AKTUALIZACJA

Prawdopodobnie nikt tu nie wchodzi poza mną raz na miesiąc i jakimś zbłąkanym wędrowcem, ale chce powiedzieć, że cała lista odcinków WRÓCIŁA. Można czytać to opowiadanie jeżeli ktoś zapragnie do woli, za moją całkowitą zgodą.

Czasem jeszcze tęsknię.

niedziela, 24 maja 2015

21. And I swear to God, I'll find myself in the end


3. lutego 2004r., Nowy Orlean, Luizjana, hala Mercedes-Benz Superdome.

Kilka tysięcy kompletnie nieznajomych twarzy i jeszcze więcej uniesionych w górę rok, było pierwszym co zobaczył, wychodząc na scenę. Nie czuł już tego zmęczenia, niedospania ani rozkojarzenia, jakie miał jeszcze piętnaście minut temu. Teraz miał wrażenie, że dopiero się urodził i ma siły jeszcze więcej, niż to możliwe. Ale już wiedział, czym to jest spowodowane. To już nie było coś, nad czym nie miał kontroli i coś, przed czym się wystrzegał.
Przecież zawsze miał wybór.
Niektórzy by powiedzieli, stojąc gdzieś z boku, że miał naprawdę dobry dzień na koncertowanie. Że miał dużo energii i więcej biegał. Z boku wyglądało to po prostu zwyczajnie, bez większego szumu. Może inni by powiedzieli nawet, że lepiej śpiewał. Więcej krzyczał i dłużej wyciągał słowa. W zasadzie przecież tak było, wyglądało to jak ‘kolejny koncert, na którym nie dał dupy’ i zgryźliwi musieli przyznać rację.
Ale w tym pięknym obrazku, wypełnionym muzyką i śpiewem, była rysa. Może jeszcze malutka, prawie niewidoczna i trzeba byłoby się dobrze przyjrzeć, żeby ją zauważyć. Ale jednak… była. Nie niszczyła jeszcze niczyjego wizerunku, ani dobra zespołu. A to, że działo się jak działo, a rysa powstała na idealnym obrazku z czasem miała się powiększać, już było czymś, nad czym on sam nie miał władzy.

20. sierpnia 2010r., Kraków, Polska.

- Czy kiedykolwiek żałowałeś? – Will przekładał swoje notatki z jednej ręki do drugiej. Przez chwilę Jared miał wrażenie, że mówi sam do siebie. Ale przecież nigdy tak nie było. Zagryzł usta, patrząc na młodego chłopaka, który czegoś namiętnie szukał miedzy swoimi dokumentami.
- Żałowałeś czego? – pochwycił, cały czas przyglądając się, jak Will naprawdę nie może czegoś znaleźć. Wydawało mu się, że szuka jakiegoś zdjęcia z jednego z podrzędnych brukowców.
- Pytam ogólnie: czy kiedykolwiek żałowałeś? Jared, dobrze wiesz, jaka była umowa. Mówisz całą prawdę… - przypomniał mu, podnosząc na niego wzrok. Jared wpatrując się wprost w jego szarobłękitne oczy, mógł przysiąc, że jego twarz odbija się jak w lustrze.
- „Nigdy nie żałowałem i nigdy nie zapomniałem” –
- „I będziesz żył swoim życiem”, to już wiem – wszedł mu w słowo, uśmiechając się w kącikach ust. Will naprawdę uważał, że jest pokręconym artystą, a to, co przyszło mu usłyszeć w ciągu tych kilku godzin potrafiło go zaskoczyć, wstrząsnąć i zmusić do własnych, osobistych refleksji.
- W zasadzie człowiek nigdy nie powinien żałować, bo to, co zrobił czyni go takim, jakim jest. To sprawia, że jest prawdziwy; jego upadki i wzloty. Wszystkie błędy jakie popełnił, sprawiają, że czuje, że żyje, że jest świadom każdego ze swoich wyborów. Każda decyzja jaką przyszło mu podjąć jest tym, co czyni go rzeczywistym, nie zwykłą skorupą bez marzeń. Mimo, że ja sam też popełniłem masę błędów, które doprowadziły do ciągu wydarzeń, na które nie miałam już zasadniczo wpływu, nie żałuje.
- Jakich wydarzeń? Jesteśmy przy początku dwa tysiące czwartego roku, jesteś w Paryżu. Emily… -
- Emily dalej mieszka w Paryżu, mimo, że mamy dwa tysiące dziesiąty. W zasadzie, gdy wszyscy mieli mnie już dość to tylko ona – jak zwykle – była ze mną i po mojej stronie, chociaż nikt przy zdrowych zmysłach by nie był. Powinienem był zostać sam – jak palec. Ale, prawdziwi przyjaciele zostają, pomimo tego, że jest to sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. W dwa tysiące czwartym napisałem większość piosenek na „A Beautiful Lie”. Modern Myth, The Fantasy… Ale również, jak pytasz, powoli nastąpiło to, co wzbudza twoją największą ciekawość…
- Ciąg przyczynowo-skutkowy, że zdecydowałeś się opowiedzieć na łamach gazety Rolling Stone wszystko, dosłownie wszystko. – Will dokończył, a potem spojrzał na nagłówek biografii, którą właśnie spisywał: Jared Leto, to kim naprawdę jestem. Zastanawiał się, jaką burzę to wywoła czy będą zadawać jeszcze jakieś pytania, czy wystarczy to, co powiedział mu tutaj.
- Dokładnie – odetchnął, ważąc swoje słowa. Odgarnął blond włosy z czoła. Czasem był taki pewny swoich słów, a czasami zwyczajnie się wahał nad tym, co mówił. Ale to, co powiedział, już nie mógł cofnąć. – Zupełnie masz rację, w dwa tysiące czwartym mogłem zacząć żałować, w dwa tysiące czwartym ponownie byłem zwyczajnym dupkiem, ponownie można byłoby nazywać mnie skończonym sukinsynem. Mimo, że kochałem; kochałem tak szalenie mocno i namiętnie, moje serce mimo, że wyrywało mi się z tęsknoty, każda rozłąka miażdżyła je i powodowała, że brakowało mi tchu, robiłem swoje. Tak cholernie robiłem swoje, że weszło mi to prawie w nawyk. Trwało to w zupełności kilka lat, aż doszło do momentu, kiedy uświadomiłem sobie, że moja miłość jest zbyt wielka i naprawdę jedyna. Nie mogłem dłużej tak żyć, zachowywałem się jak szczeniak. Potem nadszedł czas, że powoli oddawałem się ponownie własnemu szaleństwu…
- Czuję, że zbliżamy się do kulminacyjnego momentu.
- Prawdziwy, kulminacyjny moment nie zaczął się w dwa tysiące czwartym, piątym ani tym bardziej szóstym, kiedy możesz myśleć, że tak było. On zaczął się dwudziestego sierpnia dwa tysiące siódmego roku, dokładnie trzy lata temu, co do dnia. W tamtym dniu pogrzebałem się za życia.

