Jared wychodzi na scenę w
jednym z klubów w samym sercu Miasta Aniołów. Patrzy przed siebie na twarze
ludzi, co przyszli zobaczyć kto i dlaczego chce zwojować świat. Przygląda się
im, ale już wie, że nie będzie potrafił ich zapamiętać. Ich twarze śmieją się do
niego, choć jeszcze nieśmiało. W zasadzie nie wiedzą czego się spodziewać. Czy
zawodu, czy pokochają ich muzykę w całości i do cna. Nie mogą tego przewidzieć,
bo jeszcze w tamtej chwili nie mają pojęcia, że Jared, którego widzą po raz
pierwszy będzie tym, którego będą oglądać jeszcze wiele razy w swoim życiu.
A teraz, gdy Jared po raz
pierwszy wychodzi na scenę, możesz poczuć to samo co on, to samo przeżyć już
nie spoglądając na niego niczym ci ludzie, co przyszli w tamtej chwili na
występ.
Wasze myśli przestają się
mijać, w jego głosie słyszysz swój, a zmartwienia i troski w tym momencie
przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Teraz to ty - niczym Jared - patrzysz na
tych ludzi, którzy przyszli tu specjalnie dla niego. Spoglądasz jak łapie za
mikrofon, który trzyma stanowczo i pewnie, czując tak naprawdę po raz pierwszy
w całym swoim życiu, że jest żywy. W
całości prawdziwy i już zawsze taki miał być ilekroć wychodziłby na scenę, obdarty
ze wszystkich złudzeń, za którymi chował się każdego dnia. Wszyscy, którzy
wątpili czy jest szczery, mieli przestać, widząc go na scenie czy to w Paryżu,
Krakowie albo San Francisco... Wtedy pokazywał jaki jest i nie było już miejsca
na to, żeby zakładać maski, które wkładał, by zakryć się przed prawdą dnia.
Teraz, gdy po raz pierwszy już
tak naprawdę jego marzenie spełniało się, a ludzie wierzyli w niego i dawali mu
nadzieje, nie miał zamiaru nigdy się poddać. Choć często dawał się poznać jako
ktoś inny, to właśnie tu - na scenie - był tylko sobą. To tutaj mogłeś odkryć
jego uczucia, smutki i radości w barwie jego głosu. Gdy dobrze słuchałeś mogłeś
z niego czytać niczym z otwartej księgi. tylko on go zdradzał. Los Angeles, które miało przynieść mu wiele smutnych a zarazem radosnych chwil
było tym, czego od dłuższego czasu nie potrafił nazwać i znaleźć.
Było jego domem.
A Jared, gdy zaczął śpiewać, a
muzyka niczym wiatr porywała go w najwyższe przestworza, czuł się wolny i
dopiero wtedy mógł spijać z niej wszystko, co najlepsze. Zawsze i na zawsze,
już do końca. Teraz, chociaż mogłeś nie mieć nigdy okazji stanąć po drugiej
stronie, widziałeś emocje, które on widzi każdego dnia, o każdej porze roku w
większości miast tego świata. Widzisz to, co on widzi codziennie i już nie jest
dla niego niczym zaskakującym, co sprawia, że się dziwi, że ludzie pod wpływem tych
kilku dźwięków i słów, stają się krystalicznie szczęśliwi. I tacy są, ilekroć
wspomną ten moment, który zostanie w czasie już na zawsze uwięziony.
I dopiero później ciemną nocą,
zdajesz sobie sprawę, że te kilka słów i dźwięków jest tym, czego od zawsze
brakowało ci w życiu. Wtedy patrzysz ponownie tymi samymi oczami, którymi
patrzył Jared śpiewając do pierwszego w życiu tłumu, co przyszedł na jego
koncert, kiedy jeszcze nikt nie wiedział dokładnie czym jest trzydzieści sekund do Marsa.
Jared to ty, a ty to muzyka.
30. października
1999r., Los Angeles.
Jared oglądał kiedyś film.
Poszczególne sceny płynęły wolno, nakładając się na siebie i tworząc swoistą
całość. Wpatrywał się w bohaterów, którzy jakby zaprogramowani robili, co im
ktoś już z góry nakazał. Wtedy uważał, że ten film potrafi wzruszyć, dotknąć do
głębi. Wpatrywał się w scenę, w której ktoś traci najbliższą osobę, a ziemia
usypuje mu się spod stóp. Bohater nie krzyczał, nie walił pięściami, w zasadzie
nawet nie płakał, gdy to wszystko wokół niego się działo. Stał w miejscu i
patrzył pustym spojrzeniem przed siebie, niedowierzając, że dzieje się to
naprawdę, że nikt nie wyrwie go zaraz ze snu.
I w tym właśnie momencie Jared
przypomniał sobie ten film, gdy jedna z pielęgniarek mówiła mu, że jego mała
córeczka odeszła na zawsze. Stał tak samo jak bohater filmu, który oglądał i
milczał. Nie był w stanie wydać żadnego dźwięku. Jej słowa raniły go, choć
starał się ich nie słuchać. Wbijały mu się w umysł niczym kolce i raniły go
boleśnie. Czuł się tak, jakby ból związany z tą chwilą dotykał jego duszy i
trawił jak ogień.
W pewnym momencie miał
wrażenie, że wszystkie głosy milkną, a pielęgniarka tłumacząca mu, jak doszło
do tego i jaki był powód, że małe serduszko Skyler nie wytrzymało próby czasu.
I chociaż mówi, jej usta nie wydają dźwięku. Ma wrażenie, że stoi za ścianą,
która nie przepuszcza nic, a wokół niego powstaje stromy mur. Okala go z każdej
strony, tylko po to, żeby nie przepuścić już więcej gorzkich słów. Nie pozwolić
im trafiać do siebie i uświadamiać go, że to nie koszmar ani film, który
oglądał tak niedawno. To po prostu się dzieje i trwa, choć on wcale na to nie
pozwolił.
