zupełnie bez powodu przeszyła go fala palącego bólu. Na moment przestał grać, a choć Jared wtedy jeszcze śpiewał, nie rozumiał. Jakby w zwolnionym tempie rozejrzał się dookoła siebie, dostrzegając wciąż uśmiechnięte twarze ludzi. Lecz po chwili ból minął i już nie powrócił.

- Co z nim jest?
- Musisz to zrobić?
- Naprawdę uważasz, że to jedyne rozwiązanie?
- Wydaje mi się, że on się nie zgodzi.
- To już ostateczność, to zagrożenie jego życia, Tomo – Shannon spojrzał na Matta i Tomo, którzy siedzieli razem z nim w izbie przyjęć. To działo się tak szybko, że nie poświęcił żadnej myśli temu, jak się tu znalazł. Trzymał w dłoniach telefon i wahał się czy Sonia też powinna wiedzieć. W końcu byli małżeństwem. – Tutaj on nie ma nic do gadania.
- Halo? – usłyszał jej głos i nie wiedział czy to, co czuje to właśnie to samo, gdy można zobaczyć, jak czyjś związek się właśnie rozpada. – Shannon, co się stało?
- Nie krzycz. Tylko nie krzycz. Obiecaj, że nie będziesz.
- Postaram się.
Jared mając wciąż zamknięte oczy, nie miał siły, żeby otworzyć je i pokazać, że też ją słyszy. Nie wiedział jak zareagować, bo mimo to, że czuł jej ciepłą dłoń na swojej, jej oddech na policzku, włosy na swojej skórze, nie miał po prostu na to siły. Albo może bardziej już odwagi.
- Dlaczego mi to robisz? Przecież tyle razy obiecałeś, że tego nie weźmiesz, a robiłeś to nadal. Nie powinieneś… Nie powinieneś, a ja będąc tak daleko, nie umiałam cię naprawić.
Chciał już coś odpowiedzieć, bo przecież mógł się odezwać, ale udawanie wciąż nieprzytomnego, dawało mu jakieś mylne poczucie bezpieczeństwa.
- Chyba nigdy nie będę umieć, skoro… Jay, bycie z tobą, a nawet zostawienie ciebie nic nie zmieni. Nie wiem co mam robić. Powiesz mi? Byłeś ze mną w najtrudniejszych momentach i ja chyba też powinnam…
Miał ochotę otworzyć oczy i błagać ją tutaj i teraz, żeby z nim była, choć w głowie tłukło mu się, że on nie zasługuje już na cokolwiek. Był tak bardzo przegranym, że nawet nie miał siły walczyć. Ale był pewien, że tak nie może wyglądać jego koniec. Nie tak, nie tutaj, nie w tym miejscu.
Czuł chłód jej obrączki na swojej skórze, gdy zaciskała swoje palce na jego palcach i był pewien, że jak nie zrobi teraz nic, już później nie będzie miał ku temu żadnej okazji.
- Jesteśmy małżeństwem, na dobre i na złe, przecież jeszcze pamiętam… Jay, ja nie mogę tak po prostu tego zakończyć, przecież zawsze jest wyjście.
- Nie zostawiaj mnie – przez pierwszą sekundę nie był pewien czy głos, który usłyszał należy do niego, ale otwierając swoje oczy nie zauważył nikogo oprócz niej. Siedziała przed nim w potarganych włosach i z podkrążonymi oczami, nie miał pojęcia ile czasu tu był, ale teraz nie było to ważne. Miała nieodgadniony wyraz twarzy i przez myśl mu przeszło, że zaraz zacznie okładać go pięściami.
- Nie wiem czy powinnam i nie wiem czy... -
- Proszę, zostań.
- Nie powinnam –
- Nie odchodź.
- Ale, Jay, ty już taki jesteś… w środku.
- A może nie umiem być już inny – poczuł jej usta na czole i nie wiedział czy całuje go ostatni raz, czy tylko na pożegnanie, że wróci. W zasadzie nie mógł już być niczego pewny, kiedy uważając, że zaraz odejdzie, ona wcale nie podniosła się z krzesła tylko położyła swoją głowę na jego klatce piersiowej.

*
16. czerwca 2006r., Los Angeles, zamknięty ośrodek dla osób uzależnionych.