*
15. lutego 2004r., Little Rock, Arkansas.

Któregoś razu, obiecał sobie, że nie będzie łamał własnych obietnic. Nie tych, które mówił jeszcze tak niedawno. Coś w stylu, nie wracania do tego, co było, ale jednak robił to nadal. Ale w tym wypadku, chociaż z całą resztą wszystkiego powielał schematy, robił to nadal.
Ponad miesiąc rozłąki, działał na niego autentycznie źle. To, że wyżywał się na koncertach wcale mu nie pomagało. A to, że Shannon mógł zaliczać panienki bez zbędnych zobowiązań, powodowało, że tylko się wściekał. Kiedy jego dziewczyna była po drugiej stronie Stanów, a on był tutaj.
Wypił jeszcze jednego drinka, siedząc przy barze i stukając w niego palcami, rozglądał się dookoła siebie.
Shannon tańczył z jakąś rudą dziewczyną, z mocno wykrojoną sukienką, na którą i tak spojrzał się i zmierzył pożądliwym spojrzeniem. Jared zagryzł wargę, a potem zamówił kolejnego drinka, tym razem o wiele mocniejszego niż poprzedni.
Nawet nie spostrzegł, że obok na wysokim krzesełku przysiada się jakaś czarnowłosa dziewczyna, która zaczęła się do niego przystawiać. Nie mógł powiedzieć, że mu się to nie podobało. Od miesiąca wstrzymywał się, a teraz… taka okazja. Poczuł jej wargi, koło swojego ucha i czuł jak szybciej oddycha.
- Chyba nie masz nic… przeciwko? – mruknęła kusząco, zaciskając swoją dłoń na jego spodniach. Syknął, czując, że działa na niego zdecydowanie nie tak jak powinna. Ścisnęła mocniej, a to, co się z nim działo, było czymś… kiedyś mógł powiedzieć, że było to całkowicie normalne, ale nie teraz. Pociągnęła go za rękę, a on jak zahipnotyzowany szedł za nią, patrząc cały czas na jej krągły tyłek, jak nim kręci, a potem, jak w końcu go całuje, opierając o zimne kafelki.
Była stanowcza, pewna swych ruchów i tego co chciała z nim zrobić. Jej palce powoli wkradały się pod jego koszulę, wyszarpując ją ze spodni, a jego umysł wciąż był przyćmiony krążącym alkoholem w żyłach. Całowała go coraz zachłanniej i z większą namiętnością, a on oddawał jej to z powrotem. Kiedy zaczął podwijać jej sukienkę, a ona dobierać do jego spodni coraz szybciej, coś w końcu się zmieniło. 
Nie wiedział dlaczego, ale alkohol krążący w jego żyłach był swego rodzaju zapalnikiem. Powodował, że jego własne hamulce przestawały działać. Jakby w tych chwilach jak ta ich nie było. Wszystko co obiecał, mówił nie miało już znaczenia. Nic nie liczyło się tak bardzo jak jeszcze kiedyś.
Uniósł dziewczynę, czując jej słodkie usta, a potem już wiedział, że to wszystko działo się naprawdę. Nie było tylko jego wymysłem, a wszystkie ostrzegawcze lampki nie migotały. Żadna nie dała  o sobie znać, gdy właściwie powinna. Nic nie chciało ani w zasadzie nie mogło go już powstrzymać przed tym, co właśnie robił. Gdy ich ciała w końcu się połączyły, już nie było to ważne. W jego umyśle panowała pustka, coś jakby wszystkie wartości, które mógł wyznawać odeszły w całkowite zapomnienie. Liczyła się tylko ta chwila. I ten szybki, przypadkowy seks w toalecie w jednej z dyskotek.
Dziewczyna odchyliła głowę, a jej dłonie zacisnęły się na jego karku. Miał ochotę opleść swoje palce na jej odsłoniętej szyi i równie dobrze ją udusić, jak i to, że właśnie przekroczył kolejną granicę. Stracił na moment kontrolę. Jęknęła przeciągle, gdy jego ruchy stały się szybsze, a potem wydawało mu się, że jego film również się urwał.

Nazywam się Jared Leto i jestem pierdolonym sukinsynem bez serca.

Miesiąc później, 14. marca 2004r., Los Angeles.

Oficjalna trasa zespołu dobiegła końca. Jak było ustalone, tak też się stało. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, każdy koncert się odbył. Mimo tego, że Jared tak wiele razy chciał z nich zwyczajnie uciec, po krótkim namyśle mimo wszystko zostawał. A to, że dzień końca trasy zbliżał się, było tym, co wyczekiwał najmocniej. W duchu odliczał, kiedy w końcu spakuje walizki i nie, nie poleci by dać kolejny występ, ale wróci do Los Angeles.
Do Los Angeles, gdzie zostawił swoje serce.
Jeszcze nie wiedział, jak spojrzy jej w twarz i czy kiedykolwiek będzie potrafił, ale wszystko rozmyło mu się przed oczami. Tamten wieczór uznał za zwyczajowy błąd, który każdy może popełnić, gdy nie jest w stu procentach świadomy. A on, chociaż tak sobie to tłumaczył, wiedział, że zrobił źle. Gdzieś w środku coś go gryzło, ale nie miał zamiaru nigdy się z tego spowiadać. Uznał, że gdy jest w trasie to można na to przymknąć oko, można uznać, że tylko tam dostawał na to pozwolenie.
Miała na sobie czerwoną sukienkę. Mocno wykrojoną i bardzo krótką, która idealnie odsłaniała jej smukłe nogi. Z nudów przerzucał kanały w telewizji, czekając na nią aż wróci. On sam dopiero jakieś pół godziny temu przyjechał. Wiedział, że dzisiaj była premiera jej najnowszego filmu, z którego była niesamowicie zadowolona. Jeszcze dobrze pamiętał, jak razem grali na planie Requiem.
Stukot jej obcasów i zgrzyt zamka, oświadczył, że przyszła. Kiedy tylko go zauważyła, jak siedzi rozwalony na jednym z dużych foteli i ze znudzoną miną, naciska cały czas na pilota, uśmiechnęła się do siebie. Zsunęła z nóg swoje szpilki, które zakładała tylko wtedy jak była ku temu okazja. Normalnie przestała je lubić.
Podeszła do niego od tyłu, oplatając go rękoma i zniżając się do jego ucha.
- Tęskniłam - mruknęła kusząco wprost do niego. Nie widzieli się cały miesiąc. Zagryzł dolną wargę, a Sonia obeszła dookoła fotel i usiadła mu na kolanach. Przyjrzał się jej zadowolony, przyciągając ją do siebie za srebrny łańcuszek.
- Ja bardziej - musnął jej nos, dłonie przenosząc z jej pleców na pośladki, lekko je ściskając.
- Nawet nie wiesz jak lubię cię w niebieskim - zaczęła powoli rozpinać guziki jego błękitnej koszuli. Jego dłonie błądziły po jej plecach, szukając zapięcia od sukienki. Wpiła mu się w usta, przegryzając dolną wargę i sprawniej rozpinając guziki koszuli, coraz zachłanniej całując.
Uniósł ją do góry, wstając. Oplotła nogi o jego biodra, a rozpięta sukienka zsunęła się jej z ramion. Przycisnął ją do ściany, całując jej szyje, a potem zjeżdżając niżej na jej obojczyk. Odchyliła do tyłu głowę, dotykając kolorowej tapety. Jęknęła cicho, czując jego dłonie, jak unoszą sukienkę i wkradają się pod materiał. Palcami zahaczył o koronkę jej majtek, chcąc jak najszybciej się ich pozbyć. Spojrzała mu w oczy, odgarniając blond grzywkę z czoła.
- Kochaj mnie, kochaj - szeptała, czując jego palce na swojej rozpalonej skórze. Stopami próbowała ściągnąć jego spodnie, nie potrafiąc już dłużej wytrzymać. Gdy wreszcie opadły, nawet nie myśleli o tym, żeby skierować się do sypialni.
- Jay... - mruknęła miedzy jednym, a drugim wdechem.
- Hmm?
- Zrób to wreszcie - pocałowała go mocno napierając na jego wargi, a on przygniótł ja całym ciałem do zimnej ściany. Kiedy go w końcu poczuła jak coraz szybciej się porusza, nadając im odpowiednie tempo, wbiła mu zęby w ramie. Czuła na swojej szyi jego przyspieszony oddech i silne ręce, które trzymają ja za biodra. Ramiączko czerwonej sukienki opadło jej aż do łokcia, odsłaniając koronkowy stanik, który od razu przykuł jego uwagę. Chciał się go też pozbyć, majstrując przy zapięciu, ale Sonia wypuściła powietrze z płuc, wbijając mu teraz paznokcie w odsłonięte plecy. Szarpnął mocniej, a ona jęknęła mu prosto w usta, dając tym znać, żeby nie przestawał. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie...
Pocałował ją raz jeszcze, a potem zostawiając mokry ślad na jej wargach, zaczął składać maleńkie pocałunki na jej nagim dekolcie. Palce jednej dłoni powoli zacisnął na jej odsłoniętej szyi, ściskając je nieznacznie. Wypuściła powietrze przez usta, czując, jak powoli zaczyna jej go brakować. Czuła jego dłoń, jak coraz bardziej ją zaciska, a jej wdechy stają się coraz mocniej rozpaczliwe. Miała wrażenie, że w końcu braknie jej tchu, a jego dłoń nigdy nie zniknie z jej szyi. Przez moment myślała, że chce ją zwyczajnie udusić, a gdy widziała błogi uśmiech na jego twarzy, wiedziała, że to tylko zwykła gra. Jego palce oplotły jej kark z coraz większym uwielbieniem, gdy przez moment miała wrażenie, że odleci. Jeszcze chwila i rzeczywiście uniesie się tracąc przytomność. Owinę swe ręce wokół twojej szyi tak mocno z miłością, miłością…*
Cały czas oparta ściany, zaczęła głośno desperacko dyszeć, gdy jego pchnięcia przybrały na sile, a jej paznokcie tak samo mocno wbijały mu się w skórę karku, czasami błądząc w jego farbowanych blond włosach i ciągnąc je zupełnie nieświadomie. Oderwał swoje palce z jej karku, dając możliwość zaczerpnąć kolejnego oddechu. Nie mógł pozwolić sobie na przekroczenie tak ważnej granicy. Spojrzał w jej ciemne, zamglone tęczówki, widząc w nich to, na co tak długo czekał. To, co było dowodem tego, że jej uczucie jest tak samo silne jak jego.
Tamte wszystkie przelotne chwile w ramionach obcych kobiet były takie mechaniczne, bezuczuciowe, przypominające zwyczajne zaspokojenie swoich żądzy. Tamto wszystko było w zupełności wyblakłe, gdy mógł kochać się z nią.
Włosy wilgotne od potu, przykleiły się jej do twarzy, a pełne, malinowe wargi drżały coraz bardziej z każdym jego szybszym ruchem. Skradł z nich jeszcze jeden słodki pocałunek, czując jak przez jej i jego ciało przechodzą przyjemne dreszcze. Zdusił jej głośny jęk, wpijając się w nie ponownie, jakby tym pocałunkiem miał pokazać, że jest tą jedną jedyną i bez niej świat może się skończyć.

Słońce wstawało powoli, gdy następnego dnia otworzyła swoje oczy. Przetarła je delikatne palcami, mrugając kilka razy. Czuła chłód od atłasowej pościeli, który pieścił jej skórę. Przesunęła dłonią po prześcieradle zdając sobie sprawę, że okno, które było jeszcze wczoraj uchylone teraz jest otwarte. Podniosła się na łokciach, rozglądając się po sypialni.
Jared spał obok niej na brzuchu, odkryty aż do pasa i oddychał głośno. Mruczał coś przez sen, kiedy położyła się obok niego. Ułożyła się na boku, obserwując jak pojedyncze pasemka opadają mu na twarz, a resztę ma w całkowitym nieładzie. Przyglądała mu się tak kilka chwil, aż podniosła się z łóżka i usiadła na jego brzegu. Jej stopy o pomalowanych na niebiesko paznokciach, dotknęły zimnych paneli. Były tak przyjemnie chłodne, kiedy za oknem panował już gorąc. Los Angeles słynęło z ciepłych poranków i gorących popołudni. W prawie każdym miesiącu i w większości ich dni, temperatura dobijała do dwudziestu stopni.
Narzuciła na ramiona zwiewny szlafrok i przeszła do garderoby. Gdy materiał zsunął się z jej ramion i założyła na swoje nagie ciało zwiewną, koralową sukienkę, czuła, że ktoś ją obserwuje. Nie odwróciła się do niego przodem, kiedy lustrował jej ciało, które jeszcze tak niedawno miał pod swoimi palcami. Jeszcze mógł sobie przypomnieć, jak pachnie jej skóra, jak delikatne w dotyku są jej włosy – od tylu lat nieprzemiennie blond, chociaż blondynką nigdy nie była. Mógł przypomnieć sobie to wszystko, gdy zaledwie kilka godzin temu, wśród atłasowej pościeli na nowo uczył się jej kształtów, poznawał każde wgłębienie, zadrapanie i bliznę, co zdobiła jej ciało. I odkrywała się przed nim na nowo i nowo. Tak ochoczo i z miłością, że zastanawiał się czy w życiu można mieć więcej, czy jest miejsce na jeszcze coś, co można dodać do tego, co on miał? Czy można przeżyć coś intensywniej, mocniej i z większym oddaniem? Coś co sprawi, że braknie tchu, że nie będzie potrafiło się oddychać, a serce przestanie bić na kilka sekund? On sam uważał, że to o czym marzył jeszcze kiedyś, było teraz na zaledwie wyciągnięcie ręki. I nie umykało, chowało się przed nim tylko teraz mógł złapać to w swe dłonie.
- Ślicznie wyglądasz – powiedział do jej odsłoniętych pleców. Odwróciła w jego kierunku głowę i uśmiechnęła się promiennie. – Co dziś za święto? – zaczął się z nią droczyć, szczerząc głupio. Dobrze wiedział co dziś jest i jaka jest okazja. Pamiętał o tym cały czas, a w którymś momencie przebudził się z paniką i myślał, że ten dzień już minął. Ale na szczęście tak się nie stało.
- Jeszcze pytasz? - odwróciła się do niego przodem i podeszła do łóżka. Weszła na nie i przesunęła się na kolanach w jego kierunku. Oparła głowę o jego bark i jedną dłonią objęła go w pasie. Pachniał wszystkim najlepszym i sobą samym – idealne połączenie, które przyjemnie drażniło jej zmysły. – Chyba…?
- Mam coś dla ciebie – pocałował ją w głowę. Nachylił się do szafki obok łóżka i wyciągnął z niej zgiętą na pół kartkę. W środku znajdowała się fotografia. Odcinała się od kartki kolorami i prześwitywała przez papier. Sam nie wiedział co powinien dać jej na urodziny, ale czasami jego kreatywność naprawdę szła w pole. Myślał o tym kilka tygodni odkąd byli w trasie, zastanawiał się co można dać osobie, którą się tak kocha, ale w zasadzie co by jej nie dał, uznawał to za bezsensowne. Pozbawione wszelkiej wartości. Coś, co było w jakiś sposób tanie – chociaż mogło kosztować kupę pieniędzy – ale nie wystarczająco dostojne i cenne, żeby nadawało się na prezent.
Otworzył kartkę i zdjęcie jakie znajdowało się w niej, było zrobione kilka miesięcy temu. Pamiętał tamte święta. Rok dwa tysiące trzy był naprawdę dobrym rokiem. Od niego w zasadzie zaczęło się wszystko; muzyka została doceniona, sława, która spadła na nich tak nagle i wreszcie to, że mógł budzić się będąc świadomym tego, że jego życie jest w zupełności pełne. Takie jakie powinno być każdego, ale nie każdy takie miał.
- Ostatnie święta? – rzuciła okiem na zdjęcie, na którym siedzieli obok choinki przytuleni do siebie. Jared siedział w czapce Mikołaja i uśmiechał się głupio do aparatu, robiąc jakąś komiczną minę. Byli tacy szczęśliwi i… zakochani.
- Wiem, że to jeszcze za szybko żeby tak mówić – zaczął, patrząc na fotografię. – Spotykamy się niespełna rok, można powiedzieć, że nawet mniej, bo przez połowę go w zasadzie mnie nie było. Trasa pochłonęła sporą część mojego czasu, który mógłbym ci poświęcić, ale… - zawahał się, podnosząc na nią swoje oczy. Wpatrywała się w niego z uwagą, jak przygryza wargę myśląc nad tym, co ma mówić dalej. – Ale w takich chwilach, gdy wpatruje się w sufit leżąc w pokoju w jednym z hoteli, którego nazwy nie potrafię pamiętać, a w moich uszach dalej słyszę koncertowy szum, zastanawiam się, co jeszcze mógłbym zrobić. Czy to jest wszystko na co mnie stać, czy to jest to, co pragnę od życia. Zastanawiam się, bo wiem, że jestem pewny tego, że cię kocham i nie jestem w stanie wyobrazić sobie chwili, gdy znikasz…
- Jay, ale…
- Tak jest, a mimo to, że jestem tego pewny jak niczego w życiu, mam jakieś pokręcone obawy, że to za dobrze, za dużo… Że wszystko prędzej czy później i tak zwali się na głowę, że nie będę w stanie oddychać. Znamy się tak krótko, a mimo to, mam wrażenie, że mógłbym spędzić z tobą resztę swojego życia. To prawię jak obłęd, ale chce powiedzieć, że naprawdę cię kocham, a w wymyślaniu urodzinowych prezentów nigdy nie byłem najlepszy… -
- Nic nie szkodzi.
- A więc mówię teraz, bo jeszcze w zasadzie nie miałam takiej prawdziwej okazji… Kocham cię i zawszę będę, choćby nie wiem co – dotknął dłonią jej policzka, a potem sięgnął wargami jej ust. Smakowały ciągle tak samo, a mimo to za każdym razem miał wrażenie, że nieco inaczej. Może dlatego, że tak rzadko miał ku temu okazję.
Potem, gdy widział to zdjęcie stojące na szafce, za każdym razem miał wrażenie, że było wyjątkowe. Może nie najlepszych lotów, jakości ani tym bardziej nie pozowane, ale miało tą magię, że gdy brał je w swoje dłonie i chciał sprawić, że wspomnienia wracały, mógł je tworzyć w swojej głowie niczym namacalne filmy.
To zdjęcie miało być obrazem, który sprawiał, że jego miłość nie mogła nigdy umrzeć.

Jesteś siłą, która sprawia, że wciąż idę.
Jesteś nadzieją, która sprawia, że wciąż ufam.
Jesteś życiem dla mojej duszy.
Jesteś moim celem.
Jesteś wszystkim.**

Pięć miesięcy później, 17. sierpnia 2004r., Nowy Jork.

Jared ubrany w skórzaną kurtkę, szedł rogiem ulicy prowadzącej na Manhattan. Miał na sobie ciemne okulary, które idealnie zasłaniały połowę jego twarzy. Włosy już nie tak długie jak jeszcze przed kilkoma miesiącami – teraz też ciemniejsze i sięgające zaledwie uszu, opadały mu na czoło. Uśmiechał się w kącikach ust, jego kroki były sprężyste i lekkie. Dawno nie czuł się tak dobrze jak dziś. Chociaż był w środku kręcenia filmu, a wszystko miało zakończyć się jeszcze przed końcem roku, nie był wcale zmęczony. „Pan życia i śmierci” był kolejnym filmem na jego liście, który miał otwierać nowe furtki, poszerzać horyzonty, sprawiać, że wspina się na wyżyny. Wszystko to, co robił, miało pokazywać po raz kolejny, że potrafi.
Mimo, że chwilę zastanawiał się czy przyjąć rolę, czy może dać sobie spokój i zająć się nagrywaniem kolejnej piosenki, stwierdził, że potrafi być wystarczająco kompatybilny i działać na innych płaszczyznach. Bo może ktoś by powiedział, że skoro robi wszystko, to nie robi dobrze niczego, jego to wcale nie obchodziło. Nie obchodziła go opinia zawistnych ludzi, którzy nie mają wystarczająco odwagi by sięgać po własne marzenia. On był z tych odważnych, a oni byli zwykłymi tchórzami.
Odgarnął z oczu przydługą grzywkę i pchnął drzwi. Znalazł się w środku jakiegoś hotelu – życie na walizkach, dziś Nowy Jork, jutro Berlin, a za tydzień RPA. Pachniało nowością, jakby chwilę temu hotel miał swoje otwarcie, możliwe, że tak było, skąd miał wiedzieć? Nie śledził tego, a świadomość czekającego na niego pustego pokoju na siódmym piętrze, pośród innych takich samych, była na swój sposób kojąca.
Znów był daleko, a jutro miał być jeszcze dalej. W duchu klął na to, że nawet dłuższej chwili nie spędził w Los Angeles tylko wciągał się w wir pracy. Czasem zaczynało mu to przeszkadzać, a zaraz potem przypominał sobie, że skoro zaczął to musi skończyć. Nie może rzucić czegoś na co się zdecydował.
Wszedł do windy. Nacisnął na podświetlony przycisk z napisem siedem i oparł się ściany. Ściągnął swoje okulary i obracał je między palcami. Potem podniósł swoje oczy i przez chwilę patrzył w lustra wokół siebie; cała winda składała się tylko z nich. Gdy tak przez chwilę patrzył, zdał sobie sprawę, że przecież wczoraj znowu wszystko było takie, jak powinno. Na swoim miejscu. Jeszcze czuł jej wargi, jej dłonie w swoich włosach, jej gorące uda wokół jego własnych. A teraz był tak daleko, że to wszystko było tylko wspomnieniem.
Czasem naprawdę dziękował, że czas płynie tak szybko, a czasami zwyczajnie miał ochotę wydłużyć dobę na ile się da, by nie musieć ponownie się żegnać. Kiedyś był szczęśliwy, że może uciekać od monotonii życia – teraz brakowało mu, że nie jest jednym z wielu, co budzi się rano na przedmieściach jednego z większych miast Ameryki Północnej tylko po to, żeby jego schematyczne życie mogło trwać nadal. Te kilka lat wstecz, gdy nic nie było pewne, myślał tak strasznie inaczej…
Drzwi windy otworzyły się z cichym piknięciem. Był na siódmym piętrze. Odetchnął głęboko, wyciągając z kieszeni kartę. Wsadził ją, a zamek ustąpił. Przed nim roztaczał się mrok; wszystkie rolety zasłonił jeszcze zanim opuścił pokój. Słońce przeciskało się przez szparę między roletą a parapetem i było jedynym źródłem światła.
Przykucnął przy łóżku, wyciągając spod niego swoją walizkę. Rzucił ją na pościel, a potem rozpiął jej błyskawiczny zamek. Podszedł do szafy, w której miał kilka koszul, spodni i innych ciuchów, które znał prawie na pamięć; schemat pakowania miał już opanowany do perfekcji. Tak samo miał opanowane to wszystko, co miał robić w najbliższym czasie – wykonywać swoje, trzymać się grafiku i dać radę pokonać dzielące kilometry. Plan był rzeczywiście prosty, ale wykonanie nie należało już do najłatwiejszych.
Dzisiejszy samolot do Berlina miał odlatywać za półtorej godziny. Musiał się śpieszyć, odprawa paszportowa, ekipa filmowa, reszta aktorów nie mogli czekać. I coraz bardziej się oddalać, przybywać do kolejnych nieznajomych miast i grać swoją rolę. Scenariusz filmu znał już prawie na pamięć, wszystkie kwestie jakie miał powiedzieć w gruncie rzeczy też.
A on… musiał pokonać czas.
           
W tym samym czasie, Los Angeles.

Shannon przebudził się i zdał sobie sprawę, że najzwyczajniej zasnął. Odkąd nie byli w trasie rozregulował się i czasami nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Może mógł zająć się czymś konkretnym albo jakoś znaleźć sobie zajęcie, które pochłonęłoby pokłady jego wolnego czasu, ale teraz zdecydowanie mu się nie chciało. Miał urlop, miał święty spokój, nie musiał przejmować się Jaredem, nie musiał w zupełności przejmować się kimkolwiek tylko mógł wszystko i wszystkich olać.
Zerknął na zegarek. Była prawie siódma wieczorem, a on najzwyczajniej zasnął. Jak mógł, przecież nie był niczym zmęczony! W tamtej chwili postanowił, że musi naprawdę znaleźć sobie zajęcie. Wstał z kanapy, wyłączył telewizor, który szumiał nieprzyjemnie z jakąś rąbanką w tle. Skrzywił się i przeszedł do kuchni. Wyciągnął z lodówki wczorajszy obiad, nasypał sobie do kubka rozpuszczalnej kawy i zalał ją wrzątkiem. Kawa, wszystko to, co możesz potrzebować w jednym kubku.
Pół godziny później, przekręcił w stacyjce samochodu klucz. Odetchnął przez zęby. Wypuścił powietrze z ust i odjechał z piskiem opon. Chwilę później zniknął na końcu ulicy. Pokonał kilka przecznic, aż w końcu znalazł się tam, gdzie od początku zmierzał. Jakiś sławny klub z taką samą ilością sławnych ludzi. Zastanawiał się czy to dobry pomysł, czy powinien wkręcać się w to, ale kto powiedział, że nie może? W końcu też już go znali, w jakiś sposób cenili, szanowali i może nawet trochę podziwiali.
Wysiadł z auta. Zaparkował prawie pod samym wejściem. Światła samochodu zamrugały na pomarańczowo, kiedy nacisnął w kluczyku na przycisk zamykania. Odetchnął raz jeszcze, poprawił włosy, naciągnął swoją kurtkę, otrzepał się z niewidzialnego kurzu. Wyglądał znośnie i niezbyt oficjalnie, trochę na luzie. To nie żadna gala MTV, nic z tych rzeczy.
Wyminął barczystego ochroniarza, który kiwnął krótko głową. Muzyka dudniła mu w uszach, a jej basy odczuwał jak odbijają się w jego klatce piersiowej. Tak, właśnie na to miał ochotę. Może też znalazłby jakąś chętną kelnereczkę, którą mógłby zaciągnąć w ustronne miejsce. W zasadzie nie był to jego priorytet, ale czemu nie skorzystać? Tutaj dziewczyny były jeszcze bardziej chętne, mogąc rozłożyć swoje nogi przed kimś sławnym. Wydawało mu się, że myślały, że w ten sposób może zaistnieją, zabłysną, a czar sławy spłynie na nie, bo może jakoś zostaną zauważone pośród tylu znanych twarzy. Przelotne romanse czasem naprawdę prowadziły do początków karier, które chwilę później rozwijały się w zawrotnym tempie, żeby w tak samo zawrotnym tempie się skończyć.
Stanął przy barze. Barman skinął na niego głową, gdy rzucił nazwę jakiegoś wymyślnego drinka. Obok niego stała jakaś modelka, nie pamiętał jej imienia, ale była co najmniej wyższa od niego o głowę. No tak, wzrostu to on nie miał. Musiał nadrabiać wdziękiem.
Paris Hilton i Nicole Richie robiły sobie zdjęcia z innymi mniej lub bardziej sławnymi osobami, gdzieś jeszcze mógł ujrzeć Christinę Aguilerę, która miała czarne włosy z czerwonymi końcówkami. Musiał przyznać, że wyglądała imponująco ubrana cała w czerni. Przyglądał się im wszystkim, jak uśmiechają się do siebie albo stukają w swoje szklaneczki wypełnione kolorowymi drinkami. Uniósł swój i szybko wypił. Palił w gardło, był rzeczywiście mocny. Potem, kiedy barman postawił przed nim kolejny, ale gdy miał już go przystawić do ust, został nagle gwałtownie popchnięty. Całość wylała się na jego koszulkę i siarczyście przeklął. Od razu wbił wzrok w osobę, która mu to zrobiła. Był pewien, że może to jakaś gwiazdka drugiej kategorii, która zatacza się już tak, że nie potrafi stawiać prosto kroków. Ale nie, nie była to żadna z osób, które myślał.
Jej zielone oczy pamiętał jak przez mgłę. Jej rude włosy, teraz splątane, również. Sięgały jej za łopatki, odcinając się kolorem od białej, koszulowej bluzki. Miała jeszcze krótką spódniczkę i przed sobą tacę pełną pustych szklanek. Jeden z modeli, postawił właśnie na niej swoją i ją wyminął, jakby była zwykłym powietrzem.
- Alexandra.
- Shannon – uśmiechnęła się i chciała go wyminąć. Pociągnął ją za łokieć. – Nie mogę.
- Ale… - patrzył na nią, a ona przeniosła wzrok na swój łokieć i jego palce zaciśnięte na nim. Również spojrzał na swoją dłoń. – Daj mi pięć minut. Nie odpowiedziałaś…
- Nie mogę przyjąć waszej oferty – chciała już go zbyć, kiedy znowu złapał ją za łokieć. Stanęła w miejscu. Shannon myślał, że wszyscy się na niego patrzą, ale jednak nikt nie zwracał na nich uwagi.
- Dlaczego? – zacisnął zęby, a jego dłoń wciąż ściskała jej łokieć. Patrzył w jej zielone oczy i miał wrażenie, że gdzieś w głębi nich czai się strach. Nie wiedział czemu tak patrzy na niego, przecież nic jej nie zrobił.
- Po prostu nie mogę. Zrozum, nie…
- Za niskie honorarium, warunki nie spełniają twoich wymagań, może ciuchy, które tam były opisane są za bardzo kuse, co jest nie tak w tej umowie, że nie możesz jej przyjąć? – patrzył na nią twardo, a dudniąca muzyka zdawała się być jakby poza nim. Alex spuściła swój wzrok, jakby spłoszona.
- To nie tak… umowa… umowa jest w porządku, wszystko się zgadza, nie zmuszacie mnie tam do rozebrania się przed kamerą, tylko… -
- Tylko, co? – zapytał, a alkohol, który wypił szybciej, uderzył mu w twarz. Zacisnął zęby, nic nie był w stanie zrozumieć. Co może być nie tak w propozycji zagrania w teledysku?! Alex milczała, rozglądając się po ludziach czy może ktoś jej nie woła. Szarpnął i przyciągnął ją do siebie. Pachniała papierosami i jakimiś tanimi perfumami. Patrzyła na niego ze strachem, gdy mierzył ją spojrzeniem, a potem… Potem wydawało mu się, że widzi wystraszoną sarnę, co chce uciec i nie ma drogi ucieczki. Jej guziczek przy kołnierzyku musiał się rozpiąć i nie, nie możliwość tego, że widział kawałek jej białego stanika przykuła jego wzrok. Świeża blizna, a obok niej pożółkły siniak odznaczały się na jej alabastrowej skórze. Kto mógł ją tak krzywdzić? Potem zauważył, że jej usta również mają starą, zagojoną już szramę. Była taka krucha i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego zachowanie ją zwyczajnie przeraża.
- Nie, nie, nie mogę. Shannon, po prostu nie…
- Kto ci to zrobił?! – powiedział, patrząc jej w oczy. Dobrze wiedziała o czym mówi. – Twój szef? Wydaje się mieć głowę na karku. Reszta dziewczyn nie ma –
- Nieważne – przerwała mu, wyrywając z jego uścisku rękę. – Daj spokój. – I kiedy na chwilę stracił rezon, i nie mógł jej złapać, wyminęła kilka osób. Przesunęły się robiąc jej miejsce i dokładając na już i tak zawaloną tacę swoje kieliszki.
Chwilę potem zniknęła, a do jego uszu dotarł śmiech Paris. Jej dłoń na jego ramieniu również.

19. sierpnia 2004r., Berlin, Niemcy.

Mógł przysiąc, że wszyscy byli wykończeni. Cały dzień nagrywania dwóch scen, które nie chciały wyjść jak na złość, bo zawsze, dosłownie zawsze ktoś musiał pomylić się w swojej kwestii, źle stanąć, źle uśmiechnąć się, źle zrobić cokolwiek co można było zrobić źle, sprawił, że miał autentycznie dość.
Nicolas odpalił fajkę. Palił ją szybko, śpiesząc się, bo zaraz miał powtórzyć jedno ujęcie. Ten dzień był jakiś pechowy, bo nic nie szło. Terminy goniły, mieli tu spędzić określoną liczbę dni, nie mogli nic przedłużyć, bo i tak nikt nie chciał sfinansować tego filmu tylko jacyś zagraniczni inwestorzy. Myślał, że to może być jakaś klapa, skąd mógł wiedzieć, że jednak wszystko skończy się dobrze?
Z Nicolasem dogadywali się rzeczowo, mieli podobne wizję jak to wszystko nagrać, jak powinny wyglądać poszczególne sceny, żeby były rzeczywiste. Chociaż grali i spędzili ze sobą wystarczająco dużo czasu i mogli nazywać się dobrymi kumplami, nie poznali się na innej płaszczyźnie niż zawodowa. Plan był jedynym miejscem, gdzie rozmawiali, wymieniali uwagi, przekazywali sobie własne wskazówki. Śmiali się i może mieli zadatki na jakiś tam przyjaciół - bliższych, bądź nie, ich znajomość nie opiewała na daleką przyszłość.
Przez głowę Jareda przeleciała scena, gdy siedzą razem w aucie i Nicolas wysypuje mu kokainę. Pamiętał potem, że śmiał się, że potrafi wciągać jak rasowy ćpun. Że dobrze to odgrywa, że jest wystarczająco przekonujący w tym, że potrafi oddać zachowanie takich ludzi. Umie działać, myśleć, zachowywać się jak oni. I wcale nie ma tu wymuszonego fałszu.
Ale kto mógł z nich wiedzieć, że to wszystko było szyte grubymi nićmi. Wszyscy byli przekupieni, każdy kto wiedział nie miał prawa pisnąć. Shannon o wszystko zadbał. Nie chciał, żeby jego brat zaczynał karierę od łatki ćpuna, który nie potrafił poradzić sobie wtedy ze sobą samym, światem i wszystkim, co miał. Nikt nie zdawał sobie sprawy, bo skąd mieli to wiedzieć? Nie było informacji, Jared był czysty. Nawet sceny, które odgrywał, wydawały się tak dobrze odegrane jakby rzeczywiście miał talent by je tak grać. Wszyscy spychali to na jedno, ale kto mógł wiedzieć, no kto?
Nikt też nie miał odwagi pytać. Pytania były czasem zbyt trudne. I niepotrzebne.

I przysięgam na Boga,
znajdę siebie na końcu,
na końcu.
______
tytuł: 30STM- The Story i ostatnia kursywa.
*30STM- Up In The Air
**Lifehouse- Everything

dodałam ostrzeżenie zawartości (to co się rozgrywa w niektórych odcinkach chyba się o to prosi). 
wszystkie mniej lub bardziej kulminacyjne wątki - już niedługo. ;)

5 komentarzy:

  1. Wcale nie było aż tak dużo tego, co myślałaś, że jest xD
    Już ci mówiłam, że ta historia jest tak realna i oczywista, że to aż dziwne. Może masz jakieś konszachty z Jarkiem, ale mi o tym nie mówisz, hmm? A imię dziennikarza zaczyna się na „A”? :D

    Uwielbiam, jak opisujesz Jarka na koncertach. Jego emocje, to jak przezywa i świętuje muzykę. Jak człowiek, który długo o to walczył i wreszcie dostał szansę. Niesamowite. Przeżywam to z nim. Jestem tam z nim. Zupełnie, jakbym za każdym razem wracała na marsówkę :3

    Te fragmenty współczesne, wywiad, też lubię. To sprawia, że czuję, jakby on tu faktycznie był gdzieś obok i opowiadał swoją historię. Smutną historię, ale czy nie każdy wielki artysta ma za sobą jakąś tragedię?

    Jared zdradzacz, to brzydki Jared, ale on chyba lubi się karać. Wtedy czuje, że żyje i wie, że słusznie się krzywdzi, bo przecież na to zasłużył. To kolejna smutna rzecz. Nawet nie umiem go za to winić. Nienawidzę zdrady, brzydzę się nią, ale on jest tak pogubiony, że nie umiem go skreślić za to. Sonia też by nie umiała.
    Dlatego zaczęłam ją lubić. W końcu zaczęła być spoko, a nie głupia. No i dzięki tobie lub przez ciebie spodobało mi się to imię. Choć tak ma na imię pies mojej siostry, ale i tak wydaje mi się bardziej ludzkie. Przez lub dzięki tobie :D

    Podduszanie ]:-> Pozostawię to bez komenatrza :D

    Romantyczny Jarek to taki kochany Jarek, że aż miło. Świetnie ci to wychodzi, powinnaś stosować romantycznego Jarka częściej.

    No i Shann. Yaaaaay *.* Jeszcze tylko brakowało tego, żeby miał na nożkach swoje nike force. Byłabym szczęśliwa. Choć nie wiem, czy w tym roku już był ten model na rynku… ale obiec, że mu je kiedyś założysz :D Cieszę się, że zobaczył te siniaki. Shann i Alex *.* Czekam na to z utęsknieniem <3

    A teraz idę na zajęcia. Ale najpierw muszę uprasować sukienkę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yay, romantyczny Dżarek jest tu rodzony w bólu i zawsze ciężko mi to idzie :D ale zapewne on tu będzie taki w stosunku do niej. Przecież to, że zdradza nie znaczy, że jej nie kocha. Pokręcone, ale on zawsze był skurwielem ;)

      Usuń
  2. :-) czekam na kulminacją - jestem ciekawa tego jak będziesz powoli spychac go w przepaść
    Pozdrawiam
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hehehe
    Witam
    Wreszcie
    Mi
    Się
    U
    D
    A
    Ł
    O
    !

    Ta scena. Ta scena. Tak długo czekałam na coś takiego :P
    Tyle miłości ,pasji ,pożądania.... Czyli to co Viktoria lubi NAJBARDZIEJ:P
    Niestety taka prawda Xd
    Alexandra jest biedna nie wiem co ja bym zrobiła, ale jak ten jej fagas ja może tak traktować? Toksyczny związek to najgorsze co może spotkać drugą osobę :/
    Ale Shannon ❤ Taki nagle się zrobił bardziej opiekuńczy. Zastanawiam się tylko czy zrobił coś z Paris czy nie... W sumie nie ważne Xd

    Czekam ze zniecierliwieniem na kolejny rozdział ;D
    Powiadom mnie na tt, bo znając mnie to chcąc sprawić czy coś dodalas zapomnę co miałam zrobić w połowie Xd
    Uwielbiam twoje opowiadanie pamiętaj o tym ! :*
    Życzę weny i pozdrawiam
    Wiki

    OdpowiedzUsuń