- Proszę pana, słyszy mnie
pan? – mówi pielęgniarka, patrząc mu prosto w oczy. Ma nieodparte wrażenie, że
jej już nie słucha. Zamknął oczy i oparł się plecami ściany, zaraz potem sunąc
nią w dół i chowając głowę między ramionami. Przykucnęła obok niego i w chwili,
gdy dotknęła jego ramienia, zaczął przeraźliwie krzyczeć;
- Zostawcie mnie! Zostawcie
mnie wszyscy! Ile jeszcze? Ile tego wszystkiego jeszcze będzie… - zdałoby się,
że razem z tym krzykiem ból rozrywa mu płuca. Iskra, która dotknęła go, teraz
płonie chcąc pochłonąć go całego. Już wiedział, że da się spalić byleby nie
czuć. Nie czuć nic.
Krzyczał tak przeraźliwie i
mocno, tak głośno i żałośnie, choć jeszcze nie był świadom, że to co się
dzieje, kiedyś znów się powtórzy.
Wyjdzie z mroku, wtedy, gdy będzie najbardziej szczęśliwy, a jego życie będzie
u szczytu bezbrzeżnej radości. Zapuka do jego drzwi niczym nieproszony gość i
pokłoni się tak samo okrutnie jak teraz.
I chociaż Jared nigdy nie
myślał o śmierci kogokolwiek, choć jeszcze kilka miesięcy temu nie chciał
dopuścić do myśli, że Skyler pojawi się na świecie, teraz gotów był oddać swoje
życie, żeby ją ocalić. Właśnie teraz zdał sobie sprawę z potęgi, a jednocześnie
słabości miłości. Kochamy tych, którzy nawet odeszli.
Podniósł się ze szpitalnej
podłogi i stanął na nogi. Mimo, że myślał, że nie da rady przejść ani kroku
więcej, nie zniósł by tutaj ani chwili dłużej. Ból rozsadzał mu czaszkę; był
niczym pulsujący, stukający bez przerwy młoteczek. Jego serce zostało
poharatane, a choć wciąż biło nie potrafił zagłuszyć jego ciągłego nawoływania
i tłamszącej tęsknoty, że został sam.
Zupełnie sam.
Sam z ogłuszającym bólem,
który nie miał dla niego żadnej taryfy ulgowej. Był gotów stawić mu czoła, ale
nie wiedział ile będzie musiał walczyć i czy starczy mu na to wszystko sił. Nie
myślał, chociaż obrazy w jego głowie wciąż tworzyły jeden, gdy w końcu mógł
pożegnać się ze swoim dzieckiem. Złapać za chłodną dłoń i dopiero wtedy móc
poczuć w całości i do cna, że to koniec. Rzeczywisty koniec.
Gdy trzymał za jej maleńką
dłoń i w ciszy wpatrywał się w jej buzię, miał wrażenie, że śni. Śpi głębokim
snem, którego już nikt i nic nie jest w stanie przerwać. Bo tak miało być. Ktoś
już to wszystko zaplanował, żeby on mógł patrzeć, jak za chwilę na salę wbiega
zapłakana Louise i szamocze się z pielęgniarką. A on tak po prostu patrzy, jak
jej cały świat zbudowany na kruchych fundamentach na zawsze odchodzi. Patrzył,
choć nie chciał tego widzieć, jak łapią ją i sadzają na szpitalnym wózku. A
później jak zrywa się z powrotem tylko po to, żeby podbiec i zacząć okładać go
pięściami, przed którymi nie miał więcej siły się już bronić. Wpatrywał się w
jej załzawione i przekrwione od ciągłego, gorzkiego płaczu oczy i znalazł w
nich to, co on mógł zobaczyć w swoich własnych.
Ból nie mający końca i żadnego
wytłumaczenia.
Paradoksalnie w końcu zdał
sobie sprawę, że zaczął czuć to samo co ona, chociaż powinien ofiarować jej w
zupełności więcej, bo przecież na to zasłużyła. Ale, gdy złapał za jej chude
dłonie i przyciągnął do siebie, by pozwolić jej się uspokoić i wtulić w swoje
ramiona, poczuł, że również z nią żegna się na zawsze.
Bo tak właśnie miało być. I
już nie mogło być inaczej.
Trzy
lata później, 27. sierpnia 2002r., Los Angeles.
Trzy
lata później widzimy po raz kolejny Jareda.
Śpi
niespokojnym snem w swoim mieszkaniu na samym szczycie apartamentowca. Chociaż
mógłby ktoś uznać, że nic się w zasadzie nie zmieniło, to Jared zmienił się
zupełnie. Już nie tylko fizycznie; jego włosy były jaśniejsze i można by je
porównać do koloru pszenicy w pełnym słońcu. Jasne kosmyki otulały mu twarz, a
oczy przestały być już puste. Choć minęły prawie trzy lata odkąd pożegnał swoje
jedyne dziecko, patrząc jak mała trumienka opuszcza się w ciemny dół, wciąż
pamiętał ten obezwładniający jego ciałem ból. Czuł jego spiczaste macki, co na
wiele miesięcy zabrały go do siebie, żeby pokazać mu, że teraz z nim przyjdzie
mu walczyć. Stawiał im czoła każdego dnia, kiedy patrzył na otaczający go
świat, co nie jest w stanie zrozumieć jego bólu z jakim musi się zmagać. Nie
rozumiał, jak inni mogą tak po prostu wokół niego beztrosko żyć, kiedy on coraz
bardziej zatraca się we własnym szaleństwie.
Nie
spał nocami tylko po to, żeby nie musieć zamykać powiek, pod którymi zawsze
stawały mu najgorsze koszmary. Z biegiem czasu zmieniały się i czasami już nie
śnił o tym co było, tylko o tym co mogłoby się stać, gdyby dał radę jakoś temu
zapobiec. Ale gdy budził się zlany potem, docierało do niego, że nic nie mógł
zrobić, bo chociażby miał wszystkie pieniądze świata, były wtedy na nic. Za
późno wykryto wadę, która sprawnie nie dawała żadnych znaków, by w najmniej
przewidywalnym momencie dać o sobie znać. I zebrać okrutne żniwo.
Mimo,
że jego koszmary z biegiem czasu powoli ustępowały, strach, który towarzyszył
mu razem z nimi jeszcze długo nie chciał go opuścić. Przysiadł na jego plecach
i towarzyszył mu dzień w dzień, dając o sobie znać i nie pozwalając tak do
końca zapomnieć, że wszystko co ma, jest zbyt ulotne i nie jest w stanie
zatrzymać tego na zawsze. Choćby nie wiadomo jak bardzo się starał.
Minęły
trzy lata. A przez te trzy lata zdał sobie sprawę, że w zasadzie już nic mu nie
można odebrać. Wszystko co kochał zostało mu brutalnie zabrane, nawet nie miał czasu
by się pożegnać. Louise nie mogąc znieść tego, że tak życie się potoczyło,
odeszła.
-
Teraz już nic nas ze sobą nie łączy – powiedziała, patrząc mu w oczy, gdy po
długim milczeniu zaczęli się do siebie odzywać. – Możesz mnie zostawić, już nie
mam więcej łez. – Nie chciał jej zostawić z bólem, choć nie potrafił pokazać,
że od początku nie była tą, którą powinien kochać, przystał na to z ulgą. Może
nie powinien wtedy tak się czuć, ale wiedział, że już dłużej nie będzie musiał
udawać, że ją kocha, że coś do niej czuje.
A
teraz, gdy minęły trzy długie lata, które wypełniał ból, powoli na horyzoncie
pojawiało się słońce. Wszystko co przeżył zahartowało go i choć pokrywały go
blizny, był pewien, że go wzmocniły. Już nie tak trudno będzie go złamać, już
czuł się niemal odporny i przyzwyczajony do wszędobylskiego bólu.
Nic
nie było mu już straszne.
Nagle
przebudził się, zrywając z pościeli i siadając na łóżku. Od pewnego momentu
przestał budzić się z wrzaskiem. Za oknem słychać było poranny gwar uliczny, a
słońce wpadało do środka, odbijając się od paneli. Spojrzał zaspanymi oczami na
telefon leżący na szafce nocnej i zobaczył, że ma dwa nieodebrane połączenia i
jedną nową wiadomość;
Puk,
puk! Jared widziałam waszą płytę na muzycznych stronach. Jestem wzruszona!
Emily.
Odłożył
telefon z powrotem na miejsce, z którego go wziął. I tak jak sądził, w chwili,
gdy położył się znowu na łóżku, oglądając swoje paznokcie pod różnymi kątami,
melodyjka telefonu, rozbrzmiała znowu w powietrzu. Przez moment zachowywał się
tak, jakby telefon w ogóle nie dzwonił, ale po dziesięciu sekundach
nieustającego, denerwującego grania, podniósł się i chwycił za telefon. Matt dzwoni, odetchnął i nacisnął na
maleńką, czerwoną słuchawkę.
-
Czego? – powiedział nad wyraz miło i spokojnie. Chłopak po drugiej stronie
słuchawki zaśmiał się krótko. Jared przewrócił do góry oczami.
-
Za piętnaście minut mamy wywiad, nie wiem jak ty, ale ja już czekam w radiu.
Mamy go odwołać, hmm?
Matt
popatrzył na Shannona, który rozmawiał z reporterem, a potem przeniósł wzrok na
niego. Przejechał palcem po gardle, a później znowu zwrócił się do chłopaka z
przewieszonymi słuchawkami na szyi. Pokiwał potakująco głową, pokazując na
palcach, że mają jeszcze dziesięć minut.
-
Co ty do mnie... – Jared odezwał się takim głosem, jakby ktoś obudził go w
samym środku nocy. Shannon zaczął się już niecierpliwić i nerwowo patrzył na
zegar zawieszony na samym środku oliwkowej ściany. – Dobra, najwyżej się
spóźnię.
-
Już jesteś spóźniony – przypomniał mu Matt, rozsiadając się wygodniej na
fotelu. Odchylił głowę do tyłu tak, że widział do góry nogami wiszący zegar. –
Masz osiem minut – nie otrzymał już żadnej odpowiedzi. Po drugiej stronie
nastąpiła cisza, a potem odsuwając komórkę od ucha, widział napis, że
połączenie zostało zakończone.
Piętnaście
minut później, drzwi do studia się otworzyły i wbiegł cały zdyszany. Ugiął się,
opierając ręce na kolanach. Kilka razy głęboko odetchnął, a potem wyprostował
się i usiadł na wolnym miejscu, chyba zarezerwowanym dla niego. W tle leciała
jakaś piosenka, bodajże Guns N’ Roses i ich ‘You could be mine’. Usiadł na
fotelu, zakładając nogę na nogę. Przez kilka sekund czuł się tutaj jak intruz,
ale szybko odgonił ciemne myśli, widząc, jak redaktor odwraca się w jego
kierunku, szepcząc po cichu ‘dziesięć sekund i wchodzimy’. Kiedy piosenka się skończyła, Shannon
uniósł do góry brwi, czekając na pierwsze pytanie;
-
Wracamy po przerwie – zaczął reporter, poprawiając sobie ogromne słuchawki na
uszach. Uśmiechnął się do Jareda. – Ostatnie dwa, może trzy pytania należą do Jared’a.
A zatem... zacznijmy... – w skupieniu czekał na pytanie, ale to chore czekanie
i lekka panika przed tym, co chcą od niego usłyszeć, coraz mocniej wwiercała go
w fotel. – Każda piosenka na płycie ma swoją osobną historię? Chodzi o to, czy
czerpałeś do pisania inspiracje z tego, co już było... czy może to zwykła
fantazja?
-
Raczej fantazja i twórcze... wyżycie się. Tak, tak mogę to określić. Chociaż
niektóre sytuacje i wydarzenia miały wpływ na to, że ta płyta wygląda właśnie
tak, a nie inaczej.
-
Piosenka, która jest twoją ulubioną z całego albumu? – zrobił pauzę, by zerknąć
na kartkę leżącą przed nim. - To pytanie pochodzi od jednego z internautów –
zaznaczył. Jared oparł ręce o blat stołu przy którym siedział. Zaplótł palce
dłoni o siebie, na wysokości swojej twarzy.
-
Każdą lubię na swój sposób, nie ma takiej, do której jakoś jestem bardziej
przywiązany – zaczął pomału, opuszczając dłonie i odchylając się z powrotem do tyłu.
– Albo może nie. ‘Welcome to the Universe’, ta piosenka jest moją ulubioną.
-
To ta sama, którą zadedykowałeś. Możemy dowiedzieć się, kim jest ta osoba? – Shannon
siedzący po jego prawe stronie cicho chrząknął słysząc treść tego pytania. Jared
odwrócił w jego kierunku nieznacznie głowę, a potem spojrzał na reportera
wyczekującego od niego odpowiedzi.
-
Hmm... wywiad nie nosi tytułu ‘spowiedź’, więc... Nie muszę udzielać wcale
odpowiedzi na to pytanie. A osoba, której jest dedykowany ten utwór... sama
dojdzie do tego, że to właśnie do niej – zakończył. Reporter skinął głową,
przesuwając palcami po kartkach, które leżały przed nim.
-
Dziękuję wam bardzo chłopaki za wywiad. Moim gościem było Thirty Seconds to
Mars, które już za kilka dni zagra pierwszy koncert. Bilety nadal są dostępne na
stronie zespołu i organizatorów – mówił, ale do końca już go nie słuchał.
Puścił jakąś piosenkę na zakończenie, a potem osobiście podziękował im za
wywiad. Przez cały ten czas, jak byli w radiu czekał na jakąkolwiek wiadomość,
telefon, cokolwiek! Czy przyjedzie, czy nie? Czy dostała bilet, który wysłał
jej już tak dawno, czy zaginął gdzieś z resztą poczty, która ginie w ciągu
roku. Ale jak na złość wszystko milczało, drażniąc go tym jeszcze bardziej.
Jakby chociaż wiedział na czym stoi, że jednak nie, że mimo wszystko będzie nie
po jego myśli, przynajmniej by był odrobinę spokojniejszy i zacząłby podejmować
całkowicie inne kroki.
A tak... to czekanie powoli zaczynało go
zabijać i uświadomił sobie, że jest uzależniony od własnego telefonu, który sprawdzał
przynajmniej średnio co pięć minut w oczekiwaniu, właśnie... w oczekiwaniu na
to konkretne coś.
30.
sierpnia 2002r., Chicago, Illinois.
Był dokładnie trzydziesty sierpnia, a powietrze na dworze
przypominało to, które panuje w saunie. Nie dało się usiedzieć na dworze,
chociaż słońce schowało się pośród chmur, a jedynym, słusznym rozwiązaniem było
schowanie się w zimniej lodówce. Z małą walizeczką stała w kolejce z innymi
pasażerami lecącymi do Los Angeles. Wracała z kilkudniowych zdjęć z Chicago,
gdzie kręcili film, w którym dostała drugoplanową rolę.
Miała na sobie przeciwsłoneczne okulary, a jej platynowo
blond włosy, rozwiała klimatyzacja nad jej głową. Kobieta przed nią zmierzyła
ją ciekawym spojrzeniem, a Sonia tylko poprawiła okulary.
Gdy już zajęła swoje miejsce w samolocie, odsłoniła okienko
i utkwiła w nim wzrok. Starała się nie myśleć o tym, co będzie za kilka godzin,
gdy wysiądzie na tak samo słonecznym pasie w Mieście Aniołów. Tylko już
bardziej upalnym. Pogoda w sierpniu dochodziła tam do niemal trzydziestu pięciu
stopni, a jej w zasadzie to wcale nie przeszkadzało.
Uważała to za czystą głupotę, bo w końcu się do niego nie
odezwała ani słowem, gdy skończyli kręcić wspólny film. Ona dostała kilka nowych
ról, a on zajął się swoim zespołem, wkładając w niego całego siebie.
Po dokładnie dwóch i pół roku, wykręciła jego numer, który
zdobyła tylko dlatego, że miała znajomości. Już nie pamiętała jego głosu, ale
kiedy po siedmiu sygnałach w końcu się odezwał, serce podeszło jej do gardła.
Chyba się jej po prostu nie spodziewał, że zadzwoni i oświadczy, że przyjedzie
ich tylko posłuchać.
I nic więcej.
Nic więcej nie mógł sobie w tamtej chwili pomyśleć, gdy
kompletnie zaskoczona, zdała sobie sprawę, że przecież za nim tęskni. Ale
broniła się przed tym całą sobą, tłumiąc w środku wszystkie uczucia.
Bo przecież opanowała to do perfekcji.
Kiedy stewardessa zakomunikowała, że mają zapiąć z powrotem
pasy, bo za chwile będą lądować, odgoniła z głowy wszystkie niepotrzebne myśli.
Jakiś czas potem, jak gdyby nigdy nic, wysiadła z ogromnej maszyny z resztą
ludzi, których miała już więcej nie spotkać. Poprawiła blond pasma, zakładając
ponownie okulary na nos i dumnie wyprostowana, przeszła terminalem w kierunku
wyjścia, ciągnąc za sobą walizeczkę. Przy samych szklanych drzwiach, stał
rządek taksówek, które czekały na potencjalnych pasażerów. Mężczyzna wychylił
głowę z jednego z kanarkowych pojazdów i zapakował jej torbę do bagażnika.
Podała mu adres i niczym z wyrokiem na koncie, jechała w tym samochodzie,
zdając sobie sprawę, że już nie ma odwrotu.
Chociaż tak często się wahała.
Zapłaciła za jazdę, wychodząc na zadbanej dzielnicy i
rozejrzała się dookoła. Przełknęła ślinę, wchodząc po schodach prowadzących do
apartamentowca. Sama tak naprawdę nie wiedziała czego się bała, ale może po
prostu starała się nie pokazywać po sobie tego, co działo się z nią w środku.
Zagryzła wargę, dzwoniąc do drzwi i już wiedziała, że jeśli teraz się wycofa,
zrobi z siebie kompletną idiotkę.
Otworzył jej prawie od razu i uśmiechnął się tak, że na
moment brakło jej tchu. Nie mógł tego dostrzec, bo przecież wciąż miała na
sobie ciemne okulary.
- Powinnam wynająć jakiś hotel, wiem, wiem - powiedziała na
przywitanie, wchodząc do jego mieszkania. Zamknął za nią drzwi i uważnie
śledził ją wzrokiem. W wersji blond widział ją po raz pierwszy. - Ale sam mi
kazałeś przyjechać najpierw do siebie, więc jestem. Kopę lat, Jared. Ostatnio
widziałam cię jak miałeś czarne włosy - zauważyła, ściągając z nosa swoje
szkiełka.
- Ja ciebie też. Wyglądasz...
- Jak masz zamiar komentować mój blond, to sobie daruj -
ścisnęła mocniej rączkę swojej walizki.
- Gdzie będę spać? - odwróciła głowę, patrząc w głąb
mieszkania.
- O tym nie pomyślałem - zauważył słusznie. Oparł się
barkiem o ścianę i przyglądał się jej przez moment. Sonia czuła na sobie jego
palące spojrzenie, ale się nie odwróciła. - Możesz ze mną, mam dwuosobowe i...
- Mhm - skomentowała. - Zaraz zrobię ci przemeblowanie.
Szczytem moich marzeń nie jest spanie z tobą w jednym łóżku.
- Przecież - zaczął, ale nie pozwoliła mu skończyć.
- Milcz.
Burza blond włosów mignęła mu przed oczami, kiedy zniknęła w
jednym z pokoi. Słyszał tylko stukające obcasy o posadzkę, a potem znowu
zobaczył jej sylwetkę. Uśmiechnęła się do niego, chociaż najpierw wydawało mu
się, że musiało być to jakieś przewidzenie. Ale najwidoczniej nie było.
- To twoje - rzuciła w jego kierunku poduszką. - A ja idę
spać, dobranoc - zatrzasnęła mu przed samym nosem drzwi do jego sypialni. Już
chciał tam wejść i nawet jego dłoń była na klamce, kiedy drzwi otworzyły się
ponownie. Na pewno nie spodziewała się tego, że stoi tak blisko, ani tego, że
wyładuje wprost w jego ramionach. Odsunęła się na bezpieczną odległość,
zagryzając zęby i wypuszczając przez nie powietrze. - Swoje rzeczy też byś mógł
stąd zabrać - rzuciła mu jeszcze tym w twarz i zamknęła już ostatecznie drzwi.
Przez chwile stał lekko skołowany, całą zaistniałą sytuacją, a potem przywalił
z całej siły pięścią w ścianę.
*
31. sierpnia 2002r., Los Angeles, klub SantaPerria.
31. sierpnia 2002r., Los Angeles, klub SantaPerria.
Światła zgasły. W powietrzu
unosił się zapach rozgrzanych ciał, kiedy wreszcie muzyka zaczęła grać. Wyszli
przed publikę, patrząc przed siebie na ludzi zgromadzonych i czekających
właśnie na nich. W najpiękniejszym śnie, który śnił mu się tak rzadko ostatnimi
czasy, nie myślał, że zajdzie tak wysoko jak właśnie teraz. Uśmiechnięte
twarze, wzniesione ręce i podniesione o kilka decybeli głosy, przebiły
powietrze, w chwili, gdy pierwsze takty perkusji dały o sobie znać.
‘Fallen’, ‘Caprcorn’, ‘Oblivion’, a między czasie jeszcze ‘Edge of the
Earth’. Choć nie
patrzył uważnie, między tymi wszystkimi ludźmi, mógł doskonale dojrzeć tą
osobę, na której zależało mu najbardziej.
Shannon w całym swym życiu,
myślał, że mając na karku takiego brata, jego sposób bycia i podejście do
życia, nigdy nie będzie w stanie osiągnąć tego, co robi w tej chwili. Wydawało
mu się, że on po prostu potrafi tylko niszczyć i pogrzebać wszystkie swoje
marzenia, które nawet nie zdążyły się narodzić.
- Ta piosenka... ta piosenka nie
jest nasza. Ale zapewne wyraża więcej niż chce powiedzieć – powiedział Jared, a
potem zniknął na krótki moment za kulisami. Wrócił trzymając składane krzesełko
i gitarę akustyczną w drugiej wolnej ręce. Rozłożył je i usiadł na nim,
opierając gitarę na nodze. Przybliżył mikrofon bliżej siebie i zaczął śpiewać.
- Dzisiejszy dzień wydaje się być tym, który chcą ci
przywrócić, ale teraz powinnaś sobie jakoś uświadomić, co masz jeszcze do
zrobienia. Nie wierzę, że ktokolwiek czuje do ciebie
teraz to samo, co ja – słowa płynęły
lekko, chociaż w jakiś irracjonalny sposób powodowały ból, na który był już
odporny. Przycisnął mocniej strunę i mógł poczuć jak wżyna mu się w opuszki
palców. – (...) Jest wiele rzeczy, które chciałbym ci
powiedzieć, ale nie wiem jak. Powiedziałem: może jesteś jedyną
osobą, która mnie uratuje? Lecz przede wszystkim, jesteś moją
cudowną obsesją – zakończył jakiś czas potem, podnosząc głowę
do góry i szukając w tłumie jasnowłosej dziewczyny. Gdy ujrzał, jak przeciska
się między ludźmi i wypada na korytarz prowadzący prosto do wyjścia, coś
zgrzytnęło w jego sercu boleśnie.
Stoję w bolesnym szpagacie
pomiędzy „zostaję”,
a zuchwałym raczej – „nigdy więcej”*
Stała przed wejściem,
niecierpliwie chodząc z jednego końca chodnika do drugiego. Między czasie
odpaliła już drugiego papierosa, a przecież obiecała sobie, że nie będzie
palić. Ludzie powoli zaczęli wychodzić na zewnątrz, mijając ją i zupełnie nie
zwracając na nią uwagi. Przyglądała się im, jak gorączkowo między sobą
dyskutują albo śmieją się w głos, wyrzucając ze szczęścia ręce wysoko do góry,
jakby chcieli dotknąć nieba.
Kiedy wszyscy zniknęli zupełnie,
oparta plecami ściany muru, odpaliła trzeciego papierosa i zaciągnęła się nim
mocno. Myślała, że wyjdzie głównym wejściem, tak, jak powinien zrobić to
normalnie, ale kiedy zauważyła go, jak idzie z rękoma wsadzonymi w dresowe
spodnie i uśmiecha się do niej zdecydowanie zbyt beztrosko.
- Co to miała być za szopka,
maestro? - zapytała, trzymając papierosa między dwoma palcami. Popatrzyła na
niego od dołu, przymykając powieki. Chuchnęła mu nikotynowym dymem prosto w
twarz. Stanął naprzeciw niej, tak samo intensywnie mierząc ją wzrokiem. - Nie
odpowiesz mi? - papieros uniósł się do jej ust i wdychając trujący dym, uniosła
brwi ku górze oczekując odpowiedzi.
- Nie lubisz tej piosenki, co? -
wywijał się od odpowiedzi, śledząc uważnie drogę papierosa do jej ust. Oparł
jedną rękę o ścianę, na wysokości jej głowy.
- Przeciwnie, moja ulubiona -
wypuściła dym z lekko uchylonych warg, a Jared przygryzł swoje własne. - Jednak
umiesz trafić jeszcze w moje gusta.
- Nie trudno cię rozszyfrować -
mruknął, wciąż opierając się ściany i wisząc tak nad nią. Jego oczy znajdowały
się dokładnie na linii jej. Przysunęła się bardziej do ściany, tak, że czuła
jej chłód na całym ciele.
- Czyżby? - złapała go za
kołnierz koszulki i przyciągnęła do siebie na minimalną odległość. Czuła jego
ciepły oddech na twarzy i widziała przed sobą zaskoczone, niebieskie tęczówki.
- Co powiesz na taki układ? - ich usta dzieliły zaledwie milimetry. Mógł zrobić
zaledwie jeden, mały kroczek i ich zasmakować.
- Mógłby być lepszy - wpatrywał
się w jej usta, jak zagryza je kusząco, a palce jej dłoni zaciskają się mocniej
na jego koszulce. Sonia trzymała w drugiej ręce, nadal żarzącego się papierosa,
którego upuściła i zgasiła czubkiem buta, nawet na moment nie luzując swojego
uścisku.
- Na przykład... jaki? - och,
chyba uwielbiała się z nim bawić, mając go kompletnie w garści. Na ulicy nie
było ani jednej żywej duszy, co wydało jej się jej trochę podejrzane. Obok
przejeżdżały czasami kanarkowe taksówki, które mknęły niczym nie wzruszone. Na
końcu ulicy czasem się zatrzymały i dopiero wtedy było słychać odległe o kilka
metrów głosy ludzi. Odwróciła na sekundę głowę, by zobaczyć, czy ktoś może
jednak się im przygląda. Gdy jednak było tak, jak przypuszczała, znowu
natrafiła na to przeszywające ją na wskroś niebieskie spojrzenie.
- Za to pewnie dostałbym po
mordzie.
- I nawet potrafisz czytać mi w
myślach - westchnęła, puszczając jego koszulkę i odpychając go od siebie. Jared
był dosyć skołowany tą sytuacją i już chciał coś powiedzieć, kiedy...
- Nie czekaj na mnie - zrobił
głupią minę, nie rozumiejąc sensu jej słów. - Wrócę nad ranem. Idę się zabawić
- dalej sprawiał wrażenie jakby nadal nie rozumiał, chociaż rozumiał doskonale.
- Co?!
- To co słyszałeś! - podniosła
ton głosu, cofając się do tyłu. Automatycznie chciał ją dogonić, ale jednak mu
na to nie pozwoliła. - Nie jestem małą dziewczynką, mogę robić to, co mi się
podoba. Musisz się z tym pogodzić... - ściszyła głos prawie do szeptu, wiedząc,
że... że takim zachowaniem rani go bardziej niż sto igieł wbitych w serce. Była
bezwzględna, potrafiła mu patrzeć bez mrugnięcia okiem w twarz i jeszcze przy tym
słodko się uśmiechnąć. Jedna z taksówek zatrzymała się przy krawędzi chodnika,
a podmuch powietrza rozwiał jej blond włosy. Widziała jak otwiera usta, chcąc
już coś powiedzieć, żeby poczekała, nie odchodziła, nie zostawiała go... Ale
jednak, gdy kierowca zapytał, czy się gdzieś nie wybiera, odpowiedziała to
znienawidzone 'tak'. Chwyciła za metalową klamkę i otworzyła samochodowe drzwi,
racząc go jeszcze krótkim, pożegnalnym spojrzeniem.
- Żegnaj, Jared.
Zobacz,
to jest w twoich oczach.
Chodź
i mnie zniszcz.
Zniszcz
mnie.**
Wstępując
do tego brudnego światka, pełnego obłudy, kłamstwa i sztucznych uśmiechów, nie
wiedziałem co mnie czeka. Byłem może nie tyle co głupi, ale też nieświadomy
tego, co robię. Chciałem spełniać swoje marzenia, piąć się wysoko, pokazać tym,
którzy we mnie nie wierzyli, że jestem kimś i potrafię osiągnąć coś z niczego.
Kiedy
ją poznałem, wydawała mi się zwykłą dziewczyną. W końcu zaczynała tak samo jak
ja. Nie byliśmy z dwóch światów. Byliśmy identyczni. Może wtedy wyglądało to
jak w tanim romansie, ale tak właśnie było.
Dopóki
nie zapragnąłem wrócić do przeszłości, było dobrze. Dopóki nie zastanawiałem
się czy coś mi nie jest, było okay. Dopóki, dopóty nie miałem czasu na
myślenie. Czy znowu miałem wrócić do punktu wyjścia, od którego tak chciałem
uciec? No to pytanie nie znałem długo odpowiedzi, gdy wciąż plastikowo się
uśmiechałem.
Ale
w końcu miałem ją poznać. Prędzej czy później.
31. sierpnia 2002r., wytwórnia Immortal Records.
- Zaczynacie od... dobra, za tydzień
lecicie na dwa dni do Nowego Jorku, potem... macie przerwę, a później znowu
trzy koncerty. Jak skończycie to wszystko, lecicie w wspólną trasę z Puddle of
Mudd*, nie jest tak źle jak myślałem, że będzie na początku. Bilety nawet tak
się sprzedają, ludzie chcą was oglądać... – zwrócił się do nich menager,
odwracając się do okna tyłem. – Tylko jest jeden problem.
- Jaki? – zapytał Matt,
przestając pisać z kimś smsa. Wszyscy zdawali się być znudzeni, ale wiernie
stawali temu czoła. Shannon zaczął ziewać. Potem odebrał telefon i z kimś wdał
się w konwersację, odchylając się na krzesełku do tyłu. Matt tylko czekał aż
się przewróci i będzie z czego się śmiać niż patrzeć na pysk faceta przed nimi.
Jareda oczywiście nie było. Wyłączył telefon i nawet nie miał zamiaru się do
nikogo odzywać. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
- Potrzebny jest wam jeszcze
jeden gitarzysta.
- Gitarzysta? – Matt jeszcze go
słuchał. Albo chociaż próbował go słuchać, zerkając na wyświetlacz swojej
komórki i ignorując gadającego obok Shannona. Chyba był... podenerwowany,
delikatnie mówiąc. Menager go tak samo ignorował, skupiając całą swoją uwagę na
Mattcie.
- Gitarzysta. Możecie jeszcze
sobie zmienić wokal, jak nie pasuje...
- I co, mamy przeprowadzić
casting? – odezwał się Shannon, kończąc swoją rozmowę. Matt popatrzył na niego
z ukosa. Był nieźle wnerwiony, a jeśli był wnerwiony to tylko na Jareda,
którego tu nie było, a miał być. Matt jeszcze nie wiedział jak się myli.
- Coś podobnego. Możecie zacząć
od razu albo międzyczasie przed wylotem w dalszą trasę – mężczyzna odpalił
papierosa.
- Jakiś gość do pana! – drzwi
jego gabinetu się otworzyły i stanęła w nich brunetka przed trzydziestką. Shannon
od razu zwrócił na nią uwagę, posyłając jej brudny uśmieszek. Dziewczyna lekko
się zaczerwieniła, ale odwzajemniła gest. Matt nawet nie zwrócił na nią uwagi.
- Kto znowu? – chyba był
zmęczony. I jeszcze to.
- Eee – speszyła się, czując
natarczywy wzrok Shannona na sobie. – Dźwiękowcy, coś takiego... Mają problemy
w studiu numer cztery.
- I do czego ja im tam
potrzebny?! – warknął, rzucając papierami na blat biurka. Widząc zmieszaną minę
dziewczyny, dopowiedział: - No okay, okay już idę do tej bandy debili, co nie
potrafi sobie poradzić z kablami. Co za ludzie i jeszcze muszę z tą hołotą
pracować... – mruczał pod nosem mijając ją w progu, aż odskoczyła na bok.
Wyminął ją i zamknęła za nim drzwi, próbując się z nim zrównać. Doskonale
widzieli to przez szyby dzielące biuro od korytarza.
- Ty, widziałeś jakie ona miała
nogi? – zagadnął do Matta, skupionego na swoim telefonie.
- Nie przygląda... Co?
- Niezła i pomyśleć, że mój brat
jej jeszcze nie zaliczył...
- A właśnie, co z nim? – uniósł
brwi, a Shannon wzruszył ramionami. – To nie z nim rozmawiałeś?
- To była Leticia. Skończyła z
nami, ma jakiegoś innego i chce się wyprowadzić do... Vegas? Nie wiem, nie
słuchałem. Zresztą, to nawet lepiej. Przez nią nie zauważałem sekretarki, którą
mam pod nosem.
Matt uśmiechnął się szeroko,
nawet nie spoglądając już na telefon.
*
Gdzieś około 4. nad ranem, Los Angeles.
Gdzieś około 4. nad ranem, Los Angeles.
Wszystko przed jej oczami
zaczynało się rozmywać. Ból głowy przybierał na sile, kiedy skulona z dłońmi
wsadzonymi w kieszenie swojej bluzy, szła przed siebie. Film czasem się urywał,
gdy kroki nie były już tak pewne, a myśli jasne.
Stanęła przed apartamentowcem i
zadarła głowę wysoko do góry. Na jej ustach błąkał się tajemniczy uśmiech,
który z każdą chwilą coraz bardziej się pogłębiał. Jak już znalazła się przed
drzwiami, które należały do jego mieszkania, zaczęła w nie walić z całej siły.
Otworzyły się prawie natychmiast i wpadła w jego ramiona, potykając się o
własne nogi.
- Jesteś kompletnie zalana - Jared
trzymał ją mocno, żeby nie upadła. Sonia popatrzyła na niego zamglonym
wzrokiem, palcami odgarniając mu włosy z twarzy. Uśmiechnęła się szeroko,
odsłaniając wszystkie zęby.
- Przytul mnie - szepnęła, nawet
na moment nie przestając się na niego patrzeć. - No dalej, na co czekasz?!
Przecież mógł z nią zrobić
cokolwiek. Mógł ją przytulić tak, jak chciała i nie wypuszczać ze swoich objęć,
bo wiedział, że się na to zgodzi. Mógł wszystko to, co chciał zrobić, ale mu na
to nie pozwoliła. Zamrugała kilkakrotnie, opuszkami wyznaczając drogę na jego
skórze. Palcem obrysowała jego usta, czasami patrząc mu w oczy.
Nie przypuszczał, że
kiedykolwiek znajdzie się w tak absurdalnej chwili jak ta. Jej ciemne, pijane oczy wpatrywały się w niego z jakąś dziwną
ufnością, ale nie było w nich nic, co ona mogła zobaczyć w jego własnych.
- Nie przytulisz mnie? – zapytała
ponownie, jakby zlękniona. Nie puścił jej, chociaż ... właśnie, chociaż co?
Objął ją szczelnie ramionami, opierając brodę na czubku jej jasnej głowy. Na
chwilę wstrzymała oddech, a potem zaczęła oddychać głębiej. Zacisnęła palce na
jego koszulce i przylgnęła do jego ciała jeszcze bardziej. Chyba w tamtej
chwili po prostu sobie pomyślał, że nie chciałby jej nigdy wypuszczać z objęć.
Odsunęła się na chwiejnych nogach, ale nie przestała badać jego twarzy.
Uśmiechała się przy tym jakoś dziwnie tajemniczo, nie odsuwając ręki.
- Chodź spać, nie jest najlepiej
z tobą.
- Cicho... – przyłożyła mu palec
do ust. Jared automatycznie zamilknął. Nie był pewny już niczego, co się tutaj
rozgrywało.
- Przypomnę ci jak wstaniesz,
już widzę twoją minę.
- To dopiero rano. Teraz nie.
Teraz jest dobrze.
- Dobrze? – spytał, może nie już
zaskoczony, tyle co zdziwiony.
- Tak. Nie pocałujesz mnie? –
alkohol krążący w jej żyłach podpowiadał jej rzeczy, których nie zrobiłaby
jakby była trzeźwa. O których nawet by nie pomyślała! A teraz? A teraz zadaje
skomplikowane pytania, które wychodzą z jej ust niesamowicie gładko i sprawnie,
bez żadnego zająknięcia ani przerw.
- Nie.
- Dlaczego?
- Tak samo jak ty nie zrobisz
tego, jak będziesz trzeźwa – odpowiedział wzdychając. Wpatrywała się w niego
uważnie, zaciskając swoją małą dłoń mocniej na jego koszulce.
- Skąd wiesz?
- Wiem – zawahał się na moment.
– Idź spać, proszę. – Odciągnął ją od siebie, popychając w stronę swojej
sypialni, którą mu zabrała. Położył ją na łóżku, przykrywając dokładnie
pościelą i już chciał wyjść, zostawiając ją samą, kiedy usłyszał cichy szept;
- Nie zostaniesz?
- A jak się obudzisz to mnie nie
zabijesz? – nie usłyszał odpowiedzi, albo powiedziała ją zbyt niewyraźnie.
Zamruczała coś po cichu.
- Na tę jedną noc bądź moim przyjacielem, proszę zostań.
Stoisz
dokładnie przy samym brzegu krawędzi. Jeszcze tylko jeden krok i upadniesz na
sam dół i sam już nie wiesz do końca, co się stanie. Czy jednak powstaniesz
tak, jak kiedyś, czy może będzie już tak, jak miało być przedtem. Po prostu ma
być, co miało być, chociaż udawało ci się przed tym uciec.
Przecierasz
spocone czoło, przydługie włosy przyklejają ci się do twarzy. Wytężasz wzrok,
choć zdajesz sobie sprawę, że nic nie widzisz. Na karku czujesz czyjś
przyspieszony oddech, ale wiesz, że gdy się odwrócisz, krawędź spod twoich stóp
się osunie, a ty razem z nią.
Coś
z pozoru niemożliwego właśnie się dzieje, a ty chociaż w to nie wierzysz z
całych sił, musisz zacząć widzieć w tym prawdę. Zbyt namacalną, rzeczywistą i bolesną.
Jesteś
bliżej krawędzi, może już nie upadasz na kolana, stoisz pewnie, ale wiesz, że
nic nie trwa wiecznie, a twoje samozaparcie kiedyś pryśnie jak mydlana bańka.
Oddech przeszłości już nie jest tak silny, ale nadal go odczuwasz. Czy chcesz,
czy nie chcesz tak jest, a twoja ucieczka nigdy nie zazna końca i podświadomie
wiesz, że chociaż jesteś bezpieczny, dopiero wszystko przed tobą. To całe
najgorsze, które sprawnie omijałeś, oszukiwałeś i chowałeś się przed tym
zupełnie.
Przepaść
pod twoimi stopami wydaje się nie mieć końca, a ból w klatce piersiowej dziwnie
się nasila.
Czy tak wygląda umieranie?,
pytasz się sam siebie, mimo tego, że wiesz, że jeszcze nie nadszedł odpowiedni
czas. A jedynym sprawcą swojej śmierci będziesz tylko ty sam.
Tej nocy, chociaż wszystko
tworzyło swoistą zupełność, otworzył szeroko oczy, mając wrażenie, że demony
przeszłości nie zasypiają na zawsze. Wciąż czyhają gdzieś ukryte i tylko
czekają, aż potknie się znów, by ponownie pokazać, kto tak naprawdę tutaj
rządzi.
Przysunął się bliżej niej,
kładąc dłoń na jej zaróżowionym policzku i wiedział, że gdy tylko wstanie świt,
powróci bolesna rzeczywistość i ta chwila, która właśnie trwa, zniknie.
____
Piosenka wykorzystana w odcinku: Oasis- Wonderwall.
*-Kasia Nosowska- Konsorcjum K.C.K
**-30stm- 93 milion miles
*Puddle of Mudd – 6 tygodniowa trasa z 30stm, która
rozpoczęła się wiosną 2002r. Na potrzeby opowiadania zmieniłam to w czasie. Tak
samo jak trasa promocyjna rozpoczynająca się 30.01.2002r.
jdfjdgkashdifvgk nareszcie !!! kocham to i chcę już nowy !! :D
OdpowiedzUsuńSuper że ukazał się kolejny, fajny styl , pozdrawiam
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńczekam na nowy :P
OdpowiedzUsuńkiedy nowy ?
OdpowiedzUsuńJak zamknę sprawy z uczelnią to jeszcze przed świętami. :)
Usuń