- Nazywam się Jared. Przyszedłem tu tylko ze względu na mojego brata. Uratował mi życie, które wisiało w tamtej chwili na włosku. Nie wiem czemu to robię. Może to przysługa, a może pokuta dla samego siebie. Pewnie mnie znacie, dałem ostatnio nie jeden koncert, a ty Felix, wiem, że jesteś moim fanem. Nosisz ten śmieszny łańcuszek – prychnął pod nosem, chociaż nie brzmiało to arogancko. – Mam trzydzieści pięć lat, ha, nie jeden w moim wieku ma już dwójkę odchowanych dzieci i kredyt na mieszkanie. Mi się udało nie mieć ani jednego, ani drugiego. Dzięki Bogu – wzniósł oczy w kierunku sufitu. Ludzie wokół niego siedzieli w kręgu, na rozkładanych krzesełkach. Wpatrywali się w niego, choć żaden nie oceniał. Każdy z nich mierzył się sam ze sobą i ze swoim uzależnieniem. Od narkotyków po nimfomanię. - Mam fajną kapele, którą wspominam jeszcze, jak pierwszy raz zagraliśmy w pierwszym składzie. Piwnica Matta, która nie była dźwiękoszczelna – uśmiechnął się pod nosem. – Co mi po niej, jak nie mogę w niej grać? Teraz jak miedzy wami siedzę, zaczynam żałować. Bardzo. Znam to miejsce, już tu raz byłem. Co nie Greg? Ty widzę też lubisz zapuszczać się w te same rejony co ja – rzucił w kierunku Afroamerykanina naprzeciwko niego. Ten uśmiechnął się porozumiewawczo. – Człowiek jak zbyt bardzo się stara, przeważnie wychodzi gorzej niż zakładał. Lub nie wychodzi to wcale. Mój brat mi zawsze powtarzał, że jeśli się nie zmienię, zrobi ze mną porządek. Już jak widać drugi raz mu się nie udało. Trzydziestopięcioletni facet bez perspektyw na dalsze życie, co kopnie go po zadku za każdym razem, gdy coś mu się uda. Zapewne moja historia jest wam dobrze znana, no nie? – zebrani pokiwali potakująco głowami, mając przed oczami swoje własne historie. – Jestem niepokornym typem, nie zapominam i nie przepraszam. Ale zaczynam żałować, choć sam się sobie dziwie.* Tak bardzo się cieszę, że nie można mieć tu komórek i nie możecie zrobić mi zdjęcia i wysłać do żadnej z gazet. Jestem prawie pewny, że to nigdy nie wyjdzie, a nikt wam nie uwierzy, że tu byłem. Ale wiecie co? Cieszę się, że w końcu tu jestem. Może uda mi się już na zawsze odgonić złe demony, że to wszystko w końcu odejdzie. Da mi spokój. Jestem pewien, że musiałem tu trafić, żeby zrozumieć kim naprawdę jestem.
- Dziękuję, Jared – powiedział prowadzący i uśmiechnął się do niego. – Kolejna sesja grupowa za dwa dni, jestem pewien, że będziesz chciał nam znowu coś opowiedzieć.
- Nie wydaje mi się – wstał z krzesełka jako pierwszy i chciał opuścić jak najszybciej to pomieszczenie. Zrobiło mu się duszno i miał dosyć tych ludzi.
- Jay – usłyszał za sobą głos faceta, który prowadził to spotkanie. – Zapraszam do mojego gabinetu, mam coś, o czym chyba powinieneś wiedzieć.
- Co to takiego? – był poirytowany, nie lubił, jak ktoś nie mówił prosto z mostu o co mu chodzi. Ten facet prowadził jego terapię i musiał być dla niego miły. Byli mniej więcej w podobnym wieku, wydawało mu się, że może ma pięć lat więcej niż on. – Dowiem się?
- Zapraszam za mną – tylko tyle powiedział, wymijając go i otwierając mu przed nosem drzwi. Chcąc nie chcąc, poszedł za nim i już w duchu odliczał, kiedy znajdzie się w swoim pokoju. Albo pójdzie na spacer. Brakowało mu biegania, tutaj nie miał tyle miejsca, żeby to robić. Szedł za nim, aż w końcu otworzył mu drzwi swojego gabinetu. Jak pamięć go nie myliła, spotykał się z nim codziennie o ściśle ustalonych godzinach. Czasem go lubił, a czasem wzbudzał w nim niewiadomego pochodzenia irytację.
Aiden White miał ciemne włosy i ciemne oczy, trochę spiczasty nos i nosił okulary w bordowych oprawkach. Był trochę zabawny, ale gdy wymagała tego sytuacja potrafił zachować powagę. I co najważniejsze, gdy nie chciał z nim rozmawiać, dawał mu spokój.
Usiadł przed jego biurkiem, zakładając nogę na nogę. Aiden zajął swoje miejsce naprzeciwko. Nie odzywał się chwilę, żeby potem wyciągnąć z szuflady jakąś gazetę. Jared rozpoznał w niej najnowszy numer tygodnika Entertainment Weekly. Nie wiedział o co mu może chodzić, po co ta gazeta? – Jay, wiem, że nie powinieneś się tego dowiadywać ode mnie, ale chyba powinieneś o tym wiedzieć.
- Co to znaczy? – spytał, a potem wziął gazetę w ręce. Przejrzał ją, aż trafił na odpowiednią stronę. Rzeczywiście, powinien o tym wiedzieć i tak samo powinien mu o tym powiedzieć ktoś inny niż Aiden. - Dwunastego czerwca dwa tysiące szóstego roku do opinii publicznej, manager i jeden z członków zespołu, Shannon Leto podali, że zespół Thirty Seconds to Mars wstrzymuje swoją działalność na czas bliżej nieokreślony. Powodem jest wykrycie guzów na strunach głosowych u Jareda Leto, uniemożliwiających mu dalsze śpiewanie. Wokalista podda się zabiegowi ich usunięcia w niedalekiej przyszłości. Trasa Welcome to the Universe stoi pod znakiem zapytania, ale nie została jeszcze odwołana – przeczytał na głos, nie robiąc sobie nic z tego, że mężczyzna go słucha. – Co to znaczy? – spytał się bardziej sam siebie.
- To już chyba ty powinieneś wiedzieć.
- Nie wiesz? – teraz już spytał nie siebie, tylko jego. – To znaczy, że mój szanowny brat wyrzucił mnie z zespołu. Bez mojej wiedzy.
___
tytuł: Linkin Park - Given up
*- fragment odcinka nr 4.

