AKTUALIZACJA

Prawdopodobnie nikt tu nie wchodzi poza mną raz na miesiąc i jakimś zbłąkanym wędrowcem, ale chce powiedzieć, że cała lista odcinków WRÓCIŁA. Można czytać to opowiadanie jeżeli ktoś zapragnie do woli, za moją całkowitą zgodą.

Czasem jeszcze tęsknię.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

13. Emocjonalny daltonista

1. września 2002r., Los Angeles.

Spośród tych wszystkich rzeczy, które przyszło jej przeżyć albo zobaczyć, wylądowała w końcu w samym środku czyjegoś piekła albo mówiąc po prostu, w sali kinowej podziwiając koniec czyjejś bajki. Zmrużyła oczy, przyglądając się całej tej szopce, której akurat była świadkiem.
Bo wygląda na to, że miała po prostu do tego szczęście, chociaż niektórzy nazywali to zwyczajnym pechem.
Jakaś dziewczyna, może niewiele starsza od niej samej albo w tym samym wieku – skąd mogła przecież to wiedzieć?!, krzyczała na swojego faceta, chociaż w jej mniemaniu nim już nie był. Po kolei wyrzucała walizki przez drzwi, wrzeszcząc jak opętana. Jej ex przyglądał się temu w zwyczajnym zakłopotaniu, ale najdziwniejsze w tym wszystkim i najśmieszniejsze dla niej było to, że nie próbował jej nawet zatrzymać. Albo miał to we krwi, albo już mu się znudziła.
Nie oszukujmy się... prędzej czy później miłość się kończy i wstępuje przywiązanie. Ona była tego pewna, że właśnie w tej scence, w której przyszło jej uczestniczyć musiało tak być, albo... Albo tej miłości nigdy nie było. Kolejna walizka stanęła przed drzwiami i wydawało się, jakby tą sytuację już kiedyś, gdzieś widziała. Może nawet postąpiłaby tak samo.
Dziewczyna nie przestała krzyczeć, a facet chociaż chciał jej pomóc zapakować rzeczy, skrupulatnie go od siebie odpychała. Dla całościowego efektu jej znudzenia, odpaliła papierosa i uznała, że to, co dzieje się przed jej oczami, jest po prostu na tyle marne, że aż ciekawe. Usiadła na krawężniku naprzeciw i przyglądała się, jak taksówka odjeżdża, a mężczyzna widząc, że już odjechała, oddycha głębiej, jakby pozbył się jakiegoś ciężaru.
Którym w rzeczy samej musiała być jego była.
Alex nawet nie śniąc o takim początku, tej idiotycznej znajomości, którą tamtego dnia zawarła, uznała to po prostu za zwykłe fatum. Zwykły splot wydarzeń, może nawet przypadek. Ale na przekór przypadkom i całemu światu, usłyszała;
- Przedstawienie skończone, wyjechała – patrzył wprost na nią z drugiego końca chodnika, a ona udawała, że go nie słucha.
- Co z ciebie za facet – powiedziała, biorąc kolejnego bucha i wypuszczając go do góry przed siebie. – Nie oglądasz filmów? Powinieneś za nią jechać, biec...
- Dobrze wiem co powinienem!
- To dlaczego to zrobiłeś? – dalej wdawała się w nim w konwersacje, choć wiedziała, że to najmniejszego sensu po prostu nie ma.
- A ty kim jesteś, że cię to obchodzi?! – jakby ktoś to widział z boku, mógł pomyśleć o tym samym, co przed chwilą ona sama. Czysty idiotyzm i tani, mało przekonujący film z marnymi aktorami.
- Byłam na twoim koncercie – w rzeczy samej tak było, po co miała kłamać? – Jestem twoją fanką. Siedzę tu od dwóch godzin, czekam aż wyjdziesz... – podniosła się z ziemi i zaczęła powoli do niego podchodzić. – I wreszcie mi się udało! – rzuciła mu się w ramiona, jak jakaś idiotka.
- Jezu, zostaw mnie! – wrzasnął, a ona od niego odskoczyła. – Zero prywatności!
- Nie tak oficjalnie  – uniosła do góry brwi. – Aż tak mi na łeb nie padło. Po prostu lubię wkurzać swoją osobą ludzi.
- Wyszło ci idealnie. Czego chcesz?! – warknął, chcąc już z powrotem znaleźć się w swoim mieszkaniu i włączyć muzykę na cały regulator. To była jedyna rzecz o jakiej w tej chwili marzył, ale jednak nie było mu to dane.
- Daj mi swój autograf – odpowiedziała mu spokojnie, ignorując wcześniejszy jego wybuch. – Mój brat uważa cię za... mniejsza, on coś sobie tam uważa i kazał mi go zdobyć. Dlaczego gracie na tych samych chwytach połowę piosenek?
- Żeby mój ograniczony umysłowo brat umiał łatwiej trafiać w struny – mruknął, coraz bardziej się niecierpliwiąc. Co za chora sytuacja. – To masz jakąś kartkę?
- Możesz dać mi go tutaj – ściągnęła bluzkę w dół na dosłownie dwie sekundy, było widać jej koronkowy stanik. – Nie powiesz, że o tym nigdy nie fantazjowałeś!
- Nie mam ochoty na te wasze gierki  – odwrócił się na pięcie z zamiarem odejścia.
- Brak szacunku do fanów! – wrzasnęła za nim, ale się już nie obejrzał.
Chociaż stała jeszcze chwilę na środku chodnika, a jej długie, rude włosy swobodnie rozwiewał wiatr, nie spuszczała wzroku z szyb klatki schodowej. Widziała, jak idzie powoli po nich, i... w którymś momencie odwraca się, żeby zobaczyć czy tam jeszcze stoi. Uśmiechnął się bezczelnie, a Alex tak po prostu pokazała mu w odpowiedzi środkowy palec. Shannon może nie stanął jak wryty, ale już wiedział, że prędzej czy później się jeszcze spotkają. Na koncercie czy nie, ale chyba tylko tam, żeby uprzykrzyła mu życie i wyzywała przy publice, co o nim myśli.

*
Żaluzje obijały się o szyby otwartego okna i, kiedy znowu uderzyły o szkło, podniosła ciężkie powieki do góry. Poczuła, że nie leży na czymś, tylko na kimś, co już samo w sobie wydawało się jej być dziwne. Uniosła głowę do góry, mrugając oczami i podpierając się na ręce. Ból zaczął rozlewać się w skroniach, a czaszka niemiłosiernie pulsować. Gdy ujrzała przed sobą znajomą koszulkę, a potem przesunęła wzrokiem znacznie do góry, wstrzymała na dwie sekundy oddech.
- CO TY TU ROBISZ?! – wrzasnęła, widząc kto obok niej leży. Jared jak oparzony podniósł się do pozycji siedzącej i popatrzył na nią zaspanym wzrokiem.
- O co ci chodzi? – zapytał, przecierając oczy i ziewając potężnie. Sonia złapała się za głowę, ściskając mocno w palcach swoje włosy.
- Spaliśmy razem?
- Tak. – Odpowiedział, a jej coś przewróciło się w żołądku. – Uprawialiśmy seks przez ubrania – zrobił głupią minę. – Było gorzej niż źle.
- Pieprz się.
Uśmiechnął się krzywo, przekrzywiając głowę na bok.
- Sam ze sobą?
- Możesz – zagryzła ze złości zęby. – Wykorzystałeś mnie – powiedziała śmiertelnie poważnie, mrużąc gniewnie oczy i świdrując go na wskroś. – Nie wierzę, że było inaczej – wysyczała, opierając dłonie o prześcieradło i przechyliła się w przód. – Patrz mi w oczy, a nie w biust!
- Co ty pier... – ocknął się, jakby był w jakimś transie. – O co ty mnie oskarżasz?! – warknął, chyba już miał tego powoli dość. W każdym razie, mimo to, że starał się nie okazywać do niej większych uczuć i podchodzić do wszystkiego z rezerwą, to zaczynało go już pomału wyprowadzać z równowagi.
- Wy faceci szukacie tylko okazji... Do chałupy pakuje ci się zalana laska, a ty nie robisz nic?! – chuchnął jej w twarz. Znowu była zbyt blisko, za blisko. W takich momentach nienawidził sam siebie za to, że nie potrafi wyrzucić, co tak naprawdę siedzi mu w sercu i co z każdym dniem robi się mocniejsze, silniejsze i coraz słabiej potrafi nad tym panować. Czasem miał wrażenie - dosyć ostre i głębokie - że nie potrafi rozróżniać między sobą uczuć. Odpowiednio ich nazwać czy też odebrać, tak, jak mają być odebrane. Emocjonalny daltonista.
- Jak zwykle...
- Co zwykle? Może nie mam racji?! – warknęła przez zęby, czując na policzku, jak oddycha coraz szybciej. Zacisnęła pięści na prześcieradle, tak, że pobielały jej knykcie.
- Zamknij się – odpowiedział takim samym tonem, co ona. – Miałem lepsze. – Wstrzymała oddech w płucach, patrząc się na niego jak na skończonego idiotę. Mierzyli się kilka sekund wzrokiem, ale jej zdziwienie, urażenie i wszystko inne razem, nie chciało zniknąć z jej twarzy. – Dobra, przepraszam. Nie jesteś wcale taka zła – chwycił ją za nadgarstek i zacisnął na nim mocno swoje palce. Starała się nie zwracać na to większej uwagi, kiedy coraz bardziej zaczął się przybliżać. Ta mało komfortowa sytuacja zaczynała ją powoli przerażać, ale nie zrobiła dosłownie nic, żeby się odsunąć do tyłu, chociaż przecież mogła. Siedziała z podkulonymi nogami właściwie oczekując na to, co zaraz się może wydarzyć, a co chyba tak naprawdę chciała. Chyba. Sama też nie była do końca niczego pewna, a jego zachowanie tylko burzyło cały ten spokój i mur, który zdążyła wokół siebie wybudować. Cegiełki zaczynały upadać, a ścianki delikatnie się kruszyć.
Uniosła powieki do góry, widząc teraz przed sobą parę błękitnych tęczówek. Wpatrywały się w nią, jakby badając grunt, na którym stoi i szukając w jej oczach czegoś na wzór pozwolenia. Którego jednak nie znalazł, co wcale go nie zdziwiło. To było zbyt oczywiste, że nie mogło być inaczej. Czego jeszcze mógł oczekiwać? Na pewno nie tego, co było w nim samym.
Sonia poczuła delikatne muśnięcie jego warg na swoich, co przyjęła zbyt spokojnie i normalnie. Najpierw pomyślała, że jest jeszcze pijana albo wciąż się nie obudziła. Ale, gdy jego pocałunek zdawał się być pewny i głęboki, ktoś jakby chlusnął jej zimną wodą w twarz.
- Dupek – skomentowała, a Jared chwycił się za bolący policzek, w który przed sekundą dostał. – Skończony dupek – zerwała się z miejsca i wyszła z pokoju trzaskając drzwiami.
Moment później usłyszał, jeszcze jeden huk. Wzdrygnął się pod wpływem tego dźwięku, a potem wypadł na korytarz, szybko nakładając buty na stopy. Nawet nie zabierał kluczy, może wtedy nie zważał na to, że już nie otworzy drzwi. Zbiegł schodami na sam dół i jeszcze słyszał jej szybkie kroki, które odbijały się echem od ścian. Spojrzał najpierw w lewo, potem w prawo i dostrzegł jej szybko oddalającą się sylwetkę i burzę poskręcanych, blond włosów. Czego chciał? Co mógł jeszcze od niej chcieć? Chyba nie tego, że rzuci mu się w ramiona i przyrzeknie, że zostanie już na zawsze.
Dogonił ją, odwracając do siebie przodem, na co myślał, że dostanie z powrotem po twarzy, tym razem tylko w drugi policzek.
- Zostaw mnie! – warknęła, strzepując ze swojego ramienia jego dłoń. – Wracam do domu!
- Nigdzie nie wracasz – odpowiedział jej spokojnie. Sonia zagryzła mocno zęby.
- Mam samolot!
- Nie masz. Jak już to dopiero jutro – właściwie, to najmniej ją to obchodziło teraz czy ten samolot do Chicago jest, czy go nie ma. Mogła nawet przesiedzieć całą noc na lotnisku, tylko po to, aby nie patrzeć na jego gębę.
- Co ty wiesz...
- Przepraszam.
Naprawdę to powiedział? Bo był w takim samym szoku, jak ona. Patrzyła na niego jak na idiotę, ale sens słów musiał do niej dotrzeć, skoro - jednak, bo jednak - lekko się uśmiechnęła.
- I tak cię nienawidzę.

1. września, popołudnie, miejski cmentarz w Los Angeles.


Nie lubił tego miejsca. Kojarzyło mu się z ulotnością, przegraną i stratą. Zawsze takie było, dlatego nigdy go nie odwiedzał.
Aż do teraz.
Liście na chudych drzewach delikatnie powiewały, gdy mijał bramę miejskiego cmentarza. Przypominał o przemijającym czasie, nad którym nikt nie miał władzy. Pędził przed siebie nie zważając czy ktoś go dogania, czy może zostaje w tyle. Gnał przed siebie zabierając każdemu co najdroższe i najbliższe sercu, by później na dosłownie krótki moment zatrzymywać się w takim miejscu jak to.
Jared szurał butami idąc powoli przed siebie. Mijał nieznane nagrobki, które wprawdzie znał już na pamięć. Bywał na początku tu prawie codziennie. Długie godziny spędzał siedząc i wpatrując się w niebo, by następnie odejść. Czuł wtedy dziwną lekkość na sercu, spokój ogarniał jego duszę. Mówił, choć nie padło tam ani jedno słowo, a na cmentarzu nikt z odwiedzających ludzi nie poznał jego głosu. Opowiadał całe zdarzenia, ubierał w zdania wszystko co widział i przeżył, przekazywał to, co nie zdążył powiedzieć.
I prosił, i błagał by nigdy nie opuszczała go mimo, że już to zrobiła.
Gdy wszedł nareszcie na aleje prowadzącą go wprost do celu, pokonał tylko kilka metrów. Nagle przystanął, odwrócił wzrok i nie mógł uwierzyć, że spotkał tu kogoś innego prócz siebie.
- Louise... - szepnął ledwie słyszalnie, a pęd wiatru porwał jego włosy. Blond kosmyki smagały go po twarzy. - Ty... Co ty tu robisz? - zapytał już mocniejszym głosem. Blondynka stała przed maleńkim grobem i zdawała się go nie dostrzegać.
- Zawsze tu byłam - powiedziała. - Czekałam aż sobie pójdziesz i wtedy dopiero przychodziłam. Nie zorientowałeś się ani razu?
- Zastanawiałem się skąd biorą się białe róże... Myślałem, że może to od mojej mamy, nigdy jej nie pytałem.
- Były ode mnie.
- Wyjechałaś - zaczął. - Mieszkasz teraz w... –
- Nowym Jorku - dokończyła za niego. Po raz pierwszy od prawie trzech lat widziała go ponownie. Spojrzała w jego oczy. Nieprzemiennie niebieskie. - Widziałam, że się udało. Udało to mało powiedziane, wasz teledysk już oglądałam pare razy i zastanawiałam się za każdym razem czy od początku wiedziałeś o czym śpiewasz, czy przyszło to z czasem.
- Wiesz, różnie to bywało. Każdy odbiera to na swój sposób. Indywidualnie można interpretować....
- „Z całkowicie nowym imieniem” - spojrzała na płytę nagrobka, która połyskiwała w słońcu. Marmurowa z mosiężnymi literami. - Dobrze wiesz, że nie chciałam...
- Uparłaś się - przypomniał jej, patrząc tak jak ona na napis na pomniku. - Uparłaś się, żeby nie zaszkodzić mi i sobie, gdyby ktoś chciał wywlekać nasze brudy i grzebać w naszej przeszłości. Zrobiłaś to po to, żeby nie musieć patrzeć na moje nazwisko ilekroć tu przyjdziesz i przypominać sobie mojej gęby.
- Miała twoje oczy - szepnęła.
- Co? - powiedział zbity z tropu. Louise odwróciła na niego swoje granatowe oczy, które wyrażały całą paletę emocji; od ulgi po zdenerwowanie.
- Jak jeszcze żyła, otworzyła oczy o spojrzała na mnie bardzo króciutko. Były identyczne jak twoje.
- To wcale nie zmienia faktu, że chciałaś żyć normalnie - ciągnął dalej, chociaż zakuło go to, że Louise było dane zobaczyć, jak Skyler otwiera oczy i patrzy na nią chociaż przez chwile.
- Jak mówiłam: tak było lepiej. Nie będzie żadnych hien tutaj, wywiadów, niepotrzebnych tłumaczeń dlaczego i jak to się stało. Wracania do przeszłości i rozdrapywania starych ran.
Jared spojrzał ponownie na nagrobek, na którym leżała samotnie jedna, biała róża. Była delikatna, bardzo krucha w kolorze niewinności. Widział ich tu już sporo, nigdy nie pytał kto je przynosił. W którymś momencie stwierdził, że może to ktoś po prostu składa na mogile maleńkiego dziecka. Nikt nie mógł wiedzieć, że Skyler to jego córka. Patrzył na płytę nagrobka, połyskującą w świetle zachodzącego słońca i...

Skyler Carter,
urodzona 4.10.1999r.
zmarła 30.10.1999r.

I te litery choć znał je na pamięć parzyły go, ale w duchu wiedział, że tak będzie lepiej. Nikt nie zakłóci spokoju jego córeczki by odgrzebywać jej krótką historię na nowo.
- Moja córka powinna nosić moje nazwisko. Nie wyparłem się jej. Moje dane w urzędach były znane, nie uciekałem przed odpowiedzialnością. Jeżeli ode mnie by zależało czy to, że będzie mieć twoje nazwisko i będzie żyć, to bym się zgodził. Ale tak się nie stało - odetchnął. - Postanowiłaś mimo wszystko postawić na swoim, jakbyś się wstydziła tego, że jest ona moją córką. Dobrze wiesz, że jeżeli miałbym jeszcze raz wybór to nie zgodziłbym się...
- Jared, wiem, że ją kochałeś. Ale nie wyobrażam sobie, że któregoś dnia miałaby stanąć jakaś dziennikarka przed moim domem i zadać mi pytanie, jak to było mieć dziecko z samym Jaredem Leto, fakt faktem niespełna miesiąc, ale zawsze.
- Nie kpij!
- Jay - mruknęła. - Mój dom został na zawsze w Los Angeles, bo tutaj pogrzebałam swoje serce. Mimo, że za pół roku wychodzę za mąż, zawsze będę tu wracać, choćbym miała nawet osiemdziesiąt lat.
- Może jeszcze mi powiesz, że jesteś w ciąży, co? - warknął, nie mogąc tego dłużej znieść.
- Nie - spojrzała na niego krótko. - Nie wiem czy dam radę kiedykolwiek przezwyciężyć strach. - Jared nie myślał, że kiedyś będzie chciał mieć dzieci, bo ten temat był dla niego furtką zamkniętą. Bał się, że historia zatoczy koło, stanie się tak, jak już się stało i wtedy już nie da rady z tym walczyć. Nie myślał, że Louise myśli tak samo.
Zapalił znicz i podniósł się z klęczek. Louise wciąż stała obok i nie mógł się nadziwić, że jest w stanie z nią rozmawiać po tym, jak brakło im słów.
- Louise, szczerze marze, że nareszcie jesteś szczęśliwa i będziesz mieć furę dzieciaków - nie wiedział czemu to mówił. - Byłem po prostu nie zbyt dobry, nie wystarczająco kompletny - zakończył i odszedł, a ona już nic nie powiedziała.
Minął te same chude drzewa, które mijał tak wiele razy. Gdy zamknął za sobą bramę już nie żałował, że dopiero powiedział to wszystko teraz.

2. września.

Mały tłumek ludzi zgromadził się przed oszklonymi, obrotowymi drzwiami wytwórni, gdzie zorganizowali coś na wzór castingu czy jakkolwiek by tego nie nazwać. Zniecierpliwione osoby, czekały na swoją kolejkę, która posuwała się raz szybciej, a raz wolniej. Zdarzyło się nawet tak, że nie minęło dziesięć sekund, a ktoś wylatywał z powrotem za drzwi, a niektórzy zaś odwrotnie – siedzieli tam dobre kilkanaście minut, ale tak czy inaczej, zostawali odprawieni z kwitkiem.
- Kto jest następny? - zapytał Jared odgarniając włosy za uszy i wertując papierki zgłoszonych kandydatów. Shannon uśmiechnął się, a Matt przewrócił kartkę. Szturchnął w bok Jareda, na co ten w końcu podniósł wzrok.
- Nazywam się Tomislav Milicevic, dla znajomych Tomo. Nie wiem po co tamci tu przyszli - wskazał ręką na zamknięte drzwi, przez które jakiś czas temu przeszedł, a za którymi czekała reszta osób do przesłuchania na zorganizowanym castingu. - Ale wiem, że jestem tym którego potrzebujecie. Jestem po prostu najlepszy.
- Oho Jared, masz konkurencje - szepnął mu Matt, nachylając się do przodu. Jared z całym skoncentrowaniem przyglądał się chłopakowi ubranemu w skórzaną kurtkę i glany, które nie były do końca zawiązane.
- Jak zagra tak dobrze, jak gada to go bierzemy - odpowiedział mu tak samo cicho, cały czas patrząc na Tomo.
- W zasadzie to wydaje mi się, że oni mogą już stamtąd iść. Ale, najpierw - przeciągnął palcami po strunach, zarzuconej na ramie gitary. Wybrał dobry repertuar, tak mu się przynajmniej wydawało. Bo Metallica była przecież klasykiem i nie mógł wybrać lepiej, niż właśnie ją. Tomo w całej swej grze pokazał to, co od zawsze chciał pokazać, ale nie miał jeszcze okazji. Coś, co tkwiło w nim głęboko zakorzenione i czekało na odpowiedni moment, by wydostać się na wierzch. Żeby pokazać, że te lata ćwiczeń i prób nie poszły na marne, że to nie było zwykłe, bezsensowne granie do garażowej ściany.
Wczuł się, co było widać na jego twarzy, a stukająca noga licząca takty i trzymająca go w rytmie, miała mu pomóc. Jared zmrużył oczy, sam sobie nie dowierzając, że może być ktoś tak dobry. Matt chyba do końca go nie słuchał, tylko uśmiechał się głupio w kierunku Jareda, aż wreszcie złapał go za nadgarstek i przyciągnął do siebie, pociągając na dół.
-  Nie przeszkadzaj mi - szepnął podenerwowany Jared, zmuszony oderwać wzrok od grającego chłopaka przed nimi. Matt nadal głupio się uśmiechał.
- Bierz go, jest najlepszy. - Wyprostowali się jak na komendę, natrafiając na zdziwione oczy Shannona, a potem w końcu mógł spokojnie przyjrzeć się jeszcze raz Tomo. Skończył piosenkę i z uśmiechem na ustach wyszedł;
- Au revoir, słodziaki.
- Czekaj! - zawołał Shannon. Jared się nie odzywał, kreśląc coś namiętnie na swojej kartce. Tomo zatrzymał się w połowie drogi i uśmiechnął się chytrze.
- Taaak?
- Witamy w zespole... - zaczął Shannon.
- Byłeś... - dodał Matt.
- Rzeczywiście najlepszy - zakończył Jared, podnosząc swoje oczy na niego i przestając pisać.

*
Shannon przyjrzał się białej kopercie, co leżała na dnie jego skrzynki. Najpierw pomyślał, że to jakaś paczka, którą zamówił z e-baya, ale przypomniał sobie zaraz, że przecież niczego nie zamawiał. Wyciągnął ją i oglądnął ją dokładnie. Adres się zgadzał, tylko imię już nie to samo. Od jakiegoś czasu zastanawiało go to, dlaczego połowa korespondencji do Jareda, przychodzi do niego. Ale to chyba jakoś już nie miało znaczenia. Ludzie po prostu albo byli ślepi przepisując adres, albo robili to umyślnie.
Mając to gdzieś co będzie, jak otworzy jego list, który bardziej był zaadresowany do niego – w końcu, leżał w jego skrzynce, a nie te pięć przecznic dalej. Rozerwał kopertę bardzo delikatnie, żeby nie naruszyć jej zawartości. Wystarczyło jedno przelotne zerknięcie na drukowany tekst i już wiedział, że jego brat to po prostu ma szczęście do kłopotów, a jego ciemna gwiazda znowu rozbłysła.

- Misiu, mam dla ciebie przesyłkę – zaczął, ślęcząc z telefonem obok okna i rozglądając się po ulicy, czy znowu nie ma przypadkiem tej dziewczyny, która go ostatnio nachodziła. Był spokój, kilka osób przechadzało się chodnikiem i jedna dziewczyna jechała na deskorolce. Mimowolnie skojarzyła mu się z Emily, która często odwiedzała ich właśnie przyjeżdżając na niej. Ostatnio każdemu powysyłała kartki z Paryża – właściwie robiła to zawsze, obojętnie w jakim mieście by nie była, to musiała wysłać z niego chociaż jedną pocztówkę. Trochę jej w tym nie pojmował, ale w końcu znajomi Jareda musieli mieć coś w sobie pokręconego. Obojętnie pod jakim względem. Sam przecież nie był lepszy.
- Jaką? – zapytał i dosłyszał jakiś trzask ze słuchawki.
- Co ty tam robisz?
- Wyleciał mi telefon.
- Mózg chyba też.
- Masz jakiś konkretny powód, czy dzwonisz, żeby sobie po mnie pojeździć jak po psie, hm? – sprawiał wrażenie, jakby miał to w dupie, co rzeczywiście było prawdą. Jakoś nie przywiązywał większej uwagi do tego, co sobie o myślą o nim ludzie.
- Odbierzesz swoją przesyłkę? Dostałeś wezwanie.
- Jakie znowu...? – w końcu czymś się zainteresował. Może nie od razu, a kiedy usłyszał, co znowu się dzieje... Właśnie co znowu, bo historia chyba zaczynała pomału zataczać koło, a podobny druk już widział kiedyś – może jeszcze nie tak dawno – na własne oczy. Shannon zamachał mu przed oczami papierkiem, ale nawet nie zdążył się odezwać, a już zatrzasnął mu przed nosem drzwi. Uniósł rękę do góry i chciał coś powiedzieć, kiedy Jared odwracając się zamknął nogą drzwi. Dokładnie przed samą twarzą.
Już nawet zignorował to, że koperta była otwarta. Teraz to było najmniej ważne czy Shannon to czytał, czy nie. Prześledził szybko wzrokiem drukowane literki, a palce dokładnie tak samo jak wtedy, zaczynały zaciskać się coraz mocniej na kartce.

(...) Naruszenie praw autorskich i danych osobowych zamieszczonych w dodatku do płyty, ujętych w kontekście dosłownym: imię, nazwisko i znaki szczególne, pobudki Mary Harris, zawarte na ostatniej stronie płyty zespołu Thirty Seconds to Mars, wykorzystane w jednym z utworów zespołu, wnosi o oskarżenie autora tekstów także w kwestii wykorzystania wizerunku osoby oskarżającej...

Czy bardziej sobie z niego już kpić nie mogli? Najwidoczniej można było. I to jeszcze na zupełnie kilka innych sposobów, które chyba już widział albo i nie. Dzięki którym też wiedział na pewno, że żyje i to całkowicie na wysokich obrotach, które zaczynały stopniowo przyspieszać... coraz szybciej i szybciej....
Kartki papieru opadły, a jego ręce tak samo. Potem złapał się tylko za policzki i momentalnie pobladł, gdy słowa, których jeszcze nie pojmował, zaczynały docierać bardzo nachalnie do jego świadomości i wdzierać się tam nieproszone, tworząc coś, co nie da mu spokoju, a noce znów staną się bezsenne.

*
2. września 2002r., Paryż, Francja.

Odepchnęła się od ziemi, utrzymując równowagę na deskorolce, kiedy mknęła na niej między ludźmi. Niektórzy odskakiwali, widząc ją przed sobą, mając mylne wrażenie, że zaraz do nich wjedzie, a spora większość nie zwracała na nią po prostu uwagi. Emily odgarnęła swobodnie opadające na jej twarz bordowe włosy i odepchnęła się znowu od chodnika. Jechała dosyć szybko, na tyle, na ile pozwalały jej małe kółeczka. Choć miała mało czasu, jakoś nadto się nie śpieszyła. Spojrzała na zegarek, tak, żeby nikogo nie potrącić.
Zatrzymała się przed wielkim, szaroburym budynkiem, w którym miały rozpocząć się zajęcia. Złapała deskę w jedną rękę i wbiegła stromymi schodami do góry. Chociaż nikogo tu jeszcze nie znała, jakoś specjalnie jej to nie przeszkadzało. Pchnęła wahadłowe drzwi i znalazła się w środku. Jak bardzo się zdziwiła, kiedy zobaczyła tego, który ją potrącił pod wieżą Eiffla, to aż zamrugała kilkakrotnie oczami, niedowierzając.
- Witamy z powrotem. Miło, że się znowu spotykamy – uśmiechnął się, odsłaniając białe zęby.
- Nie wiem czy tak miło – docięła, mijając go i idąc w jego kierunku. Stanęła naprzeciwko tablicy z planem zajęć i próbowała odszukać swojego nazwiska.
- Pomóc?
- Nie, dzięki, poradzę sobie – odparła niezbyt sympatycznie i założyła za uszy rozwiane włosy, które wyswobodziły się z niedbałego koka. – Dla każdego jesteś taki miły?
- Szczególnie dla zbłąkanych Amerykanek, w które wjeżdżam rowerem. I, które stwierdzają, że są drugim Picasso. – Przyjrzał się jej uważnie. Miała zaciśnięte mocno wargi, a jej nienaturalnie bordowe włosy, rozwiane przez wiatr.
- Da Vinci, Da Vinci – poprawiła go, w końcu na niego patrząc.
- No to Da Vinci, twoje kółko różańcowe właśnie się zaczęło – zrobił ceremonialny ruch ręką w kierunku długiego korytarza. Emily w odpowiedzi prychnęła pod nosem i trącając ramieniem, wyminęła.

Od: emily.sulivan@gmail.com
Do: jared.2612@gmail.com
Temat: Tour de France

Nigdy nie wiem od czego zaczynać e-maile, w zasadzie to jest najmniej istotne. Czuję się jak jakaś skończona idiotka, chodząc na te zajęcia, gdzie połowa tych Francuzów uważa się za co najmniej samych Da Vinci albo jeszcze lepiej. Nie wiem dlaczego Ciebie posłuchałam w tej kwestii, żeby lecieć akurat do Paryża, a nie zostać w Nowym Jorku na malarstwie. Przecież tam też się dostałam. Ale właśnie. Mogę równie dobrze zwalić wszystko na Twoje konto, choć cieszę się, że wylądowałam właśnie tutaj.
Jedyną osobą, do której mogę się odezwać jest jakiś uprzykrzający, wpadający na mnie (za każdym razem, jak już dotrę na desce pod uczelnie) koleś. Koleś – nie lubię tego stwierdzenia, ale inne mi nie pasuje.
Mam nadzieje, że Francuzi w końcu zrozumieją, że mają żabi mózg i dadzą mi się wykazać. Przecież ciągle mi powtarzałeś, że nie mam się nigdy poddawać w tym, w czym jestem najlepsza.
Fajnie by było, jakbyście przyjechali kiedyś z zespołem do Paryża i dali tutaj koncert. Ale wiem, że najpierw musicie skończyć trasę po Stanach. Marzenie prawie ściętej głowy, niestety.
Wiesz, tęsknie za Tobą i dziękuję, że Cię mam. Cieszę się, że mnie dopingujesz.
Emily.

*

W tym samym czasie, Los Angeles.

Do końca nie wiedział dlaczego właśnie tutaj przyszedł. Shannon, rozglądał się jakby kogoś się obawiał, że zaraz go napadnie, a on sam, patrzył na ludzi, którzy bawili się w rytmy puszczanej muzyki. Matt siedział przy jednym ze stolików, a gdy ich zauważył, pomachał w ich kierunku.
Obok niego siedziała jego dziewczyna, która uśmiechała się do niego, od czasu do czasu coś szepcząc mu na ucho.
- Chłopaki, to jest Libby - przedstawił jej każdego po kolei, a oni wreszcie usiedli, zamawiając sobie po mocnym drinku.
- Wyglądasz jakbyś żył...
- W celibacie? - odpowiedział mu Jared, upijając sporego łyka swojej whisky.  - Wyobraź sobie, że mieszkam aktualnie z jedna panią pod jednym dachem, którą mnie nienawidzi. Możesz nawet wystrzelić się na księżyc, to i tak to nie zrobi na niej wrażenia. I... u której nie mam najmniejszych szans. Wiesz jaka to jest katorga? Nic nie możesz zrobić, a jak już coś zrobisz, to dostaniesz po pysku - pociągnął jeszcze jeden łyk i odstawił szklaneczkę na blat stolika.
- Nie mów, że próbowałeś? Stary... chyba nie...? - Matt głupio się uśmiechnął, poruszając zabawnie brwiami. Libby ścisnęła go porozumiewawczo za rękę, dając znać, żeby przestał.
- Aż taki zboczeniec ze mnie nie jest - zmrużył oczy. - Tylko ją pocałowałem.
- Bo wiesz, już myślałem...
- Och no, skończ pieprzyc Matt - Libby się odezwała, a Jared w odpowiedzi się do niej wyszczerzył. Zaczynał ją lubić, niezaprzeczalnie.
- Shannon! - usłyszeli wszyscy, uniesiony, przedzierający się przez muzykę głos, a potem zobaczyli przed sobą uśmiechniętego rudzielca. - Jaki ten świat mały! - prawie go wyściskała, przed czym się sprawnie obronił.
Alex pojawiła się w zasadzie znikąd, jakby była duchem i nagle się zmaterializowała. Jared zachichotał, widząc zmieszana minę brata. Dziewczyna usiadła obok nich, przyciągając sobie krzesełko z sąsiedniego stolika.
- Co ty kobieto bierzesz? - Shannon patrzył na nią z jakimś wewnętrznym strachem. Zdecydowanie była dziwna i potrafił się o tym już przekonać.
- Raczej powinieneś się zapytać, co jaram - poprawiła go, zarzucając swoje długie, rude włosy na plecy. Oparła się łokciami o kant stolika, na którym było poustawiane kilka niedopitych szklanek z kolorowym alkoholem.
- Mniejsza z tym.
- Może nas poczęstujesz? - odezwał się Jared, który zaraz został zmrożony spojrzeniem brata.
- Ty już wiesz do czego to doprowadziło - przypomniał mu, a przed oczami stanęły mu miesiące, gdy tak naprawdę był już prawie po drugiej stronie.
- Zamknij się - mimo to, został zignorowany. Matt przyglądał się Shannonowi z nieskrywanym rozbawieniem, a Libby wywróciła kilka razy oczami, chcąc sprawić, żeby dał mu spokój.
- No pocałuj ją - rzucił Matt, jak gdyby nigdy nic, podpuszczając go. - Widać, że na ciebie leci.
- Tylko się jeszcze odezwij.
- Pewnie nawet nie potrafisz - Alex popatrzyła na niego z prowokacją wymalowaną na twarzy. I było można zauważyć, że czeka jak na to zareaguje.
- Nie pochlebiaj sobie.
- Shannon, weź nie pierdol - Jared wymienił się porozumiewawczym spojrzeniem z Mattem, który szeroko się uśmiechnął. Ale zaraz później skrzywił się, czując paznokcie Libby wbite w skórę.
- Jesteście pojebani - skwitował, patrząc to na Matta, Jareda i Alex. Ostatnia wykrzywiła wargi, coś na kształt uśmiechu, który nie schodził jej z ust.
- Może powinieneś zajarać sobie trawę - zaczęła. - Bo jesteś cholernie spięty - położyła mu dłoń na barku i zacisnęła ją lekko.
- Nie jestem - odburknął, wpatrując się w jej twarz i badając wzrokiem ją bardzo dokładnie. Jej rude włosy spływały na bluzkę, która teraz bardzo sporo zasłaniała, w przeciwieństwie do dziewczyn, co kręciły się obok baru. Jared zwrócił na jedną uwagę i pomachał palcami jej ukradkiem, co i tak zauważyła. Miała na sobie obcisłą sukienkę z dekoltem, który idealnie eksponował jej pokaźny biust. Uśmiechała się lekko speszona do niego, ale i tak wiedział, że chodzi jej o to samo, o co dokładnie jemu. Gdy odwróciła się tyłem do niego, zmierzył ją bardzo dokładnie. Zatrzymał się na sekundę dłużej na jej pośladkach i długich nogach, które kończyły się wysokimi szpilkami. Przełknął ślinę, czując, że zaschło mu w gardle.
- Udowodnij - usłyszał głos dziewczyny siedzącej obok Shannona, który pod wpływem chwili, alkoholu płynącego w żyłach i wszystkiego innego, co złożyło się w tym momencie. nachylił się i pocałował rudowłosą, natychmiast się od niej odrywając. Shannon złapał się za policzek, w który przed chwila dostał i już nie wiedział, o co jej chodzi.
- Pocałuj mnie jak facet, a nie jak ciota - dosłyszał jeszcze Jared, ale w chwili, gdy jego brat wziął sobie za punkt honoru, że nie jest tym o kogo go oskarżają, podniósł się z miejsca.
Zobaczył jeszcze na pożegnanie brudny uśmieszek Matta, który już wiedział do czego zmierza. Przeszedł przez cały parkiet, w kierunku baru, gdzie dziewczyna, którą obserwował, opróżniła wcześniej nalany przez barmana kieliszek.
To działo się zbyt szybko. Najpierw poczuł jej słodkie wargi na swoich, a potem zimne kafelki na plecach. Wiedział, że nigdy później się już nie spotkają, a ona myślała dokładnie tak samo. Przycisnął ją do ściany, zatrzaskując drzwi łazienkowej kabiny. Jej dłonie błądziły po jego plecach, a potem zaczęły rozpinać pasek jego spodni.
Nie była do końca trzeźwa, zresztą Jared tak samo był wstawiony, co odbijało się na tym, że nawet to, że w jakiś poroniony sposób karcił się w myślach, że tak nie może, uniósł ją podwijając jej obcisłą sukienkę. Bo przecież ile mógł czekać i ile jeszcze mógł znosić to, że jego miłość, która nie była w żaden sposób odwzajemniona, wreszcie będzie jego. I... wreszcie nie będzie go przez to zabijać od środka, stając się uczuciem coraz silniejszym i coraz głębiej zakorzenionym, z którego od tak nie potrafił się wyleczyć i o tym zapomnieć. Nie po tym pocałunku, który w rzeczy samej nie skończył się dobrze i nie po tym, że lepsza wersja jego, śniła mu się dzisiejszej nocy.
Patrząc na ciemne oczy dziewczyny, która oddała mu się bez niczego, miał wrażenie, że przypominają mu Jej oczy, które były bardzo podobne. Obydwie miały brązowe tęczówki, ale jego dzisiejsza kochanka, nie miała w nich tego, co miała Sonia.
Uniósł ją wyżej, ściskając za pośladki, a jej nogi oplotły go na biodrach, kiedy jego ruchy robiły się coraz szybsze i mocniejsze. Wypuścił powietrze przez zęby, zaciągając się zapachem jej blond włosów. Były tak bardzo rożne od siebie, chociaż próbował znaleźć w tej dziewczynie coś, cokolwiek, dosłownie najmniejszą rzecz, co miała wspólnego właśnie z Nią.
Zdał sobie sprawę, że jest skończonym desperatem, beznadziejnie i nieszczęśliwie zakochanym, który robi wszystko, żeby zagłuszyć to, co się rozgrywa z nim w środku. Przecież wiedział, że jego pozycja w tej chwili jest stracona, a uczucia są tak silne, że aż zaczynały go boleć i bardzo pomału niszczyć od środka.
Dziewczyna jęknęła, opierając się ręką o drzwi ubikacji, w której nie było zbyt wiele miejsca. Dyszeli oboje, a ich przyspieszone oddechy było słychać bardzo wyraźnie.
Ale przecież w tej chwili, to było najmniej ważne.

Pytasz mnie, czy kiedykolwiek miałem granice. Pytasz, czy wiedziałem kiedy powiedzieć sobie stop. Pośród miliona słów, które każdego dnia układałem w zdania, stworzyłem swoją historię, za którą skrywałem twarz. Nie opowiedziałem jej dopóki nie musiałem, dopóki sumienie nie pozwalało mi spać.
Musiałem w końcu wykrzyczeć całemu światu, że ja też cierpię, że śmieje się przez łzy, gdy inni wkoło mnie płaczą. Zaciskam zęby, unoszę wysoko głowę i nie pozwalam dłużej im płynąć. Tak długo ukrywałem to wszystko, że gdy w końcu odważyłem się powiedzieć, na moment brakło mi słów.
Nie wiedziałem od czego zacząć.
Pytasz mnie, jak stworzyć zupełność, że teraz, gdy wychodzę na scenę witają mnie setki tysięcy ludzi, śpiewają razem ze mną, gdy mój głos już zawodzi. Dodają mi sił, unoszą, chociaż nigdy nie miałem skrzydeł. Stawiają coraz wyżej poprzeczkę, chociaż ja wciąż sobie tak naprawdę to robię. Staram się wciągnąć w ten niekończący się wir i poddać mu się, ilekroć dam jeszcze radę. I mimo upływu tylu lat, szukam wzrokiem w tłumie jednej, jedynej sylwetki.
Niezmiennie.

___ 
przepraszam za wszelkie błędy, nie mam głowy by je sprawdzać.
i życzę Wam wesołych świąt :)

8 komentarzy:

  1. Za każdym razem gdy widzę że dodajesz wstrzymuję oddech -zaczynam czytać z zapartym tchem
    pozdrawiam
    Wesołych Świąt
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń
  2. Skąd znasz tyle pięknych piosenek, które nie są zbytnio sławne? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. napisy końcowe/zwiastuny filmów. praca w kinie ma swoje plusy ;)

      Usuń
  3. Jedziesz na koncert? Jaki masz bilet jeśli można wiedzieć? :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejo!;)
    No i niestety, albo stety dobrnęłam do czytania na bieżąco ;) Zacznę od tego, że świetnie piszesz. Masz takie coś, że jak zaczniesz czytać to ciężko się oderwać. Historia swoją drogą też genialna ;3 Ten zakochany Jared ,naburmuszony Shannon ;p Pewny siebie Tomo i Matt z tym swoim uśmieszkiem ;)
    Bardzo mnie wzruszyła ta historia z Skyler;_; No i jeszcze ta scena przy grobie... To potworne ,że Skyler nie miała nazwiska po ojcu, ale z drugiej strony rozumiem co kierowało Louise. Chciała, żeby uszanować śmierć jej dziecka. No i akcja z Sonia hehe coś wyczówam,że niedługo się przełamie. Mam ogromną nadzieję ;) Ale chyba jak każdy ,kto czyta twoje opowiadanie ;)
    No i jeszcze Shannon co on taki niedostępny? xD niech weźmie się w garśc. W końcu to facet! Xd
    No przepraszam za chaos xd ale jak ma sie milion myśli na minutę to tak się kończy :D
    No i życzę ci weny, bo ci się zapewne przyda , no i mam nadzieję, że niedługo znajdziesz czas ,żeby coś naskrobać, chodź teraz to chyba zaczynają sie sesje to raczej słabo będzie...
    W każdym razie powodzenia ;)
    Wiki
    P.S. też ide na koncert marsów na gc ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sesja kończy mi się 6 lutego (mam nadzieje) ^^. tak naprawdę robię wszystko, żeby się nie uczyć, ale jednak prędzej czy później nad tym siadam. w styczniu raczej nic nie dodam, bo w przyszłym tyg mam 3 egz i 2 zaliczenia i już mi źle...

      i witam na pokładzie ^^

      Usuń
    2. Moja kuzynka ma dokladnie to samo xd
      Powodzenia zycze ,bo na pewno sie przyda ;)

      Usuń