nie mogę uwierzyć, że to już ostatnia prosta :o czyta ktoś jeszcze?, statystyka mi dziwnie waruje ^^

5 komentarzy:

  1. na początku to był takie wut, jakie guzy, ale się na szczęście wyjaśniło. właściwie to nie do końca Shannon wyrzucił go z zespołu, chociaż wkurzył się i nie dziwię się mu, bo znowu przez Jarka musieli odwołać koncerty. w ogóle żeby tak żona do męża w kolejce... i ten moment w szpitalu taki jejku ''nie odchodź'' serce się kraje, jeszcze słuchając Adele Hello to już w ogóle kraina rozpaczy kurde ;D i epicka przemowa Jarka w ośrodku haha :D

    OdpowiedzUsuń
  2. pewnie że czyta ;-) masz wszystko nie mając nic-presja potrafi zniszczyć każdego - mam nadzieję że na końcu jednak twój J. się ogarnie, odnajdzie wreszcie spokój
    Pozdrawiam
    K.B.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgodnie z obietnicą i koszmarnym spóźnieniem - za które przepraszam - jestem. Jestem zachwycona jak zawsze tym, jak potrafisz ująć emocje. Dżarek na odwyku jest trochę jak człowiek, który już pogodził się z tym, że nic innego mu nie zostało. Ale tak cudownej przemowy jeszcze nigdy w życiu nie widziałam - no, może poza jednym przypadkiem, ale mniejsza z tym. Choć z drugiej strony... Ten ostatni koncert pokazał, że stać go jeszcze na wiele, że łatwo się nie podda i nie da zabrać sobie szczęścia.
    Oby koniec nie był absolutną destrukcją.

    Ściskam,
    S.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojejujejujeju. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zostawiałam tu swoje słowo. Nie wiem też, czy ci to mówiłam, ale na Jarka to muszę mieć dzień.
    Ty kreujesz tak prawdziwy świat, że czasem to tylko czekam, aż świat obiegnie hot news dotyczący mrocznej przeszłości Jarka.
    To mogłoby się zdarzyć. O, zgrozo!
    Shann i Alex to są moi faworyci i chcę dla nich happy endu! Słodziaczki :3
    Sonka - muszę przyznać, bijąc się w pierś - odcameroniała trochę. Nawet jest spoko w 27. Wcześniej też całkiem dobrze wypadła, więc chcąc nie chcą muszę uznać, że jest spoko. A Dżarek idiota jeden, ch.p., biedaczek i w ogóle......uch. Jak chcesz sobie schrzanić życie, to idź do niego po radę. Ma żonę, całkiem fajną jak się okazuje, dobre życie, a on i tak ciągnie w dól. To jest w nim. Ciemnośc, którą niesposób rozjaśnić. Smutne. To najbardziej łączy go z prawdziwym Dżarkiem. To bardzo, bardzo smutne